Czarne chmury nad głową ministra rolnictwa Grzegorza Pudy zbierały się od dłuższego czasu. Ilekroć pojawiało się hasło "rekonstrukcji", "zmian w rządzie", "dymisji w rządzie", za każdym razem nazwisko Pudy było wymieniane w pierwszej kolejności. Dlaczego? To człowiek solidnie skonfliktowany ze środowiskiem rolniczym. To on stał za projektem ustawy tzw. piątki dla zwierząt, która na obszarach wiejskich spotkała się z falą ogromnej krytyki. I choć "piątka dla zwierząt" upadła, to krytykujący ten projekt minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski został zdymisjonowany. Zastąpił go Puda, co rolnicy odebrali jako policzek. Już od pierwszych dni w resorcie rolnictwa nowy minister miał pod górkę. Rolnicy nie chcieli z nim rozmawiać, a jeśli już, to stawiali wymagania i nie szukali kompromisu. Puda na rolników działał jak płachta na byka, a notowania PiS na wsi nie były najlepsze. Kierownictwo partii uznało, że konieczne są zmiany i od 26 października nowym ministrem rolnictwa zostanie Henryk Kowalczyk. Co więcej, będzie pełnił funkcję wicepremiera. Puda natomiast, ku zaskoczeniu komentatorów, zachował miejsce w rządzie mimo słabych notowań. Będzie pełnił funkcję ministra funduszy i polityki regionalnej, a już wcześniej był ministrem w tym resorcie. Ta zmiana pociąga kolejne, bo za fundusze i politykę regionalną odpowiadał Tadeusz Kościński, który teraz będzie mógł się skupić wyłącznie na ministerstwie finansów. Obrona pozycji Pudy w rządzie jest traktowana jako sukces Mateusza Morawieckiego. Nie jest bowiem tajemnicą, że każda rekonstrukcja wiąże się z dzieleniem wpływów poszczególnych frakcji w koalicji rządzącej. I tak: Henryk Kowalczyk jest najczęściej wiązany z Beatą Szydło, Kamil Bortniczuk z Partią Republikańską Adama Bielana, a Puda właśnie z premierem Morawieckim, który tym samym zachowuje mocną pozycję w resortowych rozdaniach. ŁUK