W PRL-u kradło się na potęgę. Dlaczego? Bo nic w sklepach nie było, a wszystko w państwowych zakładach było "wspólne", czyli w mentalności wielu Polaków - niczyje. Żyletki, słonina, spirytus i drób... często znikały w tajemniczych okolicznościach. Złodziejska parka - mężczyzna i kobieta - nie pogardziła w lutym 1957 roku nawet bielizną damską o wartości 472 złotych, którą zwinęła z leszczyńskiego szpitala. Mężczyznę skazano na 8 miesięcy więzienia, a kobiecie sąd nakazał zapłacić 250 złotych grzywny, co ostatecznie zamieniono na 25 dni aresztu. Jeden z najwyższych chyba wyroków za kradzież usłyszał mężczyzna, który w kwietniu 1957 roku ukradł wraz z kompanem 18 kur, dwie koszule i kalesony. Łączna wartość strat wyniosła 1.150 zł, a skazani usłyszeli wyroki: pierwszy 7 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności, a drugi dostał 2 lata odsiadki. - Miesiąc wcześniej inny amator mienia społecznego, za kradzież 3 kilogramów słoniny podczas przewozu żywca z leszczyńskiej ubojni został skazany na 4 miesiące aresztu - wspomina Dawid Marciniak, rzecznik prasowy komendanta miejskiego leszczyńskiej policji. Dziś mówi się, gdy ktoś wie, gdzie taniej kupić i jak drożej sprzedać, że ma głowę do interesów, w czasach gomułkowskich określano taką działalność spekulanctwem. A spekulantów dosięgała ręka sprawiedliwości, oj, dosięgała... Wobec osoby, która od zakończenia wojny do maja 1957 roku prowadziła nielegalny handel złotem i zegarkami zagranicznymi zasądzono przepadek mienia, 5 tys. grzywny i 3 miesiące aresztu. Natomiast kiedy we wrześniu 1957 roku pewna dama ukradła serwetki nylonowe celem dalszej sprzedaży z zyskiem, została skazana na miesiąc aresztu. - Pan, którego skusiło w sklepie drogeryjnym w Lesznie 500 sztuk importowanych żyletek o wartości tysiąca złotych został skazany na osiem miesięcy więzienia i 300 zł grzywny. Ów złodziej wykorzystał nieuwagę komisji remanentowej - wyjaśnia Dawid Marciniak. - Wracając do tamtych czasów trzeba sobie jednak uzmysłowić, że były niezwykle trudne i niektóre z tych osób mogły zostać skazane nawet bez dowodów. Czasami po prostu szukano kozła ofiarnego. Cukierki w kieszeniach Na miesiąc aresztu skazano w lipcu 1957 osobę, która przez kilka dni z fabryki cukierków Rywal w Lesznie wynosiła w kieszeniach po kilka cukierków dziennie i gromadziła je w domu. Pewna leszczynianka, dziś emerytka, która w latach sześćdziesiątych podjęła pracę w Rywalu tłumaczy, że to była norma. - To były czasy kartek. Wszystkiego brakowało. Drążyłyśmy w bułkach dziury, do których upychałyśmy zakładowe masło i wynosiłyśmy je do domu. Podobnie z cukierkami. Nikt nie kradł na sprzedaż: brało się słodkości dla dzieci, rodzeństwa czy rodziców. Wszyscy byli spragnieni słodyczy. Na dropsy, zamiast wałków, zawijałam koleżankom papiloty - wspomina leszczynianka. Kradło się też w zakładach spirytusowych w Lesznie. W 1957 roku mężczyzna, który przez kilka lat podbierał systematycznie butelczyny z procentami, trafił za więzienne mury na rok. Nieletni rozbójnicy Dzieciaki w PRL-u też święte nie były. W lutym 1957 roku ośmiu sprawców w wieku od 10 do 15 lat ukradło z gospodarstwa 4 kury i 1 królika. Najstarszy trafił do zakładu poprawczego, a jego młodsi koledzy do ośrodków wychowawczych. Z kolei w czerwcu 1969 roku w Długich Starych dwóch chłopców: 11 i 14-latek ukradło z przedszkola lalki o wartości 700 zł. Skazano ich na dozór rodzicielski i kuratorski... Z historii PRL-u "Polskie prawo karne zajmowało się ochroną własności mienia zarówno w ramach kodeksu karnego z 1932 roku, jak i w ramach kodeksu karnego z 1969 roku. Nie zawsze jednak karno-prawna ochrona własności była jednolita. W okresie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej silniej przez prawo karne chronione było mienie społeczne, natomiast ochrona mienia prywatnego była znacznie słabsza" - piszą Anna Malicka i Michał Sikora w publikacji "Prawo karne a ochrona własności". Jednym z PRL-owskich aktów był dekret z marca 1953 roku o wzmożeniu ochrony własności społecznej oraz dekret o ochronie własności społecznej przed drobnymi kradzieżami. Mówiły one, że własność ta musi być otoczona szczególną troską państwa i obywateli, a każde jej naruszenie powinno być surowo karane i moralne potępione. Do czerwca 1959 r. obowiązywały surowe sankcje za drobne nawet kradzieże, głównie były to kary pozbawienia wolności i dopiero ustawa o odpowiedzialności karnej za przestępstwa przeciwko własności społecznej, która weszła w życie w połowie 1959 roku zniosła - jak podają Malicka i Sikora - podział na drobne kradzieże mienia społecznego i inne zagarnięcia oraz rozwarstwiła odpowiedzialność karną w zależności od wartości mienia. KAROLINA BODZIŃSKA