Dorota Gardias: Zapytałam panią premier: "Ile kładziecie na stole?"
- Bardzo wyraźnie dopytywałam panią premier: "To macie 10 mld? 12? Ile?". Mówiła, że na razie nic, więc rozmowy się zakończyły, ale jeśli chcą dalej je prowadzić, to jest nadzieja, że znajdą jakieś środki. Zobaczymy, na co będzie przygotowany rząd - mówi Interii przed drugą turą rozmów w sprawie podwyżek dla nauczycieli szefowa Forum Związków Zawodowych Dorota Gardias.

Łukasz Szpyrka, Interia: Spór między związkami nauczycielskimi a rządem zakończy się w poniedziałek?
Dorota Gardias: - Każdy scenariusz jest możliwy. Od 1 do 8 kwietnia jest trochę czasu. Uważam, że prędzej czy później dojdzie do porozumienia, bo strajk jest najgorszą formą dla wszystkich stron. Jeśli do niego dojdzie, to i tak trzeba będzie się spotykać. Wszystko jest w rękach rządu, a związkowcy wiedzą doskonale, że w przypadku kompromisu nikt do końca nie jest zadowolony. Zobaczymy, na jaką kwotę się zgodzą, a jaką kwotę wcześniej zaproponuje rząd.
Podczas pierwszej tury rozmów rząd coś zaproponował?
- Nie było konkretnej, nowej propozycji niż ta, którą mieliśmy przed rozpoczęciem sporów zbiorowych. Była jedynie ta, co wcześniej, czyli 170 zł brutto od września. Związki przecież nie zgodziły się na tę małą kwotę i stąd poszedł sygnał, że wchodzą w spory zbiorowe. Nic nowego, po stronie rządowej, nie mieliśmy na stole. Negocjacje polegają na tym, że jedni chcą tysiąc złotych, a inni mają tyle i tyle. Sztuka polega na tym, by spotkać się w środku.
Środek to 500 zł podwyżki dla nauczycieli?
- Nie. Są różne metody umawiania się na kwoty. Może być kwota skokowa rozłożona w czasie, może być cała kwota od razu. I tu jest pole do negocjacji. Na razie tego nie było. Z informacji medialnych tylko wiemy, że rząd potrzebowałby 17 mld zł, by zapewnić nauczycielom 1000 zł podwyżki. Zapytałam więc panią premier: "Ile państwo kładziecie na stole?".
Co odpowiedziała?
- Na ten moment nie mieli konkretnej propozycji.
Będą mieli w poniedziałek?
- Jeżeli powiedzieli, że rozmowy trwają, to być może. Termin poniedziałkowy został ustalony przez wszystkie strony. Mam nadzieję, że strona rządowa wie, na czym polegają negocjacje i coś zaproponuje. Bardzo wyraźnie dopytywałam panią premier: "To macie 10 mld? 12? Ile?". Mówiła, że na razie nic, więc rozmowy się zakończyły, ale jeśli chcą dalej je prowadzić, to jest nadzieja, że znajdą jakieś środki. Zobaczymy, na co będzie przygotowany rząd.
Ma pani ogromne doświadczenie negocjacyjne. Czy bazując na tym doświadczeniu może pani określić, co może zaproponować rząd? Czy będzie to raczej kwota skokowa czy konkretna gotówka "na już"?
- Tak jak powiedziałam, może się wszystko wydarzyć. W ciągu ostatnich 20 lat widziałam i podpisywałam różne porozumienia. Mogą się pojawić różne propozycje. Im dłużej tu pracuję, to za każdym razem coś mnie zaskakuje. Nie potrafię powiedzieć dziś, do jakiego porozumienia dojdzie. I czy w ogóle dojdzie.
To byłby czarny scenariusz.
- Zwykle jestem nastawiona entuzjastycznie. Gdyby nie entuzjazm, moja praca byłaby bez sensu. Nawet w przypadku najgorszego scenariusza, koniec końców dwie strony muszą się zejść.
Kto dominuje w rozmowach rządu ze związkowcami?
- Duża nadzieja jest w premier Beacie Szydło. Do tej pory było tak, że strona rządowa nie miała mocnej delegacji, rzeczywistych możliwości. Tak było w przypadku mundurówki, a potem zrobiła się ulica. Skończył się dialog, a zaczęły się poważne działania protestacyjne. Piątka PiS-u oczywiście ma sens, bo jasne, że wszyscy mają za mało. Ale pokazanie trzy tygodnie temu, że mamy prawie 40 mld zł, czyli niewiele czasu po tym, gdy w styczniu skończyły się rozmowy rządu ze związkami nauczycielskimi, było konkretnym sygnałem. Grupy zawodowe, których pracodawcą jest rząd, będą występować o podwyżkę, bo wszędzie jest niedofinansowanie.
Dofinansowanie nauczycieli sprawi, że kolejne grupy zawodowe ruszą do rządu po swoje?
- Jestem szefem Rady Dialogu Społecznego, więc muszę wszystkich traktować jednakowo. Takiej gwarancji związki zawodowe dać nie mogą.

A czy dochodzą do pani sygnały od innych grup społecznych?
- Oczywiście! To jasne, że będą protesty. Zresztą już teraz protestują pracownicy sądów i prokuratur. Tam też wciąż nie ma nic na stole. Dowiedziałam się, że w tych instytucjach jest 1300 wakatów. Okazuje się, że rząd proponuje podwyżkę, która pochodzi właśnie z tych wolnych etatów. Takim działaniem pokazują, że nie są przygotowani do negocjacji. Dlatego brakuje mi ze strony rządu negocjatora. Mam nadzieję, że takim będzie w tej sytuacji premier Beata Szydło.
Czy związki nauczycielskie korzystnie wybrały datę ewentualnego strajku?
- Związki zawodowe mają możliwość decydowania o formie protestu. O ile 10 lat temu manifestacja była narzędziem skutecznym, tak dzisiaj, przy kolejnych rządowych barierach, zaczyna się to radykalizować. Pod względem moralnym, etycznym, nie odpowiem na to pytanie, ale związki chcą być skuteczne. Każda metoda jest dobra, która prowadzi do celu. Te organizacje narzucają taki pomysł, a takie jest ich prawo. Nie mogą z nimi dyskutować, choć forma na pewno musi być dokuczliwa, jeśli po drugiej stronie nie ma konkretnej woli i środków.
Strajk zapowiedziany jest na 8 kwietnia, a dwa dni później zaczynają się egzaminy. Odbędą się?
- Nie wiem. Ani moje doświadczenie, ani wiedza nie pozwalają, aby na to pytanie odpowiedzieć. Chciałabym, żeby odbyły się w terminie. A najważniejsze, że jest na to szansa.
"Rzeczpospolita" zapytała w sondażu Polaków kogo popierają w tym sporze. 49 proc. wskazało na nauczycieli, a ponad 20 proc. na stronę rządową. Dziwią panią te liczby?
- Nie. Wszyscy doskonale wiemy, bez względu na sondaże, że nauczyciele powinni zarabiać więcej. Tu nie ma wątpliwości i wiedzą o tym strony sporu, ale też ludzie. Każdy rząd, nie tylko ten, obwinia lidera związkowego za polityczność strajku. Społeczeństwo polskie lubi dyskutować na tematy poboczne. Szukanie haków na lidera związkowego jest okropnie brzydkie i nie załatwia sprawy. Najważniejszy jest problem, który trzeba rozwiązać. Dziś ten problem brzmi konkretnie - płace nauczycieli i egzaminy. Tym się trzeba zająć i nie szukać dodatkowych ścieżek, które jedynie rozpraszają główny problem.
Rozmawiał: Łukasz Szpyrka
