Maurycy chodził do przedszkola przy ulicy Łukasiewicza w Poznaniu od dłuższego czasu. Najpierw do "maluszków", potem "średniaków". W środę po śniadaniu przedszkolanki pomogły dzieciom się ubrać i wyszły z nimi na spacer. Razem mieli dotrzeć na pocztę i wysłać kartki z okazji dnia poczty polskiej. Dochodziła godzina 10. Mężczyzna wcześniej groził ekspedientce 71-letni Zbysław C. wyszedł z domu na poznańskim Łazarzu. Mężczyzna mieszka z siostrą, czasem lubił sobie wypić, stronił od ludzi, a sąsiedzi określali go do tej pory mianem dziwaka. Już wcześniej krzyczał, że wysadzi kamienicę, w której mieszka. Nikt nie brał tego na poważnie. Zbysław C. nie był też nigdy wcześniej notowany na policji. W środowy poranek wyszedł z kamienicy, w której mieszkał i spacerował w okolicy ul. Karwowskiego. Jeden ze świadków opowie później dziennikarzom, że Zbysław C. stał na rogu i mówił sam do siebie. Inny dopowie, że już w środowy poranek krzyczał, że wszystkich pozabija. Tuż przed atakiem Zbysław C. poszedł do pobliskiego sklepu. Zobaczył, że jedna z ekspedientek pali papierosa. - Czy wiesz, że papierosy zabijają? - powiedział. - I co z tego? - odpowiedziała kobieta. - Jak papieros cię nie zabije, to ja cię zabiję - odpowiedział. Tę relację znamy z opowieści pani Renaty, która opowiedziała ją dziennikarce Polskiej Agencji Prasowej. Maurycy z Poznania Grupa dzieci miała na sobie odblaskowe żółte kamizelki. Do pokonania mieli jeszcze ok. 250 metrów, aby dotrzeć do budynku poczty. Zbysław C. szedł drugą stroną chodnika, zatrzymał się na przejściu dla pieszych i kiedy upewnił się, że nic nie jedzie, przeszedł przez ulicę. Chwilę później wyciągnął nóż. Pięcioletni Maurycy został trafiony w klatkę piersiową. - Usłyszałam krzyk dzieci i wyszłam na balkon. Widziałam to dziecko, jak już leżało. To było straszne - mówi Jessica. Kobieta mieszka kilka metrów od miejsca zdarzenia. Dziewczynka, koleżanka chłopczyka, płakała i krzyczała: Maurycy tam leży. Jedna z opiekunek pobiegła w stronę przedszkola po pomoc, powiedziała, że jedno z dzieci jest ranne. Potem opiekunowie próbowali się skontaktować z rodzicami Maurycego. Poznań. Atak nożownika i jego zatrzymanie Grzegorz Konopczyński pracuje w firmie zajmującej się wywożeniem odpadów. Tego dnia pracowali w rejonie ulicy Karwowskiego. - Było ciepło, miałem okno otwarte. Zobaczyłem przedszkolanki, które krzyczały. Zapytałem, co się stało. "Dźgnął dziecko nożem" - powiedziała. Kto, gdzie jest? - pytam. - "Tam pobiegł", powiedziała kobieta - relacjonuje pan Grzegorz. - Ten mężczyzna miał w ręce nóż. Zaszedłem go od tyłu i uderzyłem w łydkę, stracił równowagę i się nachylił, a wtedy uderzyłem go jeszcze kolanem w żebra. Ręka mu się otworzyła, wypuścił ten nóż i go odtrąciłem - relacjonuje mężczyzna. W tym momencie do akcji ruszyła policjantka, która na nim siadła. Kolega pana Grzegorza w tej samej chwili chwycił nogi mężczyzny. Zbysław C. krzyczał: Puść mnie, puść mnie! Akcja ratunkowa Po tym, jak pomógł obezwładnić napastnika, Grzegorz ruszył w kierunku Maurycego. Dostrzegł, że jedna z przedszkolanek reanimuje chłopczyka. Karetka pojawiła się na miejscu zdarzenia kilka chwil po zgłoszeniu. Ratownicy medyczni przejęli reanimację. - Podnieśli mu koszulkę. Zobaczyłem, że został raniony pod klatką piersiową. Z rany wyciekała krew - opowiada pan Grzegorz. - Ratownicy powiedzieli w pewnej chwili, że nie czuć pulsu. Wiedziałem, co to oznacza - dodaje mężczyzna. Kiedy Grzegorz zobaczył, że ratownicy zabierają Maurycego do karetki, uznał do za dobrą wiadomość. Wierzył, że chłopiec przeżyje. Później w firmie usłyszy, że Maurycego nie udało się uratować, a chłopiec zmarł w szpitalu. - Nie czuję się żadnym bohaterem, żałuję, że tak się wydarzyło - konkluduje pan Grzegorz. Na poznańskim Łazarzu, w miejscu, gdzie w środę doszło do śmiertelnego ugodzenia nożem pięcioletniego chłopca, mieszkańcy zapalają znicze, niektórzy przynieśli także pluszowe misie. Poznań. Co wiemy o nożowniku? Po ataku Zbysław C. zabrano do szpitala. Decyzją lekarzy został zatrzymany na noc. Przez ten czas był pilnowany przez policjantów. W czwartek mężczyzna ma zostać przesłuchany przez śledczych i usłyszeć prokuratorskie zarzuty. Rzecznik wielkopolskiej policji mł. insp. Andrzej Borowiak powiedział, że Zbysław C. to mieszkaniec kamienicy, niedaleko której doszło do tragedii. - Wcześniej nigdy nie był notowany w policyjnych rejestrach. Nie mamy żadnych informacji, żeby łączyły go jakiekolwiek związki, czy to rodzinne, czy towarzyskie z chłopcem lub jego rodziną. Nie wiemy też, z jakiego powodu dokonał tego ataku - mówi. - Czekamy na oświadczenie szpitala, że z 71-latkiem można wykonać czynności procesowe; wiemy, że mężczyzna leczył się neurologicznie - powiedział w czwartek rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu prokurator Łukasz Wawrzyniak. Prokurator przekazał, że przed atakiem mężczyzna zaczepił ekspedientkę w okolicznym sklepie, a innemu mężczyźnie miał pokazać nóż. - Dopiero potem przyszedł do tej grupki dzieci, powiedział, że wszystkich zabije. Uderzył, zaatakował, zadał cios - powiedział rzecznik. Rzecznik podał tez, że sekcja zwłok dziecka wykazała, że przyczyną zgonu była rana klatki piersiowej. Była to jedna śmiertelna rana kłuta. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl