Paweł Wdówik jest sekretarzem stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej oraz pełnomocnikiem rządu do spraw osób niepełnosprawnych. Lubi mecze piłki nożnej i chodzenie po górach. Jest też osobą niewidomą. Do ministerstwa trafił po tym, jak premier Mateusz Morawiecki postanowił, by za osoby niepełnosprawne odpowiadała osoba niepełnosprawna.- Piotr Müller zarekomendował mnie szefowi rządu. Poznaliśmy się, jak był przewodniczącym Samorządu Studentów na Uniwersytecie Warszawskim. Wtedy pracowałem tam jako kierownik biura do spraw osób niepełnosprawnych. No i zaproszono mnie na rozmowę. Minister (Marlena) Maląg stwierdziła, że się nadaje - mówi Wdówik w rozmowie z Piotrem Witwickim. Największe wyzwanie - normalność Jako swoje największe wyzwanie na stanowisku pełnomocnika ds. osób niepełnosprawnych Wdówik wymienia "normalność". - Chcę, by wszystkie osoby z niepełnosprawnością mogły żyć na miarę swoich planów i możliwości - tłumaczy. - Uderza przede wszystkim wielka bieda. I to zarówno ta polegająca na całkowitym wykluczeniu ze społeczeństwa, na wyizolowaniu w jakimś zamkniętym domu pomocy, jak i ta materialna. Jest ona ogromna często u osób z najcięższymi niepełnosprawnościami. Nie byłem tego świadomy - mówi wiceminister. Według Wdówika system świadczeń społecznych powinien zostać przebudowany tak, aby środki finansowe trafiały bezpośrednio do osoby niepełnosprawnej, a nie jej rodziców. - Wraz ze sztabem specjalistów przygotowałem strategię dotyczącą osób niepełnosprawnych na lata 2020-30. Zmieniamy filozofię w podejściu do osób niepełnosprawnych - opowiada. "Staram się żyć normalnie" W rozmowie z dziennikarzem Polsat News wiceminister wspomina o przykrych zdarzeniach z jego życia. - Staram się żyć normalnie i oczekuję, że ludzie tak mnie będą traktować - mówi. - Kiedyś zdarzyło się, że jadąc pociągiem, zapomniałem orzeczenia o niepełnosprawności, a kupiłem bilet ulgowy. Wiedziałem, że konduktor o nie poprosi i poprosił. Odpowiedziałem: nie widzi pan po moich oczach, że jestem niewidomy? Konduktor jednak stwierdził, że zniżka jest na orzeczenie, a nie na oczy - wspomina Wdówik. - Otworzyłem plecak i zacząłem szukać. Wreszcie wyciągnąłem to, co miałem akurat pod ręką. Był to tygodniowy jadłospis ze szkoły mojego syna. Konduktor zaczął czytać: ogórkowa... Powiedziałem: oj przepraszam, ale ja nie wiem, co tam jest, bo nie widzę. Konduktor zrezygnował - opowiada. Czytaj więcej w Tygodniku Polsat News.