Izabela Rzepecka, Interia.pl: Od lat znajdujemy się w czołówce państw pod względem liczby samobójstw nieletnich. Z policyjnych danych wynika, że w 2018 r. próby samobójcze podjęło ponad 750 dzieci i nastolatków. Dla porównania, w 2013 r. było to ponad 350 małoletnich. Skąd tak drastyczny wzrost? Dr Aleksandra Lewandowska, ordynator oddziału psychiatrycznego dla dzieci w Szpitalu im. Józefa Babińskiego w Łodzi: - Ta liczba jest niestety o wiele większa. Dane statystyczne mówią o udokumentowanych próbach samobójczych. Jest jednak jeszcze duży odsetek dzieci i nastolatków, którzy podejmują próby odebrania sobie życia, a nie zostają one udokumentowane. Niejednokrotnie zdarzają się sytuacje, w których o podjętej próbie, na szczęście nieudanej, rodzic czy lekarz dowiaduje się po kilku miesiącach. Tego już w statystykach nie znajdziemy. A podłoże prób samobójczych jest wieloczynnikowe. Niewątpliwie pewne konsekwencje niesie ze sobą rozwój cywilizacji i technologii. Z jakimi przypadkami spotyka się pani najczęściej? - Niekontrolowany dostęp dzieci do treści, które nie są przeznaczone do ich wieku rozwojowego, poczucie samotności, brak kontaktu z najbliższymi albo bardzo zaburzone relacje w środowiskach, w których żyją - to główne przyczyny obserwowane przez nas psychiatrów. Ale dzisiaj to przede wszystkim brak odpowiedniej profilaktyki i odpowiednio zorganizowanego systemu wsparcia i profesjonalnej pomocy. Rzecznik Praw Obywatelskich, Adam Bodnar, podkreślał przed kilkoma tygodniami, że o stanie psychiatrii dziecięcej "powinniśmy nie tylko mówić a krzyczeć". Dzisiaj państwo "krzyczą", jednak do wielu wasz "krzyk" nie dociera. Dlaczego? - Psychiatria dziecięco-młodzieżowa bardzo często była marginalizowana i niestety nadal tak jest, a przecież mamy do czynienia z dziećmi i nastolatkami, czyli przyszłością naszego społeczeństwa. Powiem uczciwie - jak zaczynałam specjalizację kilkanaście lat temu, to jako młody lekarz już wtedy słyszałam od starszych kolegów, że jest kryzys. Później, wykonując swój zawód, obserwowałam tylko jego pogłębianie. Brak odpowiedniej uważności doprowadził do sytuacji, jaką mamy teraz. Ministerstwo Zdrowia próbuje temu kryzysowi zaradzić. Opracowywany jest nowy system opieki, którego podstawą mają być skoordynowane działania nauczycieli i specjalistów pracujących w szkołach oraz poradniach psychologiczno-pedagogicznych ze specjalistami ochrony zdrowia. Proponowane są Ośrodki Środowiskowej Opieki Psychologicznej, Środowiskowe Centra Zdrowia Psychicznego oraz Ośrodki Wysokospecjalistycznej Całodobowej Opieki Psychiatrycznej, wszystkie przeznaczone dla dzieci i młodzieży. Jak ocenia pani ten "trójkąt"? - Owszem, jest propozycja zmian systemowych, ministerstwo przedstawia wnioski, które pojawiły się w wyniku pracy zespołu roboczego przy ministrze zdrowia, do którego też byłam powołana. W moim odczuciu jednak pewne decyzje i proponowane zmiany nie zostały do końca sprecyzowane. Mamy jedynie zarys mówiący o tym, że pomoc dla dzieci powinna zaczynać się na wczesnym etapie, kiedy pojawiają się sygnały dotyczące problemów w funkcjonowaniu, samopoczuciu, zachowaniu dziecka, że powinny zostać powołane środowiskowe poradnie psychologiczne. Nadal nie było spotkania z Ministerstwem Edukacji na temat zaproszenia do współpracy poradni psychologiczno-pedagogicznych, nierozwiązana jest m.in. kwestia lokalowa. Propozycje resortu zdrowia muszą być wdrożone, tylko to jest perspektywa wieloletnia. W tej chwili nie mamy specjalistów, nie jesteśmy przygotowani na zmiany. Na 400 tysięcy nieletnich potrzebujących pomocy przypada tylko 400 psychiatrów dziecięcych. Dlaczego ta specjalizacja jest pomijana przez młodych lekarzy? Zniechęcają ich zarobki? - Głównie tak, a wkład pracy, jaki trzeba włożyć, czas, jaki trzeba poświęcić pacjentowi, jest o wiele większy niż w przypadku innych specjalizacji. Mamy do czynienia nie tylko z małym pacjentem czy z nastolatkiem, tylko zazwyczaj z całym systemem, w którym funkcjonuje - rodziną, placówkami opiekuńczymi lub opiekuńczo-wychowawczymi, opiekunami prawnymi, kuratorami, wszystkimi miejskimi czy gminnymi ośrodkami pomocy społecznej. W prywatnych ośrodkach zarobki psychiatrów, psychologów klinicznych i psychoterapeutów potrafią być trzy razy wyższe, a warunki pracy na zupełnie innym poziomie. Młodzi przeliczają swój czas na odpowiednią stawkę? - Często mówią: "Jednemu pacjentowi muszę poświęcić minimum godzinę. Jeśli wybiorę inną specjalizację, w tym samym czasie przyjmę kilku pacjentów". Przy nakładzie pracy, o jakim pani wspomniała, pojawia się także ryzyko wypalenia zawodowego. - W różnych oddziałach psychiatrycznych w całej Polsce na kilkudziesięciu pacjentów przypada dwóch lekarzy. I na przykład, na oddziale z 22 zakontraktowanymi łóżkami pracują często z 35 pacjentami, bo "na dostawki" przyjmowane są dzieci i młodzież w sytuacji zagrożenia życia, czyli najczęściej po podjęciu prób samobójczych, z myślami bądź tendencjami samobójczymi, zachowaniami autoagresywnymi, agresywnymi czy autodestruktywnymi. A dodatkowy specjalista w takim przypadku nie jest zatrudniany. Właściwie nie ma przyjęć planowych. Brak też często środków na podstawowe narzędzia badawcze, na testy psychologiczne, na sprzęt medyczny. Zamknięciem zagrożonych jest wiele oddziałów, np. ten w Miliczu pod Wrocławiem. Lekarze są przeciążeni i fizycznie i psychicznie. Coraz trudniej pracować w takich realiach. Młodzi to widzą, a doświadczeni psychiatrzy mogą powiedzieć "dość" i odejść. Kiedy oddział jest zamykany, co dzieje się z pacjentami? - Opieka nad pacjentami musi być zapewniona. Przenosi się pacjentów tam, gdzie jest jakiekolwiek miejsce. A w tym momencie wiemy, że nie ma takiej możliwości, bo oddziały są obłożone. W woj. łódzkim mamy jeden oddział psychiatryczny dla dzieci do 13. roku życia oraz trzy oddziały psychiatryczne dla młodzieży powyżej 13. roku życia. Hipotetycznie - jeśli oddział psychiatryczny dla dzieci zostałby zamknięty, to istnieje ryzyko, że pacjenci wymagający hospitalizacji mogliby trafić do oddziałów psychiatrii młodzieżowej. A jeżeli zostałby zamknięty oddział psychiatrii młodzieżowej, to istnieje ryzyko, że nastolatkowie, w stanie zagrożenia życia, zostaliby przyjęci do oddziałów psychiatrii dla dorosłych. To jedynie łatanie dziur, błędne koło, które ma daleko idące konsekwencje. O wynagrodzeniach dla psychiatrów dziecięco-młodzieżowych w propozycjach resortu zdrowia nie ma mowy. Ten temat nie był podnoszony podczas prac zespołu? - Mówi się o zwiększeniu nakładów finansowych, ale do końca nie zostało uściślone, o ile środki zostaną zwiększone i w jakiej perspektywie czasowej się to odbędzie. Kwestia zarobków jest pomijana. A jeżeli nie zmienią się warunki finansowe w leczeniu publicznym, to młodzi ludzie nie będą wybierali tej ścieżki i kryzys będzie narastał. Jaki scenariusz byłby tym wymarzonym, gdy mówimy o budżecie? - Nakłady finansowe na psychiatrię dziecięco-młodzieżową powinny zostać zwiększone o 100 proc. W skali budżetu, który jest przeznaczony na ochronę zdrowia, to niewiele. Na "całą" psychiatrię przeznaczanych jest około trzech procent środków, z kolei na psychiatrię dziecięcą trafia z tego tylko niewielki odsetek. Wielu z nas ma dość szarpania się o każdą złotówkę. Pani środowisko nie rozważało protestów? - Oczywiście że myśleliśmy o protestach, oczywiście, że o nich rozmawialiśmy. Tylko problem polega na tym, że jest nas drastycznie mało. Nie wyobrażam sobie, że zostawiam przepełniony oddział choćby na jeden dzień. Przy tym obłożeniu trudno kogokolwiek wysłać pod Ministerstwo Zdrowia, żeby wdrożyć taki rodzaj strajku, który mógłby być jedynym słusznym rozwiązaniem. Wracając do problemu prób samobójczych. Nie ulega wątpliwościom, że to rodzina i szkoła jako pierwsze powinny zareagować, gdy z dzieckiem "dzieje się coś złego". Z pani obserwacji wynika, że zauważają oni zmiany w zachowaniu, ale je bagatelizują, czy nie zauważają, bo nie ma na ten temat wystarczającej świadomości? - Niekiedy szkoła sygnalizuje rodzicowi pewne problemy, ale on, z różnych powodów, nieraz z lęku, wstydu - "Gdzie? Moje dziecko? Ja mam iść do jakiegoś psychologa, psychiatry?" - czy niewydolności wychowawczej, umawia się z dzieckiem na wizytę u specjalisty, a ostatecznie na nią nie przychodzi. Są też bardzo często przypadki zbyt późnej reakcji osób, które wcześniej powinny "wyłapać" pewne symptomy. Warto mieć taką uważność w sobie i dmuchać na zimne, niż przeoczyć coś, co może okazać się ogromnym problemem. Jakie zachowania powinny nas zaniepokoić? - Tak naprawdę każda zmiana i odchylenie od normy rozwojowej powinny być sygnałem alarmującym. Ale żeby ocenić, czy mamy do czynienia ze zmianą niepokojącą, musimy znać to dziecko. Bardzo często kieruję do rodziców taki komunikat: "Rodzicu. Jeśli chcesz wiedzieć, co cię powinno zaniepokoić, musisz mieć kontakt z dzieckiem". Dzieci są pozostawiane same sobie, wychowują się wzajemnie albo są wychowywane przez starszych kolegów lub koleżanki, coraz częściej poprzez elektronikę. Jeśli rodzic nie ma kontaktu z dzieckiem, to dziecko nie czuje zaufania do dorosłego, boi się o pewnych rzeczach powiedzieć. Wtedy może dojść do tragedii. - W tym momencie bijemy na alarm. Próby samobójcze to pierwsza przyczyna zgonów w grupie młodych i starszych nastolatków. To przerażające. Nie wiem, co jeszcze ma się wydarzyć, żeby ten problem stał się bardziej "wyraźny", żeby przestano odkładać pewne decyzje na za tydzień, na za miesiąc. Jesteśmy w czołówce, jeśli chodzi o państwa w kontekście prób samobójczych u małoletnich pacjentów, i to są dane powszechnie znane, obok których przechodzimy dość obojętnie. Jak radzić sobie w sytuacji, gdy do próby samobójczej już doszło? Jak nie dopuścić do kolejnej? - Jeżeli jesteśmy w posiadaniu takich informacji, od razu powinien nastąpić kontakt ze specjalistą. Nie możemy tego bagatelizować i mówić: "A, taki wiek", "A, pewnie rozterki miłosne", "A, pewnie jakieś rozterki egzystencjonalne". Sprawa jest poważna, bo nie wiemy, czy kryje się za tym kryzys związany z zawodem miłosnym, nierozpoznany epizod depresji z myślami i tendencjami samobójczymi czy być może syndrom poważnej choroby psychicznej. Gdy nastolatek po próbie samobójczej wróci do domu, nie poruszajmy tego tematu, jeśli on sam nie czuje się na to gotowy. Ponadto pamiętajmy o tym, że zarówno sam pacjent jak i jego środowisko, w którym on żyje, powinni być objęci po takim kryzysie profesjonalną formą pomocy. Niestety zdarza się, że zamiast wsparcia, pojawiają się wyrzuty - "Jak mogłeś nam to zrobić?", "Czego ci brakuje?", "Dlaczego nie myślisz o nas?", "Co ci przyszło do głowy", "To było egoistyczne". - To są komunikaty, które tylko pogłębiają kryzys. Milczenie też jednak nie jest najlepszym rozwiązaniem, a przychodzi nam ono w takich sytuacjach najłatwiej. Bo problemy psychiczne to temat tabu? - Mamy XXI wiek, a nadal pacjenci psychiatryczni są stygmatyzowani. To się dzieje wśród osób z wykształceniem podstawowym, jak i wyższym. Rodzice bronią się przed "etykietkami". Wolą iść do neurologa dziecięcego, do psychologa, a psychiatrę omijają szerokim łukiem. Nawet jeśli zdarzy się sytuacja, że przyjdą z dzieckiem do gabinetu specjalisty, to bardzo często nie chcą, by szkoła była o tym fakcie informowana. Boją się, że ktoś powie coś nieopatrznie, że ta wiadomość wyjdzie poza krąg odbiorców szkoły, dotrze do dzieci czy rodziców. Z kolei wśród nastolatków słyszymy: "Ja nie chciałem/nie chciałam przyjść tutaj, bo przecież nie jestem chory/chora psychicznie". Niebezpieczne jest wyobrażenie, że kontakt z psychiatrą to głównie kontakt osoby chorej psychicznie i niebezpiecznej. Jak walczyć z tym przekonaniem? - Dzieci i nastolatkowie z rozpoznaniem choroby psychicznej powinni być przede wszystkim chronieni. Musimy mówić głośno o tym, kto przychodzi do psychologa, psychiatry, psychoterapeuty. Musimy rozmawiać o potrzebach chorych, nagłaśniać problem, by pacjenci korzystający z takiej opieki, czuli się bezpiecznie i nie bali się szukać pomocy. Rola mediów jest tu niezwykle ważna. Rola szkoły także. - My, psychiatrzy, mówimy głośno, że polskie szkolnictwo powinno przejść głęboką reformę. W planie zajęć muszą być lekcje, które wzmacniają kompetencje społeczne dzieci, które pomagają im radzić sobie z emocjami. Dziś albo odbywają się one niesystematycznie, albo są prowadzone przez osoby, które nie mają żadnej wiedzy na ten temat. Takie działania doraźne, "od czasu do czasu", się nie sprawdzają. Na swoim oddziale spotyka się pani także z próbami samobójczymi tzw. demonstracyjnymi. Czym one się charakteryzują? - To próby wołania o pomoc. Pacjent nie ma w takim przypadku intencji czy tendencji samobójczych, ale z różnych powodów ma poczucie, że pomimo zgłaszania problemu, nie jest słuchany, rozumiany. To są tylko dzieci, tylko nastolatkowie, którzy niejednokrotnie nie przewidują konsekwencji swoich czynów. Słyszałam od jednej z pacjentek: "Chciałam, żeby ktoś tylko zwrócił na mnie uwagę, że ja już nie daję rady w tej klasie, ale nikt mnie nie słuchał. Wyczytałam, że jak wezmę taką ilość tabletek, to nic sobie nie zrobię, a ktoś w końcu zwróci na mnie uwagę". Tylko pamiętajmy - pięć tabletek u dziecka A może się równać śmiercią u dziecka B. Jeśli rodzina, przyjaciele, nauczyciele okażą się głusi na problemy dziecka, nastolatka, to gdzie on może szukać pomocy? - 116 111 to Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży. Dostępne są również telefony dla rodziców i nauczycieli czy dla osób dorosłych, które nie mają możliwości uzyskania pomocy na tu i teraz. Niestety, jeżeli dziecko czy nastolatek puka do drzwi najbliższych i nie uzyskuje od nich adekwatnej pomocy, to rzadko pomyśli o takiej furtce. Rozmawiała Izabela Rzepecka *** POTRZEBUJESZ POMOCY? TELEFONY ZAUFANIA ZNAJDZIESZ TUTAJ.