Maria Kiszczak dla "SE": Przepraszam Wałęsę za to, co zrobiłam
Maria Kiszczak, wdowa po generale Czesławie Kiszczaku w rozmowie z "Super Expressem" przyznaje, że domagała się od Instytutu Pamięci Narodowej 90 tys. zł za dokumenty o Lechu Wałęsie. Nie kryje też, że żałuje tego, co zrobiła. "Przepraszam Wałęsę za to, co zrobiłam. Teczki mogły zostać ujawnione po jego śmierci" - zaznacza.

Wdowa po generale Czesławie Kiszczaku w rozmowie z "Super Expressem" ujawnia kulisy afery związanej z teczkami Lecha Wałęsy. "Tuż przed śmiercią mąż powiedział mi, że są teczki "Bolka" w jego gabinecie. Pokazał mi je. Wyznał mi też, że jak będę miała jakieś kłopoty, trudności, żebym poszła z nimi do prezesa IPN. Może niepotrzebnie mi o tym mąż powiedział... Dlaczego? Bo nie przeczytałam jednak karteczki męża, którą włożył do tych dokumentów. I tam napisał, że dokumenty będzie można ujawnić dopiero za kilkanaście lat" - przyznaje Maria Kiszczak.
Kiszczak potwierdziła w rozmowie z dziennikarzami "Super Expressu", że domagała się od Instytutu Pamięci Narodowej 90 tys. zł za dokumenty. "Dyskutowałam z IPN na temat kosztów, jakie poniosłam w związku ze śmiercią męża. Jego pogrzeb kosztował 40 tys. zł, jego spalenie też kosztowało. Był długo chory, więc musiałam przyjąć Ukrainkę. To kolejny wydatek. Poza tym chcę wybudować mężowi pomnik, jakiś grobowiec... To wszystko kosztowało mnie 90 tys. zł i będzie jeszcze kosztować. I taką kwotę uzgadniałam" - zdradza szczegóły.
Wdowa po generale twierdzi, że nikt jej nie uprzedził, że przyjdą do jej domu po dokumenty. "Otworzyłam im. Pokazałam im pokój męża, pokazałam im szafkę z materiałami. Zabrali i pojechali. A ja jestem dziś negatywną bohaterką... - żali się i dodaje, że "żadnych kopii akt o "Bolku" w domu nie ma".