Od trzech tygodni we francuskich mediach toczy się gorąca dyskusja na temat tzw. afery Bettencourt, od nazwiska Liliane Bettencourt - najbogatszej Francuzki, córki założyciela koncernu kosmetycznego L'Oreal. Sprawa dotyczy posądzenia prominentnych polityków prawicy: obecnego ministra pracy Erica Woertha oraz samego prezydenta Sarkozy'ego o korupcyjne powiązania z tą miliarderką. Sami oskarżeni stanowczo dementują zarzuty. Prokuratura zamierza wszcząć śledztwo w sprawie podejrzeń, iż Bettencourt popełniła oszustwa podatkowe, a jednym z podejrzanych o współudział ma być sam Woerth i jego żona Florence. "Prezydent w oku cyklonu", "Lawina", "Burza nad Pałacem Elizejskim" - tak prasa francuska komentuje nowe oskarżenia wymierzone bezpośrednio w Sarkozy'ego. "Le Parisien" zamieszcza zaś na pierwszej stronie zdjęcie prezydenta, zasłaniającego twarz w geście bezsilności. Media różnych orientacji - od prawicy do lewicy - apelują do szefa państwa, by złożył publicznie obszerne wyjaśnienia w tej sprawie. Podkreśla się, że jak na razie nie przedstawiono materialnych dowodów na potwierdzenie ciężkich zarzutów. "Od trzech tygodni, głos mają oskarżyciele. (...) Jeśli Nicolas Sarkozy chce uniknąć kryzysu zaufania, musi przemówić i obronić się przed atakami" - pisze komentator centroprawicowego "Le Figaro". "Tak jak jej drużyna piłkarska (na ostatnim mundialu - red.), Francja żegluje bez kapitana" - twierdzi z kolei dziennik ekonomiczny "La Tribune" i dodaje: "aby ten kryzys autorytetu nie przerodził się w kryzys władzy, ludzie oczekują słów i czynów prezydenta". Lewicowy dziennik "Liberation" zauważa, że przy okazji tej sprawy pojawia się pytanie o niejasne powiązania finansowe francuskich partii politycznych, w tym wypadku prawicowych, ze środowiskami biznesu i finansów. We wtorek w aferze Bettencourt pojawił się nowy wątek. Claire Thibout, była księgowa miliarderki, powiedziała w wywiadzie dla portalu Mediapart, że Bettencourt w 2007 roku wsparła potajemnie kampanię wyborczą obecnego prezydenta Sarkozy'ego kwotą 150 tys. euro w gotówce. Pośrednikiem w tej transakcji miał być minister Woerth, wówczas skarbnik centroprawicowej partii Unii na Rzecz Ruchu Ludowego (UMP). Według Mediapart, Thibout pracowała przez kilkanaście lat, aż do 2008 roku, dla miliarderki i dla jej nieżyjącego już męża, Andre Bettencourta. Była księgowa utrzymuje, że państwo Bettencourt w okresie jej zatrudnienia regularnie finansowali działalność polityczną czołowych osobistości francuskiej prawicy, w tym obecnego szefa państwa. Często ogromne kwoty miały być, według tego źródła, przekazywane zwykle w gotówce - w kopertach. Minister Woerth stanowczo temu zaprzecza. Powiedział, że jest "oburzony" tymi oskarżeniami i podkreślił, że "nigdy jako polityk nie otrzymał nielegalnie nawet jednego euro". W opinii Woertha, cała afera jest "intrygą" jego przeciwników politycznych, którzy chcą mu udaremnić przeprowadzenie kontrowersyjnej reformy emerytur. Z kolei prezydent Sarkozy określił zarzuty Claire Thibout, jako "kalumnie bez żadnego związku z rzeczywistością, których jedynym celem jest obrzucenie błotem".