"Nagrania, wykonane przez obrońców praw zwierząt w rzeźni we Flintbek koło Kilonii, są nie do zniesienia" - opisuje "Spiegel". Ujawniają brutalność rzeźników, dramatyczne sceny z męczącymi się w agonii, wykrwawiającymi się zwierzętami. Strona internetowa rzeźni Horn jeszcze w połowie lipca zachęcała możliwością nabycia "lokalnych produktów i mięsa z własnego chowu". "Wydawało się, że firma ta pozytywnie wyróżnia się na tle anonimowych rzeźni przemysłowych, gdzie zwierzęta umierają taśmowo" - podaje "Spiegel". To, co naprawdę miało miejsce za murami rodzinnego biznesu w ciągu ostatnich kilku miesięcy, zostało sfilmowane przez aktywistów kamerami, potajemnie zainstalowanymi na terenie obiektu. Materiał filmowy dokumentuje w sumie 16 dni uboju - od maja do lipca. "Są tam ujęcia bydła, leżącego na ziemi przez kilka minut z poderżniętymi gardłami, dopóki się nie wykrwawiły na śmierć; zwierzęta ściągane stalową linką z samochodów, ponieważ nie były w stanie samodzielnie pokonać kilku metrów do rzeźni" - opisuje "Spiegel" i podkreśla: "Nagrania wyraźnie dokumentują model biznesowy, opierający się również na zabijaniu chorych, rannych zwierząt". Działacze zawiadomili prokuraturę Soko Tierschutz złożyła w ubiegłym tygodniu doniesienie do prokuratury w Kilonii o podejrzeniu "znaczącego naruszenia prawa o ochronie zwierząt". - Chcemy wyrzucić z obiegu tę firmę, która bez skrupułów przedkłada swój zysk ponad dobrostan zwierząt - mówi Friedrich Muelln, członek zarządu Soko Tierschutz. - To właśnie małe i średnie rzeźnie wzywają obrońców praw zwierząt, bo mało kto widzi, jak odbywa się ubój za zamkniętymi drzwiami. W dużych zakładach, takich jak rzeźnie Toennies, problemy leżą gdzie indziej, ponieważ obiekty takie są doskonale zorganizowane i stale monitorowane - wyjaśnia Muelln. Na nagraniach z Flintbek udokumentowano np. nieprawidłowy przebieg procesu ogłuszania bydła, ignorowanie podstawowych przepisów, mających na celu zminimalizowanie cierpień zwierząt przed śmiercią. Zwierzęta cierpiały w agonii nawet przez kilka minut. Zabijane były też zwierzęta chore, oraz takie, które nie były w stanie samodzielnie opuścić transportera. - To, co widzimy na filmie, jest formą okrucieństwa wobec zwierząt, która jest karalna - mówią eksperci, podkreślając że działania takie mogą podlegać karze pozbawienia wolności do lat trzech lub grzywnie. Były pracownik rzeźni zabrał głos Na warunki panujące w rzeźni uwagę działaczy zwrócił jeden z byłych pracowników. Jak wspomina chcący zachować anonimowość mężczyzna, 20 lat temu Horn była małą wiejską rzeźnią, prowadzącą ubój raz w tygodniu na potrzeby własnej masarni. Po zmianie właściciela firma "zmieniła model biznesowy" - zwierzęta zabijano codziennie, postawiono też na "zmaksymalizowanie zysku, który można było osiągnąć dzięki zabijaniu chorych zwierząt". - Większość naszych pieniędzy zarabiamy na awaryjnej rzezi. Rolnik dostaje niewiele, a my dostajemy (za mięso) pełną cenę - jak przyznaje na nagraniu pracownik rzeźni. Dodatkowe wątpliwości dotyczą braku właściwej kontroli weterynaryjnej. - Każde zwierzę przed ubojem musi zostać przebadane przez lekarza weterynarii, w przeciwnym razie mięso nie może zostać sprzedane. Po pocięciu zwierzęcia weterynarz powinien ponownie zbadać jakość mięsa - tak mówi rozporządzenie, ale rzeczywistość była inna, jak wskazuje informator. Jak podkreśla "Spiegel", urząd ds. weterynarii w Rendsburg-Eckernfoerde szybko zareagował na te doniesienia i zapowiedział niezwłoczne zamknięcie rzeźni.