Mieszkańcy Sydney, gdzie ogień jest już zaledwie kilka kilometrów od centrum miasta, chcą jak najsurowszych kar dla podpalaczy: "Nie mamy dla nich żadnego współczucia. Co więcej - powinni spotkać się z tymi ludźmi, którzy stracili swe domy lub są ciężko poparzeni". Ogień szalejący w Australii od Bożego Narodzenia strawił już hektary lasu i zniszczył co najmniej 160 domów. Obecnie straty szacowane są już na prawie 40 milionów dolarów. W gaszeniu pożarów przeszkadza utrzymująca się od wielu dni upalna pogoda. Dzisiaj meteorolodzy prognozują wysokie temperatury i ciepły, porywisty wiatr, który sprzyja rozprzestrzenianiu się ognia. - Wiadomości na temat pogody są złe - potwierdził dzisiaj premier najludniejszego stanu Australii, Nowej Południowej Walii, Bob Carr. - Jutro i w poniedziałek będzie jeszcze gorzej. Wystąpi niebezpieczna kombinacja wysokiej temperatury powietrza, wiatru i niskiej wilgotności - dodał. Obecnie w walkę z żywiołem zaangażowanych jest ok. 10 tysięcy strażaków. Pierwszymi śmiertelnymi ofiarami pożarów mogło stać się 14 z nich, uwięzionych przez pożar w środku buszu. W porę przybył im jednak z pomocą amerykański helikopter-cysterna "Elvis". Na otoczonych przez płonące zarośla strażaków zrzucił 9 tys. litrów wody, gasząc płomienie i otwierając im drogę ucieczki.