Spotkanie odbyło się w przeddzień uroczystego nadania świeckiemu i duchowemu przywódcy Tybetańczyków Złotego Medalu Kongresu USA, najwyższego cywilnego odznaczenia amerykańskiego, którym poprzednio uhonorowani zostali m.in.: Jan Paweł II, Matka Teresa z Kalkuty, Nelson Mandela oraz Tony Blair. W środowej uroczystości na Kapitolu weźmie również udział prezydent Bush. Biały Dom starał się nie nadawać dużej rangi wtorkowemu spotkaniu prezydenta z dalajlamą, które miało charakter prywatny, trwało tylko pół godziny i odbyło się w prywatnych apartamentach prezydenckich, a nie w Gabinecie Owalnym Białego Domu. - Nie chcemy w żadnym wypadku podgrzewać atmosfery i sprawiać wrażenia, że robimy na złość Chinom, krajowi, z którym mamy dobre stosunki i to w wielu dziedzinach - powiedziała po spotkaniu rzeczniczka Białego Domu Dana Perino. Pani Perino zaprzeczyła, jakoby spotkanie prezydenta mogło stworzyć jakiekolwiek podstawy do pogorszenia stosunków z Chinami. Mimo to zastrzegła się - "Rozumiemy jednak, że może to wywoływać silne emocje u Chińczyków". 72-letni dalajlama od 1959 roku przebywa na wygnaniu, gdzie udał się po krwawym stłumieniu przez Chiny powstania w Tybecie. Zawsze podkreśla, że pragnie tylko "prawdziwej autonomii", a nie niepodległości tej prowincji. Z kolei Pekin oskarża go o dążenie do oderwania Tybetu od Chin. Dalajlama w 1989 r. otrzymał pokojową Nagrodę Nobla.