OSTRZEŻENIE: Artykuł zawiera zeznania świadków, opisujące okrutne praktyki Bił, gwałcił. Nie był rosły, ale bardzo silny. Doskonale manipulował. Mówił, że jest bożym wysłannikiem. Zmuszał do seksu, wmawiając, że to element "uzdrawiania zranień", "otwierania się na Ducha Świętego i "oczyszczania przeszłości". Organizował zbiorowe sesje przemocy. Zbierał ludzi i kazał się publicznie spowiadać. "Opowiadaliśmy wszystkim swoje grzechy (...) Potem byłem bity za te grzechy". "To, że on zrobił nam krzywdę fizyczną, czy dobierał się do naszych ciał, to już była wisienka na torcie, to był tylko efekt tego, co nam wszystkim zrobił psychicznie" - wspomina jedna z pokrzywdzonych osób. Obraz dominikanina Pawła M., jaki ujawnia raport komisji Tomasza Terlikowskiego, jest straszny. To obraz człowieka brutalnego i okrutnego, który niszczył oraz ranił fizycznie i psychicznie. Jednocześnie w oczach przełożonych odnosił sukcesy duszpasterskie - jego kazań słuchały tłumy, do konfesjonału ustawiały się długie kolejki. Przez lata unikał kary. Sekta Pawła M. Paweł M. prowadził we Wrocławiu w latach 1996-2000 duszpasterstwo akademickie - Wspólnotę św. Dominika. Charyzmatyczny kapłan przyciągał młodych ludzi. Ci nie wiedzieli, że w rzeczywistości trafiają do sekty. Tak właśnie działała prowadzona przez Pawła M. wspólnota. Oparta na psychomanipulacji i pseudoteologii, uzależniająca i odcinająca od rodziny. "Bombardowanie miłością" szybko przeradzało się w przemoc fizyczną, psychiczną i seksualną. Zeznania świadków, przytaczane w raporcie komisji kierowanej przez Tomasza Terlikowskiego, która przez ponad pięć miesięcy badała działania Pawła M. i reakcje zakonu dominikanów w jego sprawie, są wstrząsające. Inicjacja Paweł M. do "ścisłego kręgu wtajemniczenia" nie dopuszczał każdego. "On miał niesamowitą umiejętność, że miał wyczucie głodów i potrzeb, a także dostęp do nich za pomocą spowiedzi, i potem bardzo sprawnie tym manipulował. I na tyle uzależniał od siebie, że bardzo trudno było zerwać z tą słodkością i miłością" - wspomina świadek. Zakonnik jawił się jako dobry, pomocny, potrafiący słuchać i wspierać. Dowiadywał się o swoich podopiecznych wiele, także przez spowiedź, której tajemnicę wielokrotnie złamał. Zdobyte informacje brutalnie wykorzystywał, by przejąć nad nimi kontrolę. "Właściwie to była pierwsza osoba, której opowiedziałam o trudnych doświadczeniach z mamą z czasów liceum czy szkoły podstawowej. On to ode mnie wyciągnął i powiedział, że skoro mam takie trudne doświadczenia, to moją winą jest, że jego obmawiam, bo mszczę się na rodzicach" - wspomina była członkini duszpasterstwa. Doprowadzał do tego, że "byli gotowi za nim skoczyć z okna" i zrobić wszystko, by zasłużyć na jego atencję, uśmiech, szacunek. M. uzależniał od siebie także finansowo. Zbierał dziesięcinę, jedna z osób oddała mu swoją książeczkę mieszkaniową, a inna pieniądze zarobione na studia podczas pracy w Szwecji. Szatan, wszędzie szatan Wszystko to oplecione było pseudoduchowością, wypaczoną religijnością. M. miał manię na punkcie "rozeznawania". Rozeznawał, co jest dobre, a co złe. Rozeznawał, kto ma iść do zakonu, a kto zerwać zaręczyny. Rozeznawał, że Bóg chce, żeby kogoś wykorzystał seksualnie. Charakterystyczne dla M. było szukanie i widzenie wszędzie duchowego zła, szatana. Aktywności demonów upatrywał w książkach, dziełach sztuki, nawet sprzęcie elektronicznym i artykułach spożywczych. Świadek mówił komisji: "...nie wolno kupować margaryny Rama, bo nawet jak się mówi 'rama', to się wzywa ducha Ramy (czyli hinduskiego bóstwa), i Hare Kriszna ma do nas dostęp, co nas zanieczyszcza". Wszystkie osoby pokrzywdzone w tamtym okresie wspominają, że Paweł M. kontrolował także ich ilość snu, zarządzając wielogodzinne, nieraz całonocne modlitwy. Świadek zeznał: "On nas zgniatał małą ilością snu. Myślę, że gdyby każdy z nas miał spać dwie godziny dziennie, to po miesiącu zaczyna się żyć w świecie nierzeczywistym". Podczas modlitw dochodziło nieraz do przemocy fizycznej. Byli członkowie wspólnoty mówią o biciu skórzanym dominikańskim pasem. "Była jedna taka modlitwa, że wstawiając się, nie wiem za co, dostałam osiem tysięcy razy pasem na goły tyłek" - wspomina jedna z kobiet. Inna zeznała: "Dziewczyny mi mówiły, że kilka razy traciłam przytomność. Byłam bita na goły tyłek, ale nie byłam całkiem rozebrana, byłam bita jego pasem. Od ud po plecy byłam bita. (...) Fizycznie byłam potwornie pobita. Dziewczyny wlokły mnie do domu. Ja potem długo spałam, wiem, że robiono mi okłady". Klękały przed Pawłem i mówiły: Witaj, królu! Choć praktyki Pawła M. powinny zapalić czerwoną lampkę, żaden z działających wówczas we Wrocławiu zakonników publicznie ich nie negował. Ówczesny przeor klasztoru we Wrocławiu zeznał komisji, że niczego zaskakującego czy dziwnego nie zauważył. Inni świadkowie jednak wskazali, że przeor miał wówczas problem z alkoholem, a w ukrywaniu go pomagali także członkowie Wspólnoty św. Dominika. Współbrat M. wspomina, że ojcowie żartowali z Pawła M., jego "wywoływania duchów" i towarzyszących temu pisków kobiet, ale byli też zaniepokojeni. "Konsekwencji żadnych nie zauważyłem, traktowano to jako dziwactwo. Był taki moment, że te dziewczyny klękały przed Pawłem, mówiły: 'Witaj, królu'. Przeor często był tego świadkiem i też powtarzał te słowa: 'Witaj, królu'" - wspomina zakonnik. Gwałciciel działał dalej M. miał dobre i bliskie relacje z ówczesnym prowincjałem dominikanów, o. Maciejem Ziębą. "Kiedy przyjeżdżał o. Maciej Zięba OP, to Paweł M. wysyłał mnie po wino i ser pleśniowy z wyższej półki, żeby mogli sobie wieczór spędzić razem (...) Oni spotykali się, spędzali sporo czasu razem. A ja pomyślałam, że skoro ojciec Maciej wszystko wie, przyjaźni się, to znaczy, że nie ma się czego obawiać" - mówi świadek. Od 1998 roku o. Zięba był informowany o karygodnych praktykach Pawła M. we wrocławskim duszpasterstwie. Wiosną 2000 r. dowiedział się też, że M. wykorzystał seksualnie cztery kobiety. Na piśmie dostał informację o wielokrotnym zgwałceniu jednej z nich. Mimo to nie wszczął postępowania kanonicznego, nie zgłosił też sprawy organom ścigania. M. spotkały wtedy pseudokary - pokuta w klasztorze na Bielanach w Krakowie i roczna praca w hospicjum w Lublinie. Sytuacja zmieniła się, gdy w 2006 r. prowincjałem został o. Krzysztof Popławski. "Zaraz po wyborze Maciej usiadł ze mną, wzięliśmy katalog (czterysta parę nazwisk) i opowiedział mi o wszystkich sprawach personalnych w Prowincji, w tym tych, których sprawy są zgromadzone w archiwum tajnym. Kwestia Pawła M. musiała się pojawić, ale w szczegółach nie pamiętam. Było to w Krakowie. Maciej powiedział, że w kontekście prawnym wszystkie sprawy są pozałatwiane. Maciej powtarzał to wielokrotnie" - zeznał o. Popławski. Jak dodał: "Zapoznałem się z archiwum w kwietniu. Byłem przerażony tymi dokumentami". O. Popławski zdecydował o znacznym okrojeniu działalności M., ograniczając jego kontakt z ludźmi spoza środowiska dominikanów. M. mógł jednak obronić doktorat i pracować duszpastersko w parafii w Jarosławiu i tamtejszym szpitalu psychiatrycznym. O sprawie M. wiedział też kolejny prowincjał o. Paweł Kozacki. On także - aż do 2021 roku - nie wszczął wobec zakonnika dochodzenia kanonicznego. Paweł M. nadal krzywdził. 2 marca 2021 r. do prokuratury zgłosiła się kolejna ofiara nadużyć seksualnych Pawła M. Zakonnica, która poznała dominikanina w 2010 roku. Ten otoczył ją siecią manipulacji, krzywdził psychicznie, wykorzystał seksualnie. Ostatnia ich rozmowa miała miejsce jeszcze w 2020 r. 6 marca 2021 r. prokuratura wszczęła dochodzenie wstępne. Od 10 marca zakonnik ma zakaz opuszczania terenu klasztoru i używania habitu zakonnego, a 22 marca o. Paweł Kozacki poinformował o rozpoczęciu w sprawie M. karnego postępowania kanonicznego. "Od marca pierwszy raz w życiu nie czuję się k..." Paweł M., wykorzystując pozycję zakonnika, zniszczył życie wielu osobom. Świadkowie wspominają: "Przeklinam dzień, kiedy mnie przyprowadzono do dominikanów". "To było jakby ktoś mnie wystrzelił z procy i do tej pory nie mogę wrócić na ziemię". "To, co mi zabrał M., to moja rodzina, moje dzieci. (...) On mi ukradł życie. Ja to przetrwałam, wierzę, że moje dzieci to przetrwają. Nie chcę, żeby on mi jeszcze ukradł pół dnia życia więcej. Mnie, moim dzieciom, moim przyjaciołom. Ja mam swoją godność, a on mi ją kradł, gwałcąc, bijąc, gromiąc, winiąc mnie o to, że to moja wina. I Bóg nie jest temu winien. Ja dzień za dniem musiałam sobie mówić, że Bóg nie jest temu winien, i że ja nie jestem winna, że tak się stało. Ja od marca pierwszy raz w życiu nie czuję się k...".