Na nowozelandzkim półwyspie Miramar, znajdującym się w granicach stolicy państwa Wellington, władze we współpracy z organizacją Predator Free 2050 rozpoczęły akcję pozbywania się gryzoni. Celem jest zlikwidowanie każdego osobnika do 2050 roku. Nowa Zelandia: Rząd chce pozbyć się szczurów. Co do jednego Jak podkreśla BBC, wyzwanie postawione przez rząd Nowej Zelandii jest odważne - dotychczas największym terenem, na jakim udało się całkowicie wyplenić populację szkodników była Georgia Południowa, brytyjska wyspa na Atlantyku o powierzchni 170 km kwadratowych. Nowa Zelandia ma z kolei ponad 268 km kw. (dla porównanie Polska posiada 312 km kw. - red.). Podstawowym powodem, dla którego rząd chce podjąć się deratyzacji na tak masową skalę, jest wpływ gryzoni na rozmnażanie się rodzimych i wyjątkowych w skali globu ptaków. Jak wskazują proekologiczne organizacje pozarządowe, gryzonie atakują jajka i pisklęta. Według szacunków Nowa Zelandia traci w ten sposób około 26 mln ptaków rocznie. Deratyzacja w Nowej Zelandii. Zastawiane są specjalne pułapki z trucizną Pierwsze koncepcje wprowadzenia w życie planu powszechnej deratyzacji pojawiły się w 2011 roku. Pięć lat później parlament przegłosował ustawę, na mocy której wskazano trzy najgroźniejsze dla ptaków gatunki gryzoni - czyli szczury, łasicowate i oposy. To wtedy wskazano, aby całkowicie pozbyć się szkodników. W tym celu likwidacji niebezpiecznych osobników członkowie finansowanej przez rząd organizacji Predator Free ustawiają specjalne pułapki z truciznami - wabikiem jest z kolei masło orzechowe. Brytyjskie media podkreślają, że każdy znaleziony martwy szczur, łasicowaty czy opos wysyłany jest do laboratorium na sekcję zwłok. "To kluczowe, ponieważ toksyny zabijają powoli, a szczury są inteligentnymi zwierzętami społecznymi i uczą się unikać rzeczy, które w oczywisty sposób im szkodzą" - czytamy na łamach BBC. Wcześniej władze przeprowadzały już deratyzację na mniejszych wyspach otaczających Nową Zelandię - gdy w końcu udało się wyplenić tam wszystkie osobniki, wiele rodzimych ptaków powróciło i rozmnożyło się. Te przykłady skłaniają rząd w Wellington do podjęcia podobnych działań na terenie całego kraju. Nie wszyscy naukowcy popierają pomysł Akcja władz ma jednak swoich przeciwników. W opinii cytowanego przez BBC badacza przyrody Wayne'a Linklatera idea Nowej Zelandii wolnej od gryzoni jest utopijna. Jak wskazuje, w ciągu ostatnich 150 lata rządzący próbowali już wytępić m.in. króliki i jelenie, lecz bezskutecznie. Ponadto jak podkreśla Linklater, wszelkie kampanie, mające na celu eksterminację inteligentnych, czujących istot są nieetyczne. - Zgromadziliśmy ogromne zasoby i wprowadzamy do życia wielkie okrucieństwo. Jak możemy być tak beztroscy w sprawianiu cierpienia? - polemizuje. Obrońca projektu, biolog James Russell wskazuje, że całkowita deratyzacja została zaplanowana wyłączenie dlatego, by ratować unikalne w skali globu gatunki ptaków w kraju. - Nowozelandczycy wspólnie zdecydowali, że poświęcenie jednego gatunku, w celu ratowania innych, jest słuszne - zapewnia w rozmowie z BBC.