Równe sto. Tyle dokładnie kroków naliczył 11-letni Wiesio Kępiński, idąc z podziemi cerkwi pod wezwaniem św. Jana Klimasa na Woli, gdzie ukrywał się wraz z rodzicami i rodzeństwem do miejsca rozstrzelania, gdzie prowadzili ich niemieccy żołnierze. Trwał piąty dzień Powstania Warszawskiego, który przejdzie później do historii jako początek rzezi Woli. Kiedy 1 sierpnia wybuchło Powstanie Warszawskie, zwykłym mieszkańcom warszawskiej Woli nie przyszło do głowy, że staną się pierwszymi ofiarami rozkazu, by stolicę zrównać z ziemią. Wręcz przeciwnie, pierwsze dni we wspomnieniach zarówno powstańców, jak i cywilów jawią się jako czas pełen strachu, ale także entuzjazmu i nadziei. W ciągu kilku zaledwie dni słowa z rozkazu Heinricha Himmlera o tym, że "każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, a Warszawa ma być zrównana z ziemią" zaczęły się krwawo materializować między innymi na warszawskiej Woli. Powstanie Warszawskie i egzekucje na Woli Wiesław Kępiński mieszkał na Woli od urodzenia. Pochodził z biednej rodziny, mieszkali w suterenie jednej z kamienic. Zimą nie wychodził z domu, bo nie miał butów. - To była robotnicza Wola, ale biedna i pijana (...). Byłem szczęśliwy w tej suterenie, dopóki się nie zaczęła okupacja - wspominał Kępiński jako starszy już człowiek w filmie dokumentalnym Dagmary Drzazgi zatytułowanym "Życie to coś pięknego". W pierwszych dniach sierpnia 1944 roku na Warszawę od strony Woli uderzyły oddziały SS i policji pod wodzą Heinza Reinefartha, wspierane przez kryminalistów z brygady Oskara Dirlewangera. Wiesio z rodzicami, rodzeństwem i innymi mieszkańcami swojej kamienicy ukrywał się w podziemiach cerkwi, znajdującej się nieopodal jego domu. Rano 5 sierpnia w piwnicznych okienkach ukrywający się zobaczyli lufy karabinów. Musieli wyjść. Byli otoczeni przez żołnierzy, nie było drogi ucieczki. Ustawiono ich w rowie, tyłem do wału okalającego znajdujący się tam cmentarz. Wiesiowi towarzyszyli rodzice i dwaj bracia: pięcioletni Sylwuś i 23-letni Władek wraz z ciężarną żoną. - Matka była jak w obłędzie, mówiła: "zabiją nas, zabiją nas, zabiją". Przytuliła Sylwusia, żeby nie widział tego wszystkiego. I to mnie straszliwie boli, że ta moja matka najukochańsza na świecie, musiała w ostatnich sekundach przeżyć taki koszmar - wspominał tamten moment. Jeszcze zanim padły pierwsze strzały, 11-letni Kępiński odwrócił się i wbiegł na wał. Tam trafiła go jedna z kul, a gdy upadł, stoczył się na drugą stronę, tak, że nie było go widać. To go uratowało, bo niemieccy żołnierze myśleli, że został trafiony i nie żyje. On sam nie czuł nawet, że został ranny. - Nikt nie mówił "uciekaj", to był wszytko instynkt, dziki, zwierzęcy. Nie słyszę żadnych krzyków, komend, jakby ktoś mi uszy zatkał, nawet ten wystrzał, który dostałem w bok, nie słyszałem go. Biegłem aż na koniec cmentarza, dopiero po jakimś czasie zobaczyłem, że krwawię - opowiadał. Cudem uratowany z Powstania Warszawskiego. Schronienie w pomidorach Po drodze ukrył się w grobowcu, przestraszył się jednak stojących tam trumien i uciekał dalej. Pomogła mu znajoma, która opatrzyła mu ranę i poleciła ukryć się na polu pomidorów. - Nagle zjawia się żołnierz uzbrojony, dwóch i jeden cywil. Pogadali, odwrócili się i poszli, nie widzieli mnie. Opuściłem głowę i patrzę: pomidor przede mną. Wziąłem go, chapsnąłem i dopiero wtedy wróciła mi świadomość, że to wszystko, co się dzieje, jest prawdziwe, jest rzeczywiste - mówił Kępiński, relacjonując tamte chwile. Kępiński tułał się do czasu, aż odnalazła go siostra Henia, która podczas pierwszych dni Powstania Warszawskiego przebywała poza Warszawą. Zamieszkali znów na Woli, w zniszczonej kawalerce, w biedzie i zimnie. Henia pracowała, Wiesio nie chodził do szkoły. Kępiński opisał swoją historię i to, co przeżył, w liście do gazety, prosząc o pomoc. "Co mam robić? Lata płyną, a ja powinienem je spędzać na nauce. Może znajdzie się ktoś z czytelników, który ofiaruje mi jakąś pracę albo się mną zaopiekuje lub weźmie na dalsze wychowanie" - pytał w liście do "Expressu Wieczornego". Był rok 1947. Z sutereny do pałacu. "Jak historia Kopciuszka" Niemal od razu zgłosiła się Anna Iwaszkiewicz, żona znanego pisarza Jarosława Iwaszkiewicza. Tak Kępiński trafił do ich okazałej posiadłości w Stawisku. Mówił, że to były dla niego "bajkowe lata", bo z sutereny trafił do pałacu, z robotniczej Woli w sam środek kulturalno-literackiego świata. - Moja sytuację można porównać do historii o Kopciuszku. Biedna sierota nagle zjawia się i zaczyna życie w pałacu - opowiadał w Polskim Radiu. Dla Iwaszkiewiczów, którzy mieli dwie córki, stał się "przyszywanym synem" i "upragnionym dzieckiem". Po latach Kępiński wydał książkę-wspomnienia, zatytułowaną właśnie "Upragniony syn Iwaszkiewiczów". Jak tłumaczył, był to jego wyraz wdzięczności za to, co dla niego zrobili. - To spłacenie mojego długu wobec tych ludzi - wyznał. - Historia Wiesława Kępińskiego jest tak poruszająca, bo jednocześnie jest on ofiarą i bohaterem tego, co się działo na Woli w sierpniu 1944 roku - przyznaje w rozmowie z Interią Rafał Geremek, reżyser i scenarzysta filmu dokumentalnego "Rzeź Woli. Akt oskarżenia", w którym wystąpił m.in. Wiesław Kępiński. Zaprzyjaźnili się, widywali, rozmawiali. - Wiele osób, które przeżyły rzeź Woli, nie zgodziło się na rozmowę przed kamerą, trauma tamtych wydarzeń była zbyt duża. Z Wiesławem Kępińskim było inaczej. Wracał do tamtych wspomnień, mówił o nich dużo, czuł, że w ten sposób spłaca swoje zobowiązanie - dodaje Rafał Geremek. Jego zdaniem to właśnie dom Iwaszkiewiczów "uzdrowił Kępińskiego". - Dali mu nowy, ciepły dom, dobre dzieciństwo i poczucie bezpieczeństwa - mówi. Wspomina także, że Wiesław Kępiński był niezwykle wesołym człowiekiem, łatwo nawiązującym kontakty, przyjaznym, który - pomimo tego, co przeżył, a może właśnie dlatego - potrafił cieszyć się życiem. - Były jednak takie momenty, kiedy te wszystkie tragiczne wspomnienia do niego nagle wracały. Kiedy na przykład dotknął pomidora, to przypominał sobie to pole pomidorów, na którym leżał, uciekając przed Niemcami. Oczy zachodziły mu łzami, jak o tym mówił - wspomina Rafał Geremek. Powstanie Warszawskie. Bolesny powrót Wiesław Kępiński w 1945 roku udał się na miejsce rozstrzelania swoich rodziców. Jak mówi, nie do końca wierzył w to, że zginęli. Liczył na cud - że uciekli, że Niemcy się może rozmyślili, chciał znaleźć jakieś ślady swojej rodziny. - Szedłem jak nieprzytomny prawie, bo cały czas ze strasznym przekonaniem, że zastanę trupy, ale cały czas przedtem miałam nadzieję, że zastanę kogoś nie w tym miejscu oczywiście, tylko może kartkę, może znajomych. To było straszliwe przeżycie - mówił we wspomnieniach, które można znaleźć w archiwach Muzeum Powstania Warszawskiego. Na miejscu, w rowie, znalazł książeczkę ubezpieczeniową swojego ojca, którą ten nosił ze sobą. Była przestrzelona. To jedyna jego pamiątka po rodzicach. - Przejmujące jest to, że róg tej książeczki jest wyrwany kulą. Czyli, że jeśli ojciec miał ją w marynarce, w kieszeni - to seria musiała przelecieć mu po piersiach - wspominał w innym z wywiadów. Mówi, że przeżywał wtedy straszne męki i miewał okropne myśli, choć był przecież dzieckiem. - Miałem wtedy jedno pragnienie, krótko ono trwało, bo czułem się tak strasznie skrzywdzony, trudno sobie wyobrazić tę mękę. Prosiłem Boga po cichu, żeby ktoś dał mi pistolet, żebym mógł choć jednego Niemca zastrzelić. Ale czy ja bym to zrobił? Na pewno nie - przyznawał. Okrutny bilans pierwszych dni Powstania Na Woli w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku zginęło od 30 do 60 tysięcy osób, szacunki nie są jednoznaczne. W miejscu egzekucji, z którego uciekł Kępiński, wisi tablica upamiętniająca mord na mieszkańcach. Mowa jest tam o 60 ofiarach. Kępiński często mówił, że on miał być 61. ofiarą. Pod takim zresztą tytułem - "Sześćdziesiąty pierwszy" - opublikował potem swoje wspomnienia z powstania. Długo po wojnie okazało się, że tamtą egzekucję przeżyła jeszcze jedna osoba, 11-letnia Marysia Cyrańska, siostra bratowej Wiesława. - Nie wiedziałem przez wiele lat, że druga osoba uratowała się z tego miejsca, i bardzo byłem szczęśliwy i przejęty, i podniecony, jak się dowiedziałem, że ona się uratowała, ale nie wiedziałem przez tyle lat, że żyje, że to o nią chodziło - wspominał Kępiński. W filmie Dagmary Drzazgi "Życie jest piękne" jest scena, w której 87-letni Wiesław Kępiński kupuje znicze i mówi, że niesie je na "swoje miejsce straceń". - Ludzie nie mogę się nadziwić, że mam swoje prywatne miejsce straceń - uśmiecha się. Wiele razy w filmie podkreśla, że żyje na kredyt, ale chciałby pożyć jeszcze trochę, bo życie "to jest coś fantastycznego, pięknego". Zmarł 13 lutego 2023 roku w wieku 90 lat. "Ocalony z rzezi Woli 5 sierpnia 1944 roku, jak sam mawiał, dostał od Boga drugie życie. Życie, które kochał i cieszył się nim ogromnie. Nawet w ostatnich dniach, w ciężkiej chorobie, potrafił dostrzec jego jasne strony. Dobry humor towarzyszył mu do ostatnich chwil. Teraz jest już ze swoją rodziną, która czeka na niego od tamtej tragicznej daty" - napisał w dniu śmierci Wiesława Kępińskiego jego syn, Michał. Kamila Baranowska Podczas pisania tekstu korzystałam m.in. z książek: "Sześćdziesiąty pierwszy", Wiesław Kępiński, wyd. Czytelnik 2006; "Rzeź Woli. Zbrodnia nierozliczona", Piotr Gursztyn, wyd. Demart 2014; "Okupowanej Warszawy dzień powszedni", Tomasz Szarota, wyd. Czytelnik 2010, a także z filmów dokumentalnych: "Rzeź Woli. Akt oskarżenia", TVP reż. Rafał Geremek; "Życie to coś pięknego", TVP, reż. Dagmara Drzazga oraz z Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.