Po przeszukaniu wraku, który spoczywa na dnie morza na niemieckich wodach terytorialnych, jeden z płetwonurków nie wynurzył się na powierzchnię. Jego poszukiwania nie przyniosły rezultatu. W wyprawie brało udział 10 nurków z Klubu Sportów Podwodnych "Barakuda" w Stargardzie Szczecińskim. Wynajęli w tym celu jednostkę "Baltic Lady". Akcji nie podejmą ani służby niemieckie, ani polskie ratownictwo, bo nie jest to akcja ratunkowa, chyba że otrzymamy zlecenie np. od rodziny lub prokuratury - poinformowano w centrali Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa w Gdyni. Wtedy akcja odbywa się na koszt wnioskodawcy, który musi o nią wystąpić w formie pisemnej. Jak wyjaśnił dyżurny z MSPiR w Gdyni, argumentem przemawiającym za tym, aby dwa dni po zdarzeniu nie podejmować akcji poszukiwawczej, jest czas przebywania nurka pod wodą. - Takie poszukiwania miałyby sens bezpośrednio po zaginięciu, mówię tu o minutach, kiedy nurek mógłby się np. w coś zaplątać - tłumaczył. Według służb ratowniczych podejmowanie teraz akcji byłoby bezzasadne tym bardziej, że inni płetwonurkowie jeszcze w sobotę sami szukali kolegi ponad godzinę pod wodą. Ciało nie wypłynęło też na powierzchnię. - Do tej pory mieliśmy najczęściej takie wypadki, że nurka udawało się wydobyć na powierzchnię wody - dodał dyżurny. Zdziwiona informacją o niepodejmowaniu poszukiwań była jedna z członkiń klubu, z którą rozmawiała dziennikarka. - Jeżeli te doniesienia się potwierdzą, wtedy zdecydujemy, co dalej - tak odpowiedziała na pytanie, czy klub na własną rękę będzie próbował odnaleźć zaginionego kolegę. Sprawę bada świnoujska policja. Jak powiedziała jej rzeczniczka Małgorzata Śliwińska z przesłuchania uczestników feralnej wyprawy wynika, że dwaj nurkowie, z których jeden zaginął, wbrew zakazowi wpłynęli do wnętrza wraku, choć mieli świadomość, że jest to niebezpieczne. Śliwińska dodała, że z wyjaśnień przesłuchanych osób wynika też, że każdorazowo przed zejściem pod wodę, nurkowie byli instruowani o tym, co im wolno robić, a czego nie. Wszyscy uczestnicy wyprawy byli trzeźwi. Zaginiony 42-letni płetwonurek od sześciu lat uprawiał ten sport. Pochodzi z okolic Stargardu Szczecińskiego. Śliwińska poinformowała, że zebrane przez policję materiały w sprawie wypadku zostały przekazane świnoujskiej prokuraturze rejonowej. Do wypadku doszło w sobotę ok. godz. 14. Członkowie wyprawy nurkowali w parach. Gdy zeszli do maszynowni, po jakimś czasie wynurzył się tylko jeden z nich i zaalarmował kolegów. Pod wodę zeszli pozostali nurkowie, którzy szukali zaginionego ponad godzinę. Gdy poszukiwania nie przyniosły rezultatu, wrócili do jednostki, którą przypłynęli do Świnoujścia, i dopiero ok. godz. 20.30 poinformowali polskie służby ratownictwa morskiego. W niedzielę po południu klub wydał specjalne oświadczenie dla mediów w sprawie wypadku. Napisano w nim m.in., że w sobotę "zaplanowane były dwa nurkowania, z których pierwsze przebiegło zgodnie z planem". Podczas drugiego nurkowania "z nieustalonych do obecnej chwili przyczyn jeden z nurków nie wynurzył się na powierzchnię". Jego partner "po bezskutecznej próbie odnalezienia kolegi wynurzył się na powierzchnię i zaalarmował instruktorów zabezpieczających nurkowanie". Instruktorzy byli wtedy na pokładzie "Baltic Lady". Członkowie klubu zapewniają, że akcję poszukiwawczą przeprowadzili zgodnie z procedurami - na wodzie i pod wodą. Obydwaj nurkowie, którzy zeszli pod wodę w parze, mieli "stosowne uprawnienia do płetwonurkowania i obaj mieli wieloletnie doświadczenie". Wyprawę zorganizowało Centrum Nurkowania ze Świnoujścia. Postępowanie w tej sprawie prowadzi świnoujska policja. Prom "Jan Heweliusz" zatonął podczas sztormu 14 stycznia 1993 roku na Bałtyku, 20 mil morskich od wybrzeży niemieckiej wyspy Rugia. Zginęło 55 osób. Wrak promu znajduje się na głębokości około 30 metrów i jest często odwiedzany przez nurków. To jeden z najbardziej niebezpiecznych dla żeglugi wraków leżących na dnie Bałtyku.