Była piękna, słoneczna, i bezwietrzna pogoda. 28 czerwca 2021 roku Barbara Sikora z 17-letnią córką Angeliką jechały ul. Browarną w Żywcu. Nagle na ich auto runęło stojące nieopodal jezdni drzewo. Ich historię opisywaliśmy w Interii tutaj. Angelika pamięta każdą chwilę tego wypadku. - Krzyczałam, płakałam. Myślałam, że mama nie żyje. Była cała sina, auto było powyginane - opowiadała w rozmowie z Interią. Sama też nie mogła się ruszyć. Strażacy musieli wyciąć dach, aby uwolnić kobiety. - Przykryli nas kocami, żeby nie raniły nas odłamki. Do końca życia będę mieć przed oczami te obrazy - dodała dziewczyna. Kobiety trafiły do szpitala. Angelika miała złamany kręgosłup w sześciu miejscach, pani Barbara - w trzech. Drzewo było zainfekowane. Jego stan był widoczny "od kilku lat" Sprawą wypadku zajmowała się prokuratura. Biegły z zakresu dendrologii wskazał, że drzewo było zainfekowane grzybami. Te "spowodowały zgniliznę korzeni oraz zgniliznę odziomka drzewa, co doprowadziło do jego wywrócenia". Co więcej, owocniki grzybów i stan chorobowy drzewa były według niego widoczne od co najmniej kilku lat. Ekspert był przekonany, że drzewo należało wyciąć zanim doszło do wypadku. - Drzewo było tak spróchniałe, że rozleciało się na kawałki. Cudem nikt nie zginął - mówi w rozmowie z Interią pełnomocnik kobiet Leszek Krupanek. - Minęły już ponad dwa lata, a leczenie tych kobiet nadal nie jest zakończone. Oznacza to, że szkoda na ich zdrowiu cały czas się powiększa - dodaje. Kto jest zatem odpowiedzialny za to, że drzewo spadło na jadące ulicami Żywca kobiety? Prokuratura ustaliła, że rosło ono na granicy dwóch działek - jedna użytkowana jest przez PKP, druga przez Urząd Miejski w Żywcu. Kobiety myślały, że wszystko jest jasne i odpowiedzialność poniosą obie instytucje. Niestety, na tym etapie dochodzenie umorzono. W uzasadnieniu czytamy: "W świetle sporu użytkowników działek, co do własności terenu, na którym rosło drzewo, nie można wskazać konkretnego sprawcy, odpowiedzialnego za zaniechanie usunięcia drzewa, a także dalszych jego następstw". Kobiety walczą o sprawiedliwość. Idą do sądu Kiedy rok temu pytaliśmy o sprawę Urząd Miasta w Żywcu, burmistrz Antoni Szlagor wskazywał, że drzewo stało na działce należącej w całości do PKP. PKP zaś wskazywało, że rosło na granicy nieruchomości użytkowanej przez koleje z nieruchomością należącą do samorządu. A jego usunięcie należało do gminy, jako zarządcy drogi, przy której było usadowione. Mimo że PKP podkreślało, że winy za wypadek nie ponosi, kilka miesięcy po wypadku podało kobietom numer swojej polisy ubezpieczeniowej. PZU wypłaciło pani Barbarze 6 tys. zł, Angelice - 15 tys. zł. Od Urzędu Miasta w Żywcu nie otrzymały ani złotówki. Leszek Krupanek, pełnomocnik poszkodowanych, komentuje: - W naszej ocenie są to kwoty, które nie rekompensują doznanej krzywdy. W związku z tym kierujemy pozwy do sądu przeciwko PZU i miastu Żywiec. - To drzewo, które spadło na kobiety, rosło idealnie na granicy działek za które te dwa podmioty są odpowiedzialne. Oba powinny zatem odpowiadać za skutki zaniedbań, które doprowadziły do wypadku. Dlaczego jeden z nich wypłaca odszkodowanie, a drugi nie robi nic? - zastanawia się prawnik. Każda z kobiet domaga się 150 tys. zł zadośćuczynienia i comiesięcznej renty w wysokości 2 tys. zł. Burmistrz: Dobrze, że sprawa została skierowana do sądu O sprawę spytaliśmy adresatów pozwów. W odpowiedzi biura prasowego PZU czytamy, że ubezpieczyciel PKP wypłacił pani Barbarze i Angelice Sikorom odszkodowania "zgodnie z przedstawioną dokumentacją". "Wysokość wypłaconych świadczeń określona została na podstawie wielu czynników, w szczególności czasu trwania i intensywności cierpień fizycznych i psychicznych oraz trwałości skutków wypadku. Opinia lekarza orzecznika została wydana na podstawie dokumentów medycznych dostarczonych przez obydwie poszkodowane" - dodaje PZU. Biuro prasowe podkreśla, że PZU nie otrzymało do tej pory informacji o pozwach, w związku z tym nie jest w stanie się do nich odnieść. Burmistrz Antoni Szlagor również wskazał, że do Urzędu Miejskiego w Żywcu nie wpłynęły jeszcze pozwy w tej sprawie, więc nie może odnieść się do ich treści. - Cały czas podkreślam, że bardzo współczuję obu paniom, które ucierpiały w wypadku. Rozumiem ich działania w celu uzyskania zadośćuczynienia, i bardzo dobrze, że sprawa została skierowana do sądu, ponieważ to niezależny i niezawisły sąd rozstrzygnie po czyjej stronie leży wina - komentuje burmistrz. I na koniec dodaje: - Wierzę, że w tej sprawie zwycięży sprawiedliwość, a sąd rozstrzygnie wszelkie wątpliwości.