Powstaniec zawsze ma przy sobie notatkę. "Armia bez nazwisk, bez mundurów"
Miłość istnieje zawsze, w powstaniu dawała siłę, a najważniejsze jest, by mieć Polskę wolną - tak po 79 latach od wybuchu powstania warszawskiego mówią Interii jego uczestnicy. Będąc nastolatkami mieli przed sobą całe życie; ich młodość została zniszczona przez tragedię wojny. Dziś, jako najstarsze pokolenie, przypominają o tym, co najważniejsze.

Powstanie warszawskie wybuchło dokładnie 79 lat temu. Warszawa ruszyła do walki 1 sierpnia o godzinie 17. Dziś żyjący uczestnicy zrywu, którzy nadal zwracają się często do siebie powstańczymi pseudonimami, mają blisko sto lat. Mimo to niektórzy jak co roku, czasem o własnych siłach, przyjdą do ważnych dla nich miejsc w stolicy - punktów zbiórki, na cmentarze, przed pomniki. Większość zostanie w domach, choć i tam, gdy na zegarach wybije "W", a na ulicach rozlegnie się dźwięk syren, postarają się na chwilę wstać.
Z roku na rok sił powstańcom nie przybywa; nie ubywa za to pamięci o tym, co dla nich najważniejsze, co zostało w nich po 63 dniach nierównej bitwy o miasto. Ci, którzy mając kilkanaście lat w sierpniu 1944 roku najlepiej wiedzą, czym jest piekło na ziemi. Patrząc na to, co dzieje się obecnie za wschodnią granicą, nietrudno dostrzec analogię. Powstanie, choć początkowo przeżywane w euforii i doświadczeniu odbijanych z rąk Niemców punktów miasta, było tragedią tamtego pokolenia i całej Warszawy.
Tegoroczna rocznica obchodzona jest pod hasłem "Miłość istnieje zawsze". Zapytaliśmy kilkoro powstańców, czy zgadzają się z tą tezą oraz co chcieliby przekazać młodszym od siebie Polakom.
"W powstaniu spotkałam miłość"
Maria Kowalska ps. "Myszka" (ur. 1925 r.) należała do Pułku Baszta na Mokotowie. Była sanitariuszką w powstańczym Szpitalu Elżbietanek i szpitalu w gmachu sióstr franciszkanek przy ul. Misyjnej 7. Po powstaniu jako jedna z niewielu Polek trafiła nie do obozu dla jeńców wojennych, ale do obozu koncentracyjnego Stutthof.
- W powstaniu spotkałam miłość, co prawda nie od razu ta miłość z tym powstańcem wybuchła, ale po jakimś czasie się udało i 64 lata spędziliśmy razem. Ślub wzięliśmy później, w czasie powstania to była taka luźna znajomość, ale to później rozkwitło - mówi nam uśmiechnięta "Myszka".
Jej mąż walczył na Mokotowie, przy torze wyścigów konnych.
CZYTAJ WIĘCEJ: Powstanie Warszawskie. Rzeź Woli 1944
- Pierwszego dnia natarcie było tam, niestety został ranny, ale wrócił do powstania i sprawował tam w dalszym ciągu (obowiązki - red.). I tam go poznałam - opowiada.
Zapytaliśmy, o czym, jej zdaniem, powinny pamiętać młodsi od niej Polacy.
- Żeby starać się być uczciwym, postępować bardzo poprawnie, nie ulegać jakimś pokusom i różnym namowom i według swojego rozeznania prowadzić dobre życie. Polskę trzeba mieć wolną, sprawiedliwą, równą, bez podziałów, bo kochamy taką Polskę i będziemy kochać - podsumowuje.
"Armia bez nazwisk, bez mundurów"
Janusz Komorowski ps. "Antek" (ur. 1929 r.) był łącznikiem na Ochocie. Walczył w Szarych Szeregach, z harcerstwem związał się na lata. Po wojnie został harcmistrzem, instruktorem Związku Harcerstwa Polskiego i dziennikarzem.
- Naturalnie! Miłość to jest wielka sprawa! - mówi powstaniec zapytany o to, czy zgadza się z tegorocznym hasłem obchodów.
Pan Janusz wyjmuje z teczki kartkę - odręcznie napisaną notatkę, którą nosi ze sobą na najważniejsze uroczystości rocznicowe. To fragment artykułu prasowego napisanego w 50. rocznicę powstania.
"Armia Krajowa, najdziwniejsza, najcudowniejsza pod słońcem armia. Zgromadziło się w niej wszystko, co jest najlepszego w Polsce - młodzież męska i żeńska. Duma i przyszłość narodu. Armia bez nazwisk, bez żołdu, bez mundurów i nieraz bez jedzenia. Armia szalona swoją odwagą i męstwem, poświęceniem. Armia, która nie śpiewa, ale i nie płacze" - czyta nam żołnierz AK, przekonany, że choć tekst, może nieco patetyczny, nie stracił na wartości mimo upływu lat.
W teczce ma również nieco dłuższy tekst.
- Jak się spotykam z młodzieżą, to mam dla nich przesłanie - przekaz pokoleń. To im czytam - mówi, wspominając o licznych spotkaniach z pokoleniem wnuków czy prawnuków. Tekst napisany jest drobnym drukiem, nieco niewyraźnie. Można jednak dostrzec powtarzające się słowa: wolność, walka, pamięć.
"Zabrano nam tę wolność"
Irena Krajewska ps. "Lala" (ur. 1927 r.) była sanitariuszką łączniczką batalionu Wojskowej Służby Ochrony Powstania "Dzik", z którym przeszła kanałami ze Starego Miasta do Śródmieścia. Tam walczyła do upadku powstania.
Na pytanie, czy uważa, że miłość istnieje zawsze, bez wahania opowiada twierdząco.
- Zgadzam się najzupełniej. To było cudowne, to dawało siłę - szepcze nieco wzruszona "Lala".
Łączniczka z powstania przypomina, aby pamiętać o tym, że "wolność jest bardzo ważna".
- Człowiek zniewolony jest jak pies bezdomny. Myśmy doświadczyli tego przez pięć lat okupacji. Zabrano nam tę wolność; trzeba o nią walczyć. Ale przede wszystkim, w czasie pokoju trzeba uczciwie pracować, kochać swój kraj, swój język, unikać wulgaryzmów, bo język jest piękny i to jest nasze dobro - wymienia pani Irena.
Jaką Polskę chciałaby zostawić kolejnym pokoleniom?
- Przede wszystkim wolną, dostatnią i oby nigdy nie było wojen, bo życie normalne jest bezcenne - puentuje