Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Poza mapą z Alastairem Bonnettem

Moja książka jest w pewnym sensie listem miłosnym. Używam terminu topofilia, oznaczającego uwielbienie miejsca, ponieważ opisuje ono coś fundamentalnego dla określenia, co to znaczy być człowiekiem: gatunkiem kochającym swoje miejsce na ziemi. Bez możliwości utożsamienia się z miejscem stajemy się niespokojni i słabsi - podkreśla w rozmowie z Interią prof. Alastair Bonnett, autor książki "Poza mapą".

Opuszczone miasto Prypeć
Opuszczone miasto Prypeć/Konrad Wesołowski/East News

"Poza mapą" to opowieść o miejscach, których już nie ma, albo takich, które istnieją, znikają i pojawiają się ponownie. O miastach, które bezpowrotnie utraciły pierwotny charakter. O pływających wyspach, przebudowanych przestrzeniach, ziemiach między granicami, zapomnianych rejonach.

Autor książki, Alastair Bonnett - profesor geografii społecznej z Uniwersytetu w Newcastle, udowadnia, że świat obfituje w zaskakujące miejsca, które prowokują nas i zmuszają do zastanowienia nad niedocenianą rolą przestrzeni w naszym życiu. Pokazują, kim naprawdę jesteśmy: gatunkiem tworzącym i kochającym miejsca.

Dariusz Jaroń: Czym jest geografia społeczna?

Profesor Alastair Bonnett, Uniwersytet w Newcastle: To mieszanina tradycyjnie rozumianej geografii z socjologią. Przyglądamy się zagadnieniom, które socjologia bada od lat, takim jak demokracja czy tożsamość ale z perspektywy lokalizacji, badając je tuż za rogiem, jak i w skali międzynarodowej, po przeciwnej stronie globu.

W swojej książce mocno kładzie pan nacisk na znaczenie miejsca i  przestrzeni w życiu człowieka.

- Współczesny świat jest coraz bardziej mobilny. Jesteśmy motywowani do przemieszczania się za pracą, lepszym życiem, a podróże i rozmowy o nich są istotnym elementem naszego życia towarzyskiego. To ważne, żeby ludzie zrozumieli istotność miejsca; wręcz kluczowe do zrozumienia naszej tożsamości. W czasach wszechobecnej mobilności nie przywiązujemy należytej wagi do naszych korzeni i tego, skąd się wywodzimy.

- Moja książka jest w pewnym sensie listem miłosnym. Używam terminu topofilia, oznaczającego uwielbienie miejsca, ponieważ opisuje ono coś fundamentalnego dla określenia, co to znaczy być człowiekiem: gatunkiem kochającym swoje miejsce na ziemi. Bez możliwości utożsamienia się z miejscem stajemy się niespokojni i słabsi.

Okładka książki A. Bonnetta
Okładka książki A. Bonnetta/

Najlepiej widać to po dzieciach, budujących kryjówki i marzących o domkach na drzewie. Miał pan podobne miejsce?

- Tak, wraz z bratem budowaliśmy podobne kryjówki w lesie nieopodal naszego domu. To wtedy nauczyłem się kochać i rozumieć znaczenie miejsca i przestrzeni w moim życiu. Niewielka jaskinia, namiot czy szałas były dla nas twierdzą, dającą schronienie. Używaliśmy wyobraźni geograficznej, kreując świat wokół nas. O tym właśnie zamierzałem napisać. Chciałem swoją książką zachęcić ludzi do odwołania się do wyobraźni, powrotu do emocji i doświadczeń z dzieciństwa.

- Wiele dzieci w Wielkiej Brytanii wyrasta w przekonaniu, że lasy czy parki to niebezpieczne miejsca. Tworzymy generację ludzi pełnych nieuzasadnionego lęku, pozbawiając ich szansy na wyrobienie sobie wyobraźni geograficznej. Uważam, że to zła tendencja, moje pokolenie z większą swobodą bawiło się poza domem, niż ma to miejsce obecnie.

Czy któreś z opisanych w książce miejsc wywarło na panu szczególne wrażenie?

- To nie jest typowa książka podróżnicza. Do niektórych miejsc nigdy nie dotarłem, inne nie istnieją. Zaczynam swoją opowieść od opisu wyspy Sandy, widocznej niegdyś na mapach prestiżowych wydawnictw i Google Earth, mimo że... nigdy nie istniała. Z miejsc, do których dotarłem szczególnie zapamiętam holenderskie i belgijskie enklawy w Baarle-Nassau i Baarle-Hertog. W miejscowościach tych przeplatają się ze sobą granice Belgii i Holandii. Spacer po okolicy jest niezwykłym doznaniem, całkowicie zmienia myślenie o granicach.

Co pan o nich myślał wcześniej?

- Byłem przekonany, że nie są nikomu potrzebne, że powinniśmy żyć w świecie pozbawionym granic i móc swobodnie się przemieszczać. Podczas tej wycieczki zobaczyłem ludzi cieszących się granicami, malujących granice państwowe na drogach, wywieszających przed domami flagi. W ciągu 60 sekund pięciokrotnie przeskakiwałem między Belgią a Holandią. To, co zobaczyłem, nauczyło mnie, że świat pozbawiony granic może być przygnębiającym miejscem, gdzie nie możemy się schronić, gdzie nie ma różnić i możliwości pielęgnowania i stwarzania odrębnych tożsamości.

W Unii Europejskiej dominuje odmienne przekonanie...

- To prawda. W środowisku akademickim Wielkiej Brytanii, tak jak w całej Unii Europejskiej, uważanie granic za coś słusznego jest fatalnym pomysłem, dominuje podejście liberalne. Ambiwalentnie podchodziłem do granic, ta podróż zmieniła moje nastawienie. Chociaż bywają irytujące, stanowią ważny aspekt naszej współzależności i tożsamości. Jestem przekonany, że będziemy jeszcze stawiać i pielęgnować kolejne granice.

Porusza pan również problem ekologii i współistnienia człowieka obok innych gatunków. Wnioski, jakie nasuwają się z historii Prypeci, miasta opuszczonego po katastrofie w Czarnobylu, nie napawają optymizmem.

- Tak, to poważny problem. Zbudowaliśmy miasta i wciąż rozbudowujemy środowiska jednogatunkowe. Tym gatunkiem oczywiście jesteśmy my sami. W zdominowanym przez jeden gatunek krajobrazie zatracamy możliwość koegzystencji z naturą, bardzo ważną dla prawidłowego funkcjonowania człowieka. W każdym opuszczonym mieście, budynku, widzimy, że natura powraca, odradza się. Nie ma w nich ludzi, ale ptaki śpiewają, drzewa rosną. Wielu z nas tej bliskości z przyrodą potrzebuje.

- Natura błyskawicznie potrafi skolonizować zagarniętą przez nas przestrzeń. Niestrudzenie odgradzamy się od niej, wylewamy kolejne betoniarki betonu, karczujemy puszcze i lasy. To ciągła wojna. Może to utopia, ale życzyłbym sobie, abyśmy któregoś dnia ogłosili rozejm i zaczęli budować bardziej harmonijny związek z naturą. Jest nas coraz więcej, wypychamy przyrodę na coraz większy margines. To nie może prowadzić do niczego dobrego.

W książce zachęca pan do alternatywnego podejścia do podróżowania. Co doradziłby pan każdemu, kto chciałby w ten sposób odkryć otaczający go świat?

- Często wracam do konkluzji, że wiele niezwykłych, chwytających za serce miejsc, znajduje się tuż za rogiem lub pod naszymi stopami. Nie trzeba kupować biletu na drugi koniec świata, wystarczy spojrzeć na swoją miejscowość: zrozumieć, jak wiele w niej ukrytych miejsc, zaułków, enklaw wartych odkrycia. W Newcastle, gdzie mieszkam, zwiedziłem podziemne tunele, opuszczone budynki, a nawet wyspę na środku obwodnicy. Może ten ostatni pomysł nie był zbyt racjonalny, ale pozwolił mi uzmysłowić sobie, że wielkie odkrycia warto zaczynać za progiem swojego domu.

INTERIA.PL

Zobacz także