Jakub Szczepański, Interia: Zgodzi się pan z twierdzeniem, że w ostatnich miesiącach Zjednoczona Prawica wcale nie jest zjednoczona? Krzysztof Łapiński, były rzecznik prasowy prezydenta: - Pojawiają się pewne różnice zdań i napięcia, bo de facto mamy do czynienia z rządem koalicyjnym dużego PiS oraz dwóch mniejszych partii: Solidarnej Polski oraz Republikanów. W tej kadencji Solidarna Polska, mając ok. 20 posłów, może wywierać większy wpływ na sejmową większość. Chociaż tarcia istnieją, Zjednoczonej Prawicy wciąż nie da się przegłosować. Z drugiej strony mamy także podzieloną opozycję, której trudno uzgodnić nawet minimum programowe, żeby stworzyć własną listę. PiS rządzi już prawie osiem lat. Czy w tym kontekście porównania opozycji i rządzących są uprawnione? - Zwracam uwagę, że podzielona opozycja ułatwia funkcjonowanie PiS, nawet uwzględniając różnego rodzaju niesnaski. Zawsze trudniej walczyć z silnym przeciwnikiem. Niektóre głosowania rządowi udaje się wygrać dzięki posłom opozycji. Dlaczego podczas brukselskich negocjacji w sprawie Krajowego Planu Odbudowy strona rządowa pominęła Andrzeja Dudę? - Tego nie wiem, mogę domniemywać. Być może doszło do szumów komunikacyjnych i nie wszystkie informacje były precyzyjnie przekazywane prezydentowi. Jak rozumieć publiczne napomnienia prezydenta w stosunku do ministra rozwoju Waldemara Budy? Albo przeprosiny dla Andrzeja Dudy live, prosto z Sejmu? - Tak jak mówiłem, najpewniej chodzi o problemy w komunikacji, które są do wyjaśnienia w toku kolejnych spotkań i rozmów. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że ta dyskusja nie przekłada się na zerwanie relacji między obozem prezydenckim a Zjednoczoną Prawicą i obozem rządowym. Jeśli spojrzymy na siedem lat prezydentury i rządów PiS, trudności zdarzały się kilkukrotnie, ale na koniec zawsze udawało się znaleźć porozumienie między prezydentem a rządem. Myślę, że tak będzie także teraz. Uważa pan, że kłopoty w PiS są wyolbrzymiane przez prasę? - Politykę robią ludzie z krwi i kości, a nie jakieś roboty. Politycy mają swoje ambicje, emocje. Tarcia czy napięcia występują też w biznesie, w świecie kultury lub sportu. Podobnie jak w klubie piłkarskim - zawodnicy grający w jednej drużynie mają czasami do siebie różne pretensje. Są zarówno przyjaźnie jak i pewne napięcia, ale póki zespół potrafi w czasie meczu o nich zapomnieć i walczyć o zwycięstwo, nie są groźne. Spójrzmy na politykę w 2023 r. Początek stycznia to dla PiS odrzucenie ustawy o państwowej komisji ds. badania wpływów rosyjskich. I to na poziomie komisji. - W ósmym roku trudniej rządzić niż na początku. Dochodzi element zmęczenia, czasem brakuje odpowiedniej mobilizacji, zawodzi frekwencja, zdarzają się przegrane pojedyncze głosowania. Kluczowe są najważniejsze ustawy albo wota nieufności dla ministrów. Na tym polu Zjednoczona Prawica potrafiła utrzymywać większość, żeby odrzucić każdy wniosek o wotum nieufności. Jeszcze w środę Michał Wróblewski w wp.pl pisał o buncie posłów w stosunku do Ryszarda Terleckiego, szefa klubu PiS. Chodzi o kluczowe głosowanie, ustawę sądową. - W ostatnich miesiącach i tygodniach to projekt, który budzi kontrowersje w Zjednoczonej Prawicy. Kilku posłów się wstrzymało, kilku było przeciw, a ustawa przeszła głosami części opozycji. Nie wydarzyło się więc nic, co zachwiałoby PiS. Kluczowa dla rządu ustawa wciąż jest procedowana. Jak skutecznie dyscyplinować posłów Zjednoczonej Prawicy, skoro groźby Terleckiego dotyczące wyrzucenia z list wyborczych są mało skuteczne? - Przede wszystkim trzeba rozmawiać z całym klubem. Przekonywać posłów przed podjęciem ważnych decyzji. Straszenie, zwłaszcza usunięciem z list wyborczych, nie zawsze działa. Chyba nawet staje się coraz mniej skuteczne. A może chodzi o autorytet szefa klubu PiS? Odnotował słaby wynik wyborczy, jesienią ma startować z okolic Łodzi, a nie z Krakowa. - Często toczy się jakaś gra polityczna między kierownictwem, a posłami zwłaszcza w roku wyborczym, gdzie dochodzi element walki o miejsca na listach wyborczych. Jeśli chodzi o uprawianie polityki to nie ma tu nic nadzwyczajnego. PiS pozostaje w koalicji z Solidarną Polską ze względu na zbliżające się wybory? Wiceministrowie z partii Zbigniewa Ziobry otwarcie krytykują premiera. - Środowiska tworzące Zjednoczoną Prawicę walczą o własną tożsamość, pozycję na scenie politycznej. Polityka polega także na wewnętrznej rywalizacji, jednak wszystko się zmienia, kiedy przychodzą wybory. Zbigniew Ziobro wspominał ostatnio o trudnej współpracy z PiS. Jak twierdzi, nie chce z niej rezygnować, żeby do władzy nie wrócił Donald Tusk. To też jest jakieś spoiwo. Minister sprawiedliwości zostaje w rządzie "dla Polski"? Co drugi polityk tak twierdzi. - Od ponad siedmiu lat w Zjednoczonej Prawicy dominuje przekonanie, że lepsza jest wspólna lista wyborcza, a później nawet czasami trudna koalicja, niż bycie w opozycji. Niezależnie od perturbacji, na koniec dnia liderzy partii tworzących Zjednoczoną Prawicę mogą sobie powiedzieć: "Dzięki zjednoczeniu i wspólnym listom wygrywaliśmy wybory. Zajmujemy ważne stanowiska, współrządzimy państwem, podejmujemy ważne decyzje, mamy wpływ na ministerstwa, urzędy, instytucje, spółki etc. Lepiej to zachować niż rozwalać koalicję. Przedterminowe wybory, rząd mniejszościowy albo przegrana to gorsze rozwiązanie". Umowa koalicyjna Zjednoczonej Prawicy zakładała, że Solidarna Polska będzie startować pod jednym szyldem z PiS. Tak będzie? - To najbardziej prawdopodobny scenariusz, chociaż nie stuprocentowy. W 2014 r. PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego samodzielnie miał prawie 30 proc., ale nie udało się wygrać. Solidarna Polska zyskała 4 proc. i wylądowała pod progiem wyborczym. Wtedy obie strony uznały, że oddzielne pójście do wyborów jest mało opłacalne. PiS wygra wybory bez środków z Krajowego Planu Odbudowy? - Jeśli PiS marzy o zwycięstwie w jesiennych wyborach, to kilka miesięcy wcześniej musi zamknąć problem KPO. Stąd też pewnie determinacja premiera Morawieckiego, żeby sprawę szybko zakończyć. Jeśli to zrobi, będzie mógł ogłosić, że załatwił kolejne miliardy na różnego rodzaju inwestycje pomagające gospodarce w trudnym czasie. Środki trafią na inwestycje samorządowe czy prowadzone przez przedsiębiorców. Pieniądze nie pojawią się z dnia na dzień. - Nawet jeśli zaczną spływać transzami w kolejnych miesiącach i kwartałach to sama informacja, że wkrótce będą, jest istotna. Pozwala uruchamiać pierwsze inwestycje a kolejne planować. Taki strumień euro spływających do Polski, które trzeba będzie wymienić na naszą walutę, umocni ją. Będzie to również sygnał dla rynków finansowych, że Polska zamknęła etap sporny z instytucjami unijnymi i wkrótce zacznie do nas spływać ok. 160 mld zł na inwestycje. To wpłynie na wiarygodność naszego kraju, sprawi, że będziemy postrzegani jako dobre miejsce do lokowania środków. Nasze obligacje nie będą tak wysoko oprocentowane, więc obsługa długu zagranicznego nie będzie tak kosztowna. Mówimy o systemie naczyń połączonych. Dlatego te pieniądze są ważne nie tylko z punktu widzenia rządu, ale także Polski. Spodziewa się pan kolejnego weta prezydenta? - Sądzę, że prezydent jest za tym, żeby Polska jak najszybciej mogła skorzystać z obiecanych pieniędzy, choć - jak wiemy - ma pewne uwagi co do kształtu porozumienia z Komisją. Dlatego trwają rozmowy między prezydentem a rządem. Nie zapominajmy, że głowa państwa ma do dyspozycji więcej środków niż weto. Może podpisać ustawę, czy też skierować ją do Trybunału Konstytucyjnego. Jakub Szczepański