W sieci bez trudu można znaleźć programy publicystyczne z początku lat 90. Uwolnione od cenzury słowo wydawało się świdrować uszy. Gorących politycznie tematów nie brakowało, choćby debata na temat aborcji wybuchła wraz z odzyskaniem niepodległości. Spór o postkomunizm wcale nie był letni. Zrywano wieloletnie przyjaźnie z czasów opozycji demokratycznej. Oskarżano się o najgorsze intencje. Po latach marzeń o lepszym świecie - teraz odkrywano drugą stronę demokracji w praktyce. Dowiadywano się czegoś ważnego o polskim społeczeństwie w warunkach wolności. Nie zawsze była to wiedza przyjemna. Nierzadko wolano ją wypierać. W końcu przed 1989 rokiem życie politycznymi marzeniami bywało źródłem frustracji, wiązało się z ryzykiem, ale miewało moralny urok znajdowania się po stronie Dobra. Wszystko to ulotniło się błyskawicznie wraz z upadkiem komuny. "Wojna na górze" to hasło, od którego politykom o dłuższym stażu do dziś chodzą ciarki po plecach. Albo szyderczy uśmiech. Oglądamy te dawne programy publicystyczne z początku lat 90. i niemal łza się w oku kręci. Jak kulturalnie Polacy ze sobą debatują! Jak uprzejmie atakują przeciwnika politycznego! Jak dbają o polszczyznę! Skok do teraźniejszości Chciałoby się napisać, że skok do teraźniejszości, do debaty politycznej mediów społecznościowych z początku roku 2023 jest bolesny. To byłaby nieprawda. Niektórzy czują się w tym zalewie inwektyw, pomówień i nie-dialogu jak ryby w wodzie. Nurkują, wynurzają się, ochlapią kogoś nieczystościami i chyba dobrze się bawią. Część publiczności bije brawo. Dopamina cieszy. Algorytmy zza oceanu podkręcają polaryzujące treści, dzięki którym może nie czujemy się najlepiej, ale dłużej pozostajemy przed ekranem. Walka o monopolizowanie i monetyzowanie naszej uwagi ma znaczenie. I na tym tle rozrechotanej polityki dowiadujemy się o samobójstwie nastolatka. Co powiedzieć po śmierci kogoś, kto wziął na serio to, co dla wielu innych było i jest tylko pół-serio, polityczną zabawą w stylu MMA, medialną rozgrywką na ostro. Problem ukrywa się w tym chichocie. Nikt chyba nie powie, że chciał śmierci nastolatka. Wciąż nie widać nikogo, kto na poważnie powie, że życzy sobie zamachów na życie polskich polityków. Wstyd za dorosłych? I co z tego, pytam. Problemem stało się założenie, iż w sferze publicznej nic nie jest na poważnie. Nie rozliczamy się z afer, bo ważniejsza jest afiliacja polityczna. Nasza agenda polityczna staje się tak ważna, że uznajemy wszystkie chwyty za dozwolone. Brud nie brudzi. Odpowiedzialności za słowo nie ma. I zawsze ktoś powie, że nie ma to nic wspólnego z polityką. Bo niech ktoś wykaże tutaj bezpośredni ciąg przyczynowo-skutkowy! I tak wszystko zakończy się na ciśnięciu w media "społecznościowe" kilku zdań, które mają uśpić sumienia lub odwrócić uwagę od tragicznego wydarzenia. Na przykład moje "ulubione": "inni też tak robią" albo "robią jeszcze gorzej". I już. Sumienia zaczynają zapadać w słodką drzemkę nieodpowiedzialności. I tylko kolejne pokolenia młodych Polaków rodzą się, dorastają - i w całej swojej naiwności te zabawy dorosłych i pseudodorosłych - niekiedy biorą śmiertelnie na serio. Ile byśmy nie wyprodukowali pustych słów, Kochani Rodacy, odpowiedzialności zrzucić z siebie nie można. Choć wielu spróbuje.