Clinton i Obama nie chcą dalszego sporu na tle rasowym
W czasie debaty telewizyjnej ubiegający się o nominację Partii Demokratycznej Hillary Clinton i Barack Obama starali się załagodzić spór, jaki powstał między nimi w związku z wzajemnymi oskarżeniami, że w kampanii wyborczej rozgrywają kartę rasową.
W debacie, zorganizowanej w nocy z wtorku na środę czasu polskiego w Las Vegas w stanie Nevada, gdzie w sobotę odbędą się kolejne prawybory, senator Clinton powiedziała, że wszyscy kandydaci Partii Demokratycznej to "jedna rodzina". Wyjaśniła też, że niektóre ataki na Obamę zarzucające mu rozmaite wykroczenia nastąpiły nie z jej inicjatywy, lecz jej szczególnie zagorzałych zwolenników.
Obama, czarnoskóry senator z Illinois, którego walka o nominację prezydencką z byłą Pierwszą Damą przykuwa uwagę Ameryki, odwzajemnił się swej rywalce przepraszając ją za wypowiedź w czasie jednej z debat, kiedy powiedział, że "da się lubić" - ale w sposób odczytany jako ironiczna złośliwość. Pani Clinton ma wielu wrogów zarzucających jej, że jest chłodna i arogancka.
Obama podkreślił też, że nikogo z białych demokratycznych kandydatów nie posądza o rasizm.
Do iskrzenia na linii Clinton-Obama doszło, kiedy była First Lady skrytykowała senatora z Illinois za porównywanie się z Martinem Luthrem Kingiem, bohaterem walki Murzynów o równouprawnienie, i z zamordowanym w 1963 roku prezydentem USA Johnem F. Kennedym.
Mąż Hillary, Bill Clinton dolał oliwy do ognia, atakując Obamę za jego wypowiedzi o wojnie w Iraku. Zdaniem byłego prezydenta USA, senator naciągał fakty i bez uzasadnienia krytykował jego żonę za głosowanie w Senacie w 2002 roku za rezolucją dającą prezydentowi George'owi W. Bushowi zielone światło do inwazji.
Niektórzy afroamerykańscy działacze i komentatorzy popierający Obamę dopatrzyli się w tym ukrytej sugestii Clintonów, że czarnoskóry senator jest "niewybieralny" z powodu swojej rasy.
Pojednawcze gesty w czasie wtorkowej debaty miały najwyraźniej zażegnać groźbę eskalacji sporu, który mógł podzielić Partię Demokratyczną według linii rasowych.
Przeważająca większość Murzynów popiera tę partię, ale według sondaży czarnoskórzy w zdecydowanie większej proporcji popierają Obamę jako kandydata do nominacji prezydenckiej, natomiast biali udzielają w znacznej większości poparcia Hillary Clinton.
Jak zauważają komentatorzy, wyeliminowanie wszelkich podtekstów rasowych z wyścigu o nominację leży w interesie obojga kandydatów. Gdyby bowiem Clinton została ostatecznie kandydatką Demokratów w wyborach prezydemckich, będzie potrzebowała głosów Afroamerykanów.
Obama, z kolei, który według sondaży ma takie same szanse na nominację, także nie może pozwolić, żeby uchodzić za "kandydata czarnych". Na dalszym graniu kartą rasową mogą skorzystać tylko Republikanie.
W czasie debaty telewizyjnej Obama i Clinton nie unikali jednak polemik na inne tematy. Senator z Illinois podkreślał, że jego zdaniem, najważniejsze u przyszłego prezydenta jest "posiadanie wizji" inspirującej kraj, a nie sprawność w jego administrowaniu. Przyznał przy tym, że sam gubi papiery, gdyż nuży go biurokratyczna rutyna.
Pani Clinton ripostowała, że wprawdzie docenia znaczenie "wizji", ale prezydent "musi jednak umieć zarządzać i kierować biurokracją".
INTERIA.PL/PAP