Cicha wojna Rosji z Ameryką
Dziwi mnie ta publiczna wymiana ciosów między Ameryką a Rosją. To znaczy, że coś naprawdę niedobrego się dzieje - mówi gość Faktów RMF prof. Zbigniew Lewicki z Ośrodka Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego.
Tomasz Skory, RMF: Skąd się wzięły pojednawcze tony w wypowiedziach amerykańskiego prezydenta?
Zbigniew Lewicki: Sądzę, że prezydent Bush chce zająć się teraz sprawami wewnętrznymi, że te nieporozumienia między niektórymi państwami Europy a USA bardzo mu przeszkadzały i będą nadal przeszkadzały, jeśli nie zostaną zakończone. Bardzo wyraźnie mówił prezydent w kolejnych przemówieniach, że jest czas na uporanie się z poważnymi problemami amerykańskimi, reformami systemu emerytalnego, systemu ubezpieczeń społecznych. Konflikty zajmują czas, spotkania, rozmowy, to psuje opinie. Chce zamknąć temat.
A styl - nazywanie prezydenta Francji - głównego oponenta w Europie - po imieniu, uznawanie go za kowboja - po tym, jak nawet Kongres USA przechrzcił frytki i nie są one już francuskie, czy to tak naprawdę nie jest oznaka słabości?
To jest dyplomacja i trzeba okazywać na zewnątrz uśmiechy, akceptację, sympatię - za czym wcale nie musi pójść miłość. To nie będzie tak, że od jutra USA i Francja będą się kochały.
Czyli to nie będzie zbliżenie rzeczywiste, przełomowe, ale tylko deklaracja - koniec konfliktu, bo nas to wszystkich męczy. Tak?
Powiedzmy szczerze, że nigdy nie było prawdziwego konfliktu. Trochę to jest kwestia komentatorów, trochę jakichś ogólnych tendencji do wyolbrzymiania spraw. Nie było wielkiego konfliktu. USA i państwa europejskie grają w jednej drużynie. Francja usiłuje zdobyć dla siebie większą pozycję niż posiada i drogą do tego byłoby zakwestionowanie przywództwa amerykańskiego. Bush na to nie pozwoli, bo USA są naturalnym przywódcą, jeśli chodzi o wielkość, potęgę militarną itp. Francja będzie wykonywała jakieś kolejne ruchy czy przemówienia, ale to już Amerykanie - jak przypuszczam - puszczą mimo uszu, skoro jest to potrzebne Chiracowi do trzeciej kadencji.
Jeszcze parę tygodni temu można się było spodziewać, że prezydent Bush przyjedzie do Europy po wsparcie dla akcji przeciwko Iranowi, kolejnemu z państw tzw. osi zła, budującemu broń atomową. Czy to jeszcze aktualne?
Nie w tym momencie. Teraz trwają rozmowy, naciski, próby uzyskania zrzeczenia się przez Iran możliwości budowania bomby.
Ale Bush mówi, że żadna opcja nie jest na stałe wykluczona.
Myślę, że to będzie najistotniejszym tematem rozmowy z Putinem w Bratysławie. Proszę zauważyć publiczną wymianę ciosów między Putinem a Bushem. Najpierw prywatyzacja Jukosu, potem bardzo wyraźna krytyka Busha dla przyjaźni Rosji z Iranem.
Wreszcie Bush mówi, że władze Rosji muszą odnowić przywiązanie do demokracji.
I dlatego właśnie kwestia Iranu dużo bardziej zależy od Rosji niż od Europy Zachodniej. Nie ma mowy i nigdy nie będzie mowy o inwazji na Iran. Tam może być mowa co najwyżej i co najmniej, jeśli będzie potrzebne, o uderzeniu z powietrza, o zniszczeniu instalacji. Do tego potrzebna jest przynajmniej milcząca zgoda Rosji, by nie wywołać kryzysu o nieobliczalnych skutkach.
Czy przy pomocy takich wypowiedzi, da się tę milczącą zgodę uzyskać?
Mnie dziwi ta publiczna wymiana ciosów. Być może nie wiemy wszystkiego, ale to nie było w zwyczaju między tymi mocarstwami. To znaczy, że coś naprawdę niedobrego się dzieje. Jeśli nie byłoby rzeczy naprawdę niedobrych, to te wszystkie kwestie byłyby załatwione po cichu, pocztą dyplomatyczną, czerwoną linią, w rozmowie w Bratysławie, a tu następuje publiczne "bicie się" tych przywódców. To znaczy, że chodzi prawdopodobnie jeszcze o inne kwestie, które nie są nam dostępne.