"Oni potrzebują wroga. Polska świetnie na niego pasuje"
Film państwowej telewizji białoruskiej, w którym zarzucono Polsce finansowanie protestów po wyborach prezydenckich w 2010 roku, to zemsta za zdecydowaną politykę władz Polski - ocenił we wtorek lider opozycyjnego Ruchu O Wolność Alaksandr Milinkiewicz.
Niezależni analitycy tłumaczą zaś atak białoruskiej telewizji także tym, że władzom w Mińsku jest potrzebny wewnętrzny lub zewnętrzny wróg, a Polska się na niego nadaje.
W wyemitowanym w niedzielę wieczorem prawie półgodzinnym filmie "Lekcje polskiego" pokazano - jak twierdził głos zza kadru - depeszę z polskiego MSZ do ambasady w Mińsku, w której nakazuje się wypłacenie jednemu z kandydatów opozycji w wyborach prezydenckich z 2010 r. Uładzimirowi Niaklajeuowi 80 tys. euro "na przygotowanie i przeprowadzenie akcji protestu 19 grudnia 2010", w wieczór wyborczy.
Według telewizji w rzekomej depeszy "mówi się wprost, że zamieszki na placu Niepodległości były opłacone z Warszawy". Polskie MSZ uznało oskarżenia wobec Polski padające w tym filmie za absurdalne, a Niaklajeu nazwał wspomnianą depeszę "fałszywką".
Milinkiewicz uważa, że wyemitowany film to "w jakimś stopniu zemsta władz białoruskich za twardą i zdecydowaną politykę polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych".
Jak podkreśla opozycjonista, Polska starała się swego czasu być mostem między Mińskiem a Brukselą i robiła wiele dla rozwoju dwustronnego dialogu, o czym może świadczyć na przykład inicjatywa Partnerstwa Wschodniego. W opinii Milinkiewicza, Warszawie zależy na niepodległości Białorusi oraz rozwoju stosunków gospodarczych i kulturalnych.
"A tu tak odstręcza się sąsiada kompletnie nieuzasadnionymi atakami. Niestety, to bardzo utrudnia nam podążanie w europejskim kierunku. Ale jestem przekonany, że to się szybko zmieni" - oznajmił Milinkiewicz, którego cytuje portal zautra.by.
Zdaniem polityka, niedzielny film to "odprysk przeszłości". "Przyszłość należy do dialogu, do poszukiwania kontaktów. A obecna polityka jest dla Białorusi pozbawiona perspektyw" - ocenił.
Według politologa zbliżonego do opozycji Walera Karbalewicza atakowanie Polski wynika z faktu, że władzom Białorusi potrzebny jest wizerunek wroga - zewnętrznego lub wewnętrznego.
"Być może jest nawet jakiś grafik demaskowania tych wrogów. Najpierw Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy (niezależna organizacja dziennikarzy białoruskich - red.), potem Polacy, i wreszcie więźniowie polityczni" - przypuszcza Karbalewicz, którego cytuje ten sam portal.
Jest on zdania, że Polska świetnie pasuje na wroga z kilku przyczyn. "Po pierwsze, w stosunkach z Polską utrzymuje się w świadomości zbiorowej na Białorusi negatywna pamięć historyczna (...). Poza tym, Polska popiera białoruską opozycję, być może nawet aktywniej niż inne państwa. I po trzecie, możliwe, że są jakieś osobiste sprawy między Łukaszenką i polskim ministrem spraw zagranicznych Sikorskim, które odbijają się na stosunkach między państwami" - ocenił Karbalewicz.
Analityk Andrej Fiodarau podkreśla, że władze białoruskie boją się kolorowej rewolucji oraz wpływu bliskiej mentalnie i geograficznie Polski na Białorusinów. Przedstawianie jej jako wroga ma jego zdaniem służyć temu, by przykład Solidarności nie stał się zanadto popularny.
"Jeśli chodzi o skutki ataków telewizyjnych, to nie sądzę, by doszło do zerwania stosunków dyplomatycznych, chociaż będą one chłodne, co jest oczywiście złe dla sąsiadów. Żadnych pomyślnych perspektyw nie widzę. Stosunki handlowe będą się rozwijać, bo biznes to biznes, ale w pozostałych sferach będzie się utrzymywać stan zbrojnej neutralności" - ocenił Fiodarau.
INTERIA.PL/PAP