Piękna katastrofa, czyli politycy kontra artyści
Są rzeczy, których i diabeł by nie wymyślił. Jacek Kurski, prezes TVP, zaczął selekcjonować artystów, którzy mieli wystąpić na festiwalu w Opolu. Jeśli ktoś miał niesłuszne poglądy - to won.
No i mamy piękną katastrofę. Kolejni wykonawcy rezygnują z udziału w festiwalu, bo nikt nie chce być przytulanką reżimu. Wiadomo, rządy się zmieniają, pamięć ludzka trwa. Czyżbyśmy byli skazani na Opole z Janem Pietrzakiem, śpiewającymi góralami, i diskopolowcami z Białegostoku?
Inny Jacek, Sobala, prezes Polskiego Radia, zainicjował z kolei jawną cenzurę. W Polskim Radiu 24 kilka minut mówił prof. Jan Hartman. To wystarczyło, by wyrzucono z pracy prowadzącego program dziennikarza Filipa Memchesa, i wiceszefa PR24 - Krzysztofa Gottesmana.
Popełnili zbrodnię niesłychaną! Pozwolili mówić Hartmanowi kilka minut, przez telefon! Cóż to jest wobec 24 godzin, które radio nadaje, dzień w dzień na dodatek. Ale, jak widać, nawet parę zdań - innych niż pisowski przekaz dnia - uwiera.
I Jacek Kurski, i Jacek Sobala to szefowie mediów, teoretycznie - publicznych. Czyli dla wszystkich. A oni pokazali, po raz kolejny, że te media są publiczne teoretycznie, a i oni są dziennikarzami, menedżerami i co tam jeszcze, też teoretycznie. Każdy przecież wie, że kierują wielkimi medialnymi firmami nie ze względu na swój talent czy umiejętności, ale w wyniku politycznego wskazania.
Ha! Tylko jeżeli tak jest (a jest!), to przestańmy dziwić się ich decyzjom. Owszem, głupim. Ale oni inną mądrością się kierują. Dla Kurskiego i Sobali są rzeczy ważniejsze niż opinia środowiska, niż wyniki oglądalności i słuchalności. Dla nich najważniejsza jest opinia prezesa. Tego prawdziwego prezesa wszystkich prezesów. To dzięki niej kierują telewizją, radiem, mają swoje pensje, swój dwór, swoją klientelę i ogólnie są ważni.
W tej logice "uśmiechu wodza" sprawy kondycji firmy są trzeciorzędne. Najważniejsze jest, czy prezes jest zadowolony. Tyle.
Prezes, oczywiście, tego wszystkiego nie ogląda, ani nie słucha, ale to, co mu szepcą do ucha, to już rejestruje. Więc w tej grze koterii pisowskich (też dziennikarskich, niestety...), żeby przeżyć trzeba być bardziej pisowcem ze spiżu, bo za głupotę nie zwolnią, ale za brak czujności rewolucyjnej - owszem.
Tak wygląda mechanizm, który przerabia ludzi na świnie.
On nie jest nowy, PiS go nie wymyślił. On istniał i w III RP rządzonej przez Platformę, i oczywiście istniał w Polsce Ludowej, w II RP również. Wyglądał różnie w różnych czasach.
Były lata, że władza rozgrywała twórców, jednych fetując, innych spychając w niepamięć, a były też momenty, że twórcy pokazywali władzy wała. Tak jak po stanie wojennym, gdy bojkotowali oficjalne media.
I mamy deja vu - Jacek Kurski chciał artystów rozgrywać, jednych wywyższać, innych skazywać na niebyt. Ale mu się nie udało. Bo środowisko pstryknęło mu w nos.
I co im Jacusiu zrobisz?
Jesteśmy więc świadkami pokazu bezsilności władzy (tępej, ale wystarczająco silnej...), której kolejni wykonawcy mówią "nie" i świetnie się z tym czują.
Nie chcę psychologizować, wydaje mi się, że zapis emocji środowiska celnie oddał Paweł Kukiz, polityk-amator, za to artysta pełną gębą. Oto on: "JAK NIKT rozumiem Kaśkę. Strasznym jest przeżywać takie poniżenie, gdy politycy czy prezesi z ich nadania decydują, kto jest "be", a kto "cacy". Mam w wielu kwestiach inne niż Kayah zdanie, ale niedopuszczalnym jest cenzura artysty przez partyjnych chłystków. Tak wczoraj jak i dziś. Jednocześnie troszkę Kasi zazdroszczę :-) . Za mną NIKT, żaden artysta (oprócz Skiby-dzięki!) nie ujął się, gdy parę lat temu spotkało mnie DOKŁADNIE TO SAMO, co Kasię dziś. Ale nie mam żalu. Naprawdę. Żal będę miał jedynie wówczas, gdy zostanie "po staremu".
Tyle Kukiz. Ech, nie mam złudzeń, jeszcze długo będzie trwało wszystko "po staremu". Ba! Nie wiadomo nawet, czy wybory to zmienią. Jeżeli bowiem twórcy takimi akcjami, jak Opole, budują swoją autonomię wobec świata polityki, to ludzie mediów są tu bezradni. Za Platformy byli rozgrywani na miękko, teraz są na twardo. Wydarzenia z Polskiego Radia 24 są tego najlepszą ilustracją.
Nawiasem mówiąc, wyczytałem gdzieś opinię, że należy wyrzuconym dziennikarzom współczuć i ich bronić, bo padli ofiarą politycznej nadgorliwości. Owszem, padli ofiarą. Tylko że dobrze wiedzieli, dla kogo pracowali... To oczywiste, że jak udajesz się w podróż z kieszonkowcem, to jest tylko kwestią czasu, kiedy zacznie dobierać się do twojego portfela.
Te wydarzenia pokazują, jak głęboko cofamy się w czasy PRL, jak gromady partyjnych chłystków wchodzą nam na głowę. Decydują - ty jesteś nagłośniony, a ty strącony w niepamięć. Tego chwalimy, tamtego niszczymy. Cenzura, zapisy - to wszystko wróciło. I ta fałszywa troska - co ludzie mogą słuchać, a czego nie... Wrócił towarzysz Szmaciak i rozsiadł się wygodnie.
I dostał w dziób.
Robert Walenciak