Niemcy: Polowanie na "polskie petardy"
Zbliża się koniec roku, a z nim sylwestrowe szaleństwo. Dlatego w RFN i Austrii rozpoczęło się już kilka tygodni temu polowanie na niebezpieczne "polskie petardy".
W obu krajach policjanci i celnicy już co najmniej od początku grudnia przetrząsają samochody przyjeżdżające z Polski i Czech, w poszukiwaniu zakupionych za granicą wyrobów pirotechnicznych. Pokusa dla amatorów sylwestrowego strzelania jest wielka. Nie dość, że w Polsce czy Czechach fajerwerki są tańsze, to jeszcze można je kupić o każdej porze roku. Podczas gdy w Niemczech sprzedaż rusza dopiero 28 grudnia i trwa jedynie do Sylwestra.
Ponadto w Polsce fajerwerki może kupić każdy, kto ma skończone 18 lat. Tymczasem w Niemczech, czy w Austrii, niezbędne jest specjalne pozwolenie.
"Polskie" i "czeskie petardy"
Już trzy tygodnie przed sylwestrem podczas kontroli drogowej 35-letnia "wpadła" mieszkanka Szlezwiku-Holsztynu, gdy wracała z wyspy Uznam. Funkcjonariusze znaleźli w jej aucie 40 "Polenböller", czyli "polskich petard". Tak właśnie niemieckie media nazywają sprowadzane zza granicy nielegalne materiały pirotechniczne. Choć produkowane są w Chinach, do Niemiec trafiają zazwyczaj przez Polskę.
Na tydzień przed świętami funkcjonariusze skonfiskowali w ciągu dwóch kolejnych dni 150 fajerwerków w Mużakowie (Bad Muskau) nad Nysą Łużycką. W tym samym czasie ich koledzy zarekwirowali ponad 250 petard i fajerwerków w Neurehefeld w Saskiej Szwajcarii. Łącznie zawierały one jedenaście kilogramów materiałów wybuchowych
Nie próżnowała również policja w Bawarii. Siedem kilogramów petard z Czech wpadło w jej ręce w gminie Schirnding. A w sąsiednim Waldsassen zarekwirowano około tysiąca sztuk.
W Austrii, gdzie częściej się mówi się o "Tschechenböller", czyli "czeskich petardach", kilkaset takich wyrobów zatrzymała przed świętami specjalna jednostka policji PUMA.
Europol w akcji
Na przełomie listopada i grudnia Europol, czyli rezydujący w Hadze Europejski Urząd Policji, przeprowadził na terenie Polski, Niemiec i Holandii szeroko zakrojoną obławę na handlarzy nielegalną pirotechniką. Akcja była skoncentrowana na Polsce, gdzie Centralnemu Biuru Śledczemu udało się dzięki współpracy z Europolem rozbić składający się głównie z Polaków gang, zajmujący się już od 2012 roku handlem materiałami pirotechnicznymi i wybuchowymi, ale też oszustwami podatkowymi oraz praniem pieniędzy. 58 osób zatrzymano, 35 z nich usłyszały zarzuty. Gdy 6 grudnia Europol ogłaszał swój komunikat, dziewięć osób znajdowało się wciąż za kratami.
Funkcjonariusze skonfiskowali też 80 ton fajerwerków. "To ilość wystarczająca, żeby napełnić cztery wielkie kontenery" - napisał Europol. I chyba rekord - przed rokiem brandenburskiej policji udało się zatrzymać ciężarówkę wiozącą 2,5 tony sztucznych ogni, a dwa lata temu TIR-a z pięcioma tonami fajerwerków i petard na pokładzie.
Na wniosek władz holenderskich zamknięte zostały cztery sklepy internetowe, które handlowały materiałami dostarczanymi przez zlikwidowaną grupę przestępczą. Śledczy podejrzewają, że były one w stanie wysyłać dzień w dzień aż półtorej tony materiałów pirotechnicznych do różnych państw unijnych. W skali roku mogły to być nawet setki ton.
Dwie ofiary śmiertelne
Jednak to, co się udaje policji i celnikom zatrzymać podczas kontroli drogowych, a nawet szeroko zakrojonych obław, jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej, której rozmiarów prawdopodobnie nikt nie zna.
Organom ścigania nie chodzi jednak jedynie o tracone przez państwo podatki, jak to się dzieje na przykład w wypadku nielegalnie kupowanych za granicą papierosów. Dowożone z Polski, czy Czech petardy i fajerwerki są po prostu niebezpieczne, co potwierdzają doniesienia mediów z Niemiec i Austrii.
I tak portal news.de z Brandenburgii przypomina, że na terenie tego kraju związkowego podczas minionego Sylwestra zginęły dwie osoby. 35-letni mężczyzna zmarł wskutek obrażeń odniesionych podczas odpalania petardy w gminie Gusow-Platkow, 20 km na wschód od Kostrzyna nad Odrą. Ten sam los spotkał 19-latka w gminie Kleinmachnow między Berlinem a Poczdamem. W tym jednak wypadku zdaniem policji zabójcza petarda była własnej produkcji.
Pourywane palce
Także na koniec 2018 roku nie brak doniesień o wypadkach spowodowanych eksplozjami sztucznych ogni. Na razie znane są co najmniej trzy takie zdarzenia z Austrii i jedno z Niemiec.
W górnoaustriackim Enns przywieziona z Czech petarda pozbawiła dwóch palców osiemnastolatka. Palce stracił też z podobnego powodu szesnastolatek podczas tradycyjnego korowodu masek w dolnoaustriackim Lilienfeld na początku grudnia. A pod koniec listopada petarda wybuchła w ręku czternastoletniego chłopca w Waidhofen an der Thaya (nad Dyją) na północy Dolnej Austrii.
Natomiast w Niemczech, w Saksonii-Anhalt, sylwestrowa petarda urwała kilka palców 49-letniemu mężczyźnie podczas przyjęcia urodzinowego.
Jaki to hałas?
W 2007 roku Parlament Europejski i Rada przyjęły dyrektywę o wyrobach pirotechnicznych, w której tego rodzaju produkty przeznaczone do celów widowiskowych dzieli ze względu na zagrożenie na cztery klasy: 1 - bardzo niskie, 2 - niskie, 3 - średnie i 4 - wysokie.
Pierwszym trzem z nich dyrektywa przypisuje bezpieczną odległość - odpowiednio 1, 8 i 15 metrów - oraz definiuje ograniczenie maksymalnego poziomu hałasu w tej bezpiecznej odległości na 120 decybeli.
W wypadku klasy 4 oba parametry nie są zdefiniowane. Te wyroby mogą odpalać jedynie dyplomowani pirotechnicy za zgodą władz.
Dla orientacji: 120 decybeli to dźwięk piły łańcuchowej z odległości jednego metra, 130 decybeli to próg bólu, 150 decybeli to niemal gwarantowane pęknięcie bębenka w uchu.
A wybuch dużej petardy - klasy 4 - to może być nawet 160 decybeli. Obrażenia zależą od od tego, jak się jest daleko od miejsca wybuchu.
Aureliusz M. Pędziwol/ Redakcja Polska Deutsche Welle