Pasażerowie, których znałem
Ten tekst nie będzie ani spójny, ani uporządkowany, ani w ogóle zgodny z prawidłami warsztatu dziennikarskiego. Ale nie dbam o to. Chciałbym tylko, żeby oddawał moje dzisiejsze emocje.
Często mówi się o nas, dziennikarzach - szczególnie tych, którzy zajmują się komentowaniem wydarzeń politycznych - że pod wpływem obcowania ze światem polityki przybieramy coraz twardszy pancerz ukuty z sarkazmu, zdystansowania i grubiejącej z dnia na dzień warstwy cynizmu. Ale to nieprawda. Bo przecież Ci ludzie, którzy zginęli kilka dni temu w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, to byli także nasi rozmówcy, komentatorzy, eksperci, spotykani i "obdzwaniani" przy wielu okazjach. I naprawdę trudno przejść nam obojętnie wobec ich śmierci...
Zdążyłem...
Andrzej Sariusz-Skąpski
Był ostatnią osobą z "nowej listy katyńskiej", z którą dane mi było rozmawiać - dosłownie w przeddzień odlotu prezydenckiego samolotu do Smoleńska. Prezes Federacji Rodzin Katyńskich bardzo się spieszył, załatwiał ostatnie sprawy przed wyjazdem, mówił, że myślami jest już przy grobie swojego ojca zamordowanego w Katyńskim Lesie w 1940 roku.
Zdążył jednak jeszcze podzielić się ze mną krótką refleksją na temat niedawnego spotkania Donalda Tuska i Władimira Putina nad katyńskimi grobami. Mówił, że musi sobie przetrawić słowa, jakie tam padły, że siedzą w nim głęboko, nie ukrywał swojego wzruszenia i nadziei na pojednanie, był pełen dobrych myśli...
Odeszli ludzie prezydenta
Ks. Roman Indrzejczyk
To była z pewnością jedna z najważniejszych dziennikarskich rozmów, jakie udało mi się kiedykolwiek przeprowadzić. Kapelan Prezydenta RP, wspaniały kapłan, o którym nie bez przyczyny mawiano, że jest ostatnim romantykiem Rzeczypospolitej. "Mówię wszem i wobec: życie jest piękne, a człowiek dobry. Może więc rzeczywiście jestem romantykiem? I niech tak zostanie" - podsumowywał ową "łatę" w wywiadzie dla "Przewodnika Katolickiego".
Z tamtej rozmowy pozostało w mojej pamięci wspomnienie ciepłych, mądrych i niesłychanie dobrych oczu "zwykłego szarego księdza, który służy, po prostu służy" - jak sam o sobie stale mawiał. I jeszcze tomiki jego wierszy, a w jednym z nich bardzo ciepła, osobista dedykacja, jaką mi wówczas ofiarował...
Spotykaliśmy się parokrotnie. Pierwszy raz zanim jeszcze został powołany na urząd Rzecznika Praw Obywatelskich. Przyjął mnie wówczas w swoim rodzinnym domu na warszawskiej Saskiej Kępie. I właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu poczułem klimat prawdziwej, przedwojennej, już nieistniejącej Warszawy.
Siedząc wśród zabytkowych bibelotów, patriotycznych pamiątek i wszechobecnej atmosfery dwudziestolecia międzywojennego, zupełnie nie potrafiłem skupić uwagi na prawniczych tematach naszej rozmowy. Tym bardziej, że po chwili zostałem poczęstowany wyborną herbatą i pasjonującym wykładem na temat sposobu przyrządzania i podawania tego najbardziej brytyjskiego z brytyjskich napojów.
Ale w końcu znajdowałem się w domu byłego polskiego konsula w Wielkiej Brytanii, prawdziwego dżentelmena, właśnie w takim dobrym, angielskim stylu, z nienagannymi manierami i ujmującą erudycją. I znowu pamięć przywołuje wspomnienie dobrych, rozumnych oczu...
Pierwsze wrażenie ze spotkania: właściwy człowiek na właściwym miejscu. Wulkan energii, perfekcyjnie przygotowany do rozmowy, sypiący precyzyjnymi informacjami i szczegółowymi faktami, zupełnie tak, jakby całe przepastne archiwum Instytutu Pamięci Narodowej znajdowało się w głowie prezesa tej instytucji.
Kurtyka imponował mi także stoickim spokojem, z jakim znosił wszelkie, najbardziej nawet niesprawiedliwe ataki na niego i podległy mu Instytut. Jak mantrę powtarzał, że Instytut Pamięci Narodowej pod jego kierownictwem bardzo rygorystycznie działa w obrębie ustawy, że służy wyłącznie społeczeństwu oraz narodowi, nigdy zaś jakimkolwiek środowiskom czy elitom.
"Można powiedzieć, że IPN jest organizatorem wielkiego społecznego procesu, zmierzającego do przywrócenie pamięci historycznej totalnie zafałszowanej w okresie komunistycznym" - zdradzał w wywiadzie dla naszego tygodnika credo swojej linii działania...
Nie zdążyłem...
Powinienem chyba także podać ujawnić plany rozmów, jakie zamierzałem przeprowadzić w najbliższym czasie. No właśnie, zamierzałem...
Do tego wywiadu przygotowywałem się bardzo długo. Zawsze jednak coś stawało na przeszkodzie - a to zły stan zdrowia Pani Ani, a to znów napięty terminarz jej spotkań, wyjazdów czy wizyt lekarskich.
Bo legendarna działaczka opozycji antykomunistycznej "Solidarności", choć bardzo schorowana, była osobą niesłychanie aktywną. Powtarzałem sobie wtedy: mam jeszcze czas...
A przecież to właśnie bezkompromisowa Suwnicowa ze Stoczni Gdańskiej, słynna Matka Chrzestna "Solidarności", jak często ją nazywano, miała być jednym z najważniejszych rozmówców-świadków, z których opowieści stopniowo składałem od kilkunastu lat własną wersję historii powstania i całego fenomenu "Solidarności".
Podobnie jak dwaj inni legendarni opozycjoniści...
Byli na pokładzie
Arkadiusz "Aram" Rybicki
Poseł Platformy Obywatelskiej, człowiek, który w 1980 r. spisał słynne 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, jeden z pierwszych z pokolenia młodych, gniewnych antykomunistów, których wydało Wybrzeże, aktywista Ruchu Młodej Polski, pracownik słynnej gdańskiej Spółdzielni Usług Wysokościowych Świetlik - przechowalni i zarazem kuźni trójmiejskich opozycjonistów...
Janusz Krupski
Kierownik Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. Kolejny właściwy człowiek na właściwym miejscu. On sam był przecież męczennikiem ruchu solidarnościowego. Uprowadzony w 1983 roku przez funkcjonariuszy złowieszczej Grupy "D" Departamentu IV MSW, pod dowództwem kpt. Grzegorza Piotrowskiego, wywieziony do Puszczy Kampinoskiej, oblany żrącymi substancjami, ciężko pobity i poparzony, w końcu porzucony w lesie.
"Ze swetra ściekała gęsta zawiesina, tył koszuli był całkiem wypalony, na plecach miałem czarną spaloną skórę. (...). Stwierdzono, że zostałem oblany stężonym roztworem fenolu z ługiem. Przy zmianie opatrunku odpadł mi kawał skóry - zemdlałem" - wspominał kilka lat temu na łamach "Rzeczpospolitej".
Do każdego z nich miałem masę pytań. Niektóre już sprecyzowane, przygotowane, ba - nawet gotowe szkice rozmów...
Wicemarszałek Sejmu, ale przede wszystkim mąż oraz ojciec ósemki dzieci - sześciu synów i dwóch córek. W zamierzeniach miała to być ciepła rozmowa o ojcostwie, o tym, jak ojciec-polityk wychowuje swoje dzieci, o odpowiedzialności za każdy gest, każde wypowiedziane słowo i dawanie dobrego przykładu.
Zdążyłem już nawet wypytać kilku parlamentarzystów z innych obozów politycznych o ich stosunek do Putry. I zawsze słyszałem w odpowiedzi: godny przeciwnik, spokojny, merytoryczny, odpowiedzialny, rzadko spotykany typ polityka z klasą...
Generał Franciszek Gągor
Znajomy oficer powiedział: "Jeśli chcesz rozmawiać z którymkolwiek z wojskowych, wybierz Gągora, bo to największy humanista w polskiej armii". Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, wytrawny taktyk, ale równocześnie absolwent filologii angielskiej, pasjonat historii. I jedyny czterogwiazdkowy generał w polskiej armii...
Nie zdążyłem...
Przeglądam książkę adresową mojego telefonu komórkowego. I kolejne nazwiska: szefowa klubu parlamentarnego PiS Grażyna Gęsicka, biskup polowy Tadeusz Płoski, poseł Maciej Płażyński - przewodniczący Stowarzyszenia "Wspólnota Polska", Sekretarz Rady Ochrony Pomników Walk i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik. Kasować te numery? Zostawić? Co robić?
Łukasz Kaźmierczak