Wyjaśnieniem tych śmierci zajmowała się tzw. "komisja Rokity", czyli Sejmowa Komisja Nadzwyczajna do Zbadania Działalności MSW. Sprawcy nie zostali odnalezieni. Wiele czasu i wysiłków poświęcił niewyjaśnionym morderstwom stanu wojennego i lat 80. XX wieku Piotr Litka, dziennikarz śledczy, autor reportaży, filmów dokumentalnych i książek dotyczących politycznych mordów po 13 grudnia 1981 roku. Jarosław Szarek: Zajmuje się pan od wielu lat dziennikarskimi śledztwami dotyczącymi głównie zamordowanych księży, nie tylko ks. Jerzego Popiełuszki, ale również tych zamordowanych w 1989 roku - uznanych za ostatnie ofiary PRL: ks. Niedzielaka, ks. Suchowolca czy ks. Zycha. Efektem pańskiej pracy są liczne filmy, programy, książki. Czy jest coś wspólnego w tych morderstwach dokonanych przez tzw. nieznanych sprawców? Piotr Litka: - Zabójstwa dokonane po wprowadzeniu stanu wojennego w tajemniczych, niewyjaśnionych okolicznościach, czy pobicia kończące się śmiercią tych kilkudziesięciu osób wymienionych w raporcie Rokity mają wiele wspólnego. Poza tym, że podobne są okoliczności: brak świadków, ginące dowody, umarzane śledztwa. Łączy je także wszystko to, co działo się przed śmiercią danej osoby: osaczenie i zastraszenie - anonimy, inwigilacja, grupa donosicieli, która działała wokół tych osób, kłopoty w pracy czy duszpasterstwie w przypadku księży. W jaki sposób wybierano ofiary tych zabójstw? - To nie były osoby przypadkowe, ale zawsze związane z opozycją, które aktywnie działały mimo stanu wojennego. Wymieńmy choćby związanego z rolniczą "Solidarnością" Piotra Bartoszcze (jego ciało znaleziono na dnie studni w lutym 1984 roku) czy dominikanina o. Honoriusza Kowalczyka z Poznania, wspierającego "Solidarność" i Niezależne Zrzeszenie Studentów (wypadek samochodowy w 1983 roku). W tych sprawach zawsze też działała jakaś tajemnicza siła - "niewidzialna ręka", która doprowadzała potencjalną ofiarę do osaczenia, strachu. Te okoliczności poprzedzające śmierć w każdym przypadku były więc podobne. - Dotyczy to także ks. Jerzego Popiełuszki, o śmierci, którego wiemy stosunkowo dużo, choć nie wszystko, jak też innych mniej znanych przypadków opisywanych w raporcie Rokity. Z tego możemy wysnuć wniosek, że wiele niewyjaśnionych zbrodni z okresu po wprowadzeniu stanu wojennego mogło być popełnionych przez określoną grupę sprawców powiązaną z tajną policją polityczną PRL. Zabójstwa z rąk "nieznanych sprawców" czy uprowadzenia: choćby Janusza Krupskiego - znanego działacza opozycyjnego, byłego wiceprezesa IPN (zginął 10 IV 2010 w katastrofie pod Smoleńskiem przyp. red.) - czy działaczy "Solidarności" w regionie toruńskim, m.in. Antoniego Mężydły obecnego posła PO, nasiliły się w połowie dekady, kiedy opór solidarnościowej opozycji stał się mniejszy. Nie wskazują one na zmianę taktyki zwalczania opozycji, polegającej na trwałej likwidacji najaktywniejszych działaczy i tym zastraszaniu pozostałych? - Rzeczywiście, to wszystko układa się w logiczną całość, a ja w tych kwestiach w żadne przypadki nie wierzę. Po 1989 roku sprawa porwania Janusza Krupskiego (początek 1983 roku) i innych osób w rejonie Torunia (przełom 1983 i 1984 roku) znalazła swój finał w sądzie. Udało się odnaleźć i osądzić sprawców. Okazało się, że związani oni byli z działalnością tzw. Grupy "D" (dezintegracja) oraz ze sprawą ks. Jerzego Popiełuszki. Jak ujawniono, stosowała ona m.in. pobicia, uprowadzenia, groźby, podstępne podawanie środków odurzających oraz przestępstwa przeciwko mieniu: podpalenia, napady na mieszkania itp. Przypadek z porwaniem Janusza Krupskiego dowodzi, że działania oprawców nie zawsze były skuteczne... - Oczywiście, w zachowanych dokumentach nie znajdziemy zadań związanych z eliminacją działaczy "Solidarności", ale przecież to esbecy z Grupy "D" porwali w centrum Warszawy - pod Pałacem Kultury i Nauki - Janusza Krupskiego. Wspominał potem, że sprawcy mówili przy nim, że celem operacji jest jego utopienie w jeziorze, ale oblali go żrącym płynem i pozostawili w Puszczy Kampinoskiej. Uznali, że to wystarczy, by umarł, ale Krupski cudem uratował się, wrócił do Warszawy, zrobił sobie obdukcję i dzięki temu możliwe było postawienie zarzutów sprawcom tego porwania po 1989 roku. Wiadomo, kto go porwał? - Porwanie to zorganizował nie kto inny, jak zabójca ks. Popiełuszki, Grzegorz Piotrowski, naczelnik Wydziału VI, czyli zakamuflowanej w centrali MSW Grupy "D". Porwanie Krupskiego miało też element wspólny z tzw. porwaniami toruńskimi (które przeprowadzali funkcjonariusze SB, ale też zaprzyjaźniony z nimi charakteryzator z teatru w Toruniu). Porywano w centrum miasta, a ofiary wywożono do lasu, na odludzie. Te schematy działania nie były jednak sztywne, zawsze mógł zadziałać przypadek, który czasem ocalał życie ofiary - tak jak w przypadku Janusza Krupskiego. Komuniści robili wszystko, by zatrzeć ślady, nawet jak zostali zmuszeni do procesu w przypadku morderstwa ks. Jerzego czy choćby podjęcia śledztwa. Często jednak im się to nie udawało. Czy natrafił pan na takie ślady? - Tak, np. w Instytucie Pamięci Narodowej zachowały się dwa dokumenty, które podważają akt oskarżenia i wyrok peerelowskiego sądu w sprawie ks. Jerzego z 1985 roku. W tomie pierwszym znajduje się notatka z użycia psa tropiącego w miejscu porwania ks. Popiełuszki. Wynika z niej, że udział w uprowadzeniu i zabójstwie kapelana "Solidarności" mogła mieć też inna ekipa, z drugim samochodem, do którego zaprowadzono ks. Jerzego. - Następny dokument, z dalszych tomów, został sporządzony przez funkcjonariusza z Torunia. Wskazuje on na wydobycie zwłok ks. Jerzego z zalewu włocławskiego dwa dni wcześniej niż oficjalnie podano. Te wątki próbował "pociągnąć" prokurator Andrzej Witkowski, ale dwukrotnie prowadzenie śledztwa w tej sprawie mu odebrano. Dzisiaj także toczy się śledztwo, ale, o ile wiem, nie ma żadnego aktu oskarżenia w sprawie ukrywania akt itp.