Do tej porty Europejski Trybunał Praw Człowieka wydał ponad 2000 wyroków w sprawach przeciwko Polsce, a kolejnych 600 jest w trakcie rozpatrywania. Zdecydowana większość spraw rozpatrywana jest pisemnie, a tylko podczas kilku z nich strony zostały wysłuchane na rozprawie. Publiczne rozprawy zazwyczaj są zarezerwowane dla spraw największego kalibru. Z jakiegoś powodu ETPCz uznał, że skarga wniesiona przez grupę aktywistów z Polski w sprawie inwigilacji obywateli jest poważna, bo 27 września odbyła się rozprawa przy otwartej kurtynie. Zacznijmy jednak od początku. Aktywiści związani z Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Fundacją Panoptykon oraz adw. Mikołaj Pietrzak złożyli skargę do Trybunału. Twierdzą, że obowiązujące nad Wisłą przepisy dotyczące inwigilacji pozwalają na naruszenie ich prawa do prywatności, ponieważ w Polsce nie ma mechanizmu informowania, że ktoś był przedmiotem działań służb. 12 instytucji uprawnionych do inwigilacji Podali też liczby, które mają wskazywać, że w ostatnim czasie, nieco na uboczu afery związanej z Pegasusem, inwigilacja ma się coraz lepiej. W ostatnich pięciu latach liczba podsłuchów w Polsce wzrosła o 20 proc., a pobranych billingów i lokalizacji aż o 60 proc. Co więcej, pojawiły się trzy nowe instytucje uprawnione do inwigilacji - dziś jest ich 12. Jak podnosili skarżący w wersji pisemnej, a także podczas publicznej rozprawy, świadomość obywateli w tej kwestii jest bardzo niska. Polskie prawo, jak przekonywali, nie przewiduje choćby instrumentu informowania osoby inwigilowanej o zakończeniu czynności operacyjnych. Zgoda sądu natomiast na objęcie kogoś tymi czynnościami nie jest później w żaden sposób sprawdzana i kontrolowana - uważają skarżący. - Podnosiliśmy dwa zarzuty. Po pierwsze, polskie prawo jest napisane dla służb, być może pod dyktando służb, tylko w interesie służb, bo nie w interesie obywateli. Obywatele nie wiedzą, czy uprawnienia nadane służbom nie będą wykorzystane przeciwko nim. Druga kwestia - jako skarżący należymy do profesji, które wiążą się ze szczególnym ryzykiem inwigilacji. Na dziennikarzach, aktywistach i prawnikach spoczywa dodatkowe ryzyko, bo informacje, którymi dysponujemy, mogą być interesujące dla służb - mówi nam Wojciech Klicki z Fundacji Panoptykon, obecny na wtorkowej rozprawie w Strasburgu. "To nie jest rozmowa na telefon" - Ile razy słyszeliśmy "to nie jest rozmowa na telefon"? To wymierny przejaw tego, że nie ufamy państwu. Tak być nie powinno, powinniśmy mieć zaufanie, że państwo nie będzie nadużywać dodatkowych uprawnień - podkreśla Klicki. Jak podnosi nasz rozmówca, stronie skarżącej w żaden sposób nie chodzi o ukaranie władz, ale zmianę przepisów. Skarżący chcą, by w prawie pojawiły się instrumenty, które sprawią, że służby nie będą miały pokus związanych z ewentualnym nadużyciem uprawnień. - Chcemy na przykład, by osoby, które były przedmiotem inwigilacji, prędzej czy później zostały o tym poinformowane. Można skonstruować mechanizm, który wymuszałby taką informację np. 12 miesięcy po czynnościach operacyjnych - uważa Klicki. Taki mechanizm funkcjonuje choćby w Niemczech, a mimo to niedawno Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zajmował się sprawą dotyczącą dostępu służb do danych telekomunikacyjnych. Jak zaznacza nasz rozmówca, ich wewnętrzne przepisy upoważniały firmy telekomunikacyjne do gromadzenia danych (np. billingów) przez osiem tygodni. TSUE uznał, że jest to niezgodne z prawem. - A w Polsce tego typu dane przechowywane są przez 12 miesięcy - podnosi Klicki. Wyrok za kilka tygodni lub nawet miesięcy We wtorek Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu wysłuchał racji strony skarżącej, a także skarżonej, którą reprezentowali przedstawiciele polskiego rządu. Na rozprawie byli też wysłannicy RPO, a także inne organizacje. M.in. przedstawiciel Europejskiego Stowarzyszenia Adwokatów Karnistów podnosił, że niejasne przepisy uderzają nie tylko w prawo do prywatności, ale też w prawa klienta, który pośrednio mógłby zostać dotknięty tym mechanizmem. - W zasadzie większość podzielała nasze argumenty. Decyzja należy do ETPCz - opowiada Klicki. Do Strasburga delegacja skarżących przyjechała w pięcioosobowym składzie. Władzę reprezentowało kilkanaście osób. Wyrok w sprawie podejmie dziewięcioosobowy skład sędziowski. Można się go spodziewać w ciągu kilku tygodni bądź nawet kilku miesięcy. Aktywiści są jednak dobrej myśli. - Jestem nastawiony optymistycznie. Rząd nie przedstawił nowych argumentów, które mogłyby osłabić naszą skargę. Poza tym nasze argumenty, które ujęliśmy na piśmie, ale też podczas rozprawy, są bardzo silne. Czekamy na wyrok - mówi Klicki. Łukasz Szpyrka