Samhain - mroczny przodek Halloween
Czy ktokolwiek słyszałby o włoskiej pizzy, pożywieniu neapolitańskich biedaków, gdyby któregoś dnia nie posmakowała Amerykanom? Albo o hamburgerze, siekanym wołowym kotlecie przywiezionym do Nowego Świata przez niemieckich imigrantów? To samo dotyczy Halloween.
Oczywista oczywistość: Amerykanin potrafi. To naród urodzonych salesmanów. W amerykańskim tyglu topią się i bulgoczą elementy pozbierane z całego prawie świata. A amerykańscy salesmani wyławiają je z wrącego kotła i z białozębym uśmiechem upychają po całym świecie.
Nazwa Halloween to skrót od All Hallow's Eve - wigilii wszystkich świętych. Kojarzy się z fikającymi beztrosko szkielecikami, wieczorkami kinowymi z filmami Tima Burtona czy horrorami o Mike'u Myersie. Ewentualnie z koncertami gotyckich zespołów i oglądanymi w telewizji amerykańskimi dziećmi poprzebieranymi za zombie i gobliny, które pielgrzymują od domu do domu domagając się cukierków.
Halloween jednak jest tylko echem dawnego, celtyckiego zwyczaju. Mrocznego święta, podczas którego umarli i mieszkańcy Podziemi krążyli po zamglonych bezdrożach i dobijali się do zabitych na głucho okien domów. To Samhain.
Samhain to koniec lata - czasu słońca, życia i zbierania płodów. Zaczynała się era mroku, mgieł i zimna. Celtycki solarny bóg Lug słabł i wycofywał się, a wraz z nim jego opieka. Bramy oddzielające świat żywych od świata zmarłych znikały. Teraz z krain Podziemia, z krain śmierci - spod kurhanów, zza Zachodniego Morza - przybywali martwi przodkowie i sidhe - mieszkańcy podziemi.
Dusze zmarłych wracały do drogich sobie miejsc. Dopóki były to życzliwe duchy przodków - i dopóki nie rozdrażniało się ich - wszystko było w porządku. Duchy odwiedzały znane sobie kąty i znikały. Trzeba było zostawić im jedzenie, rozpalić w piecu, by mogły sie ogrzać. Gorzej, jeśli były to dusze pokutujące, dusze świeżo umarłych bądź upiory. Te poszukiwały ciał żywych ludzi, żeby w nich zamieszkać. Dlatego nikt - nikt żywy - nie powinien przebywać samotnie w Samhain. Samotny, trzęsący się ze strachu człowiek w mroczną, wietrzną i zamgloną noc był łatwym celem dla sidhe i pokutujących duchów.
Upiory rodziły się w mroku, tam, gdzie nie sięgało władztwo Luga. Żeby nie wpaść w ich moc i trzymać je z dala od domowych zabudowań należało podtrzymywać gasnącą siłę boga słońca: rozpalać ognie.
W wigilię Samhain, we właściwe celtyckie święto zmarłych - fleadh nan mairbh - mieszkańcy osad gromadzili się na głównych placach, gdzie rozpalali gigantyczne ognisko. Kończyło się lato i zaczynała zima, cała społeczność decydowała więc, które z hodowanych zwierząt należy zarżnąć, by przez mroźne miesiące wyżywić osadę. Był to też ostatni dzień by zebrać plon. Jakikolwiek owoc, który pozostał na drzewie po Samhain - stawał się niejadalny. Mówiono, że opluwają go wypełzające tego dnia z zaświatów złe duchy.
Zarzynano więc zwierzęta, a ich kości, jako ofiarę dla Luga, wrzucano to płonącego pośród osady ogniska. Stąd - notabene - angielska nazwa tych ogromnych ogni - bonfires. Ognie z kości. W zamierzchłych czasach w Samhain próbowano również przebłagać siły ciemności ofiarując im ofiary z ludzi.
Nocą każda rodzina brała ogień z "bonfire" i zabierała go do domu. Często, by chronić swoją trzodę przed złymi duchami, zatykano na rogach zagród pochodnie. Tam, gdzie było światło, było bezpiecznie. Mieszkańcy siedzieli w domach, przy płonących ogniach, i wróżyli sobie wzajemnie. Nigdy wróżby nie udawały się tak dobrze, jak w Samhain. Była to w końcu noc magii. Pary wróżyły sobie wrzucając do ognia dwa orzechy. Jeśli oba od razu się spaliły - wróżyło to szczęście. Jeśli któryś z nich pękł - przyszłość nie rysowała się kolorowo. W noc Samhain świat istot nadprzyrodzonych był na tyle blisko świata rzeczywistego, że można było się z nim kontaktować bez większych trudności. Większość tych zwyczajów i podświadomych wierzeń przetrwało do tej pory. Te kontakty nie zawsze były bezpieczne, ale jeśli komuś zależy - może spróbować. Na własne ryzyko. Może zadać istotom z innego świata pytanie. Należy w tym celu zapalić w pustym pokoju świece i usiąść tyłem do lustra - albo szyby okiennej. Trzeba pokroić jabłko na dziewięć kawałków. Następnie - zadawszy w myślach pytanie - rzucić przez ramię ostatni, dziewiąty kawałek jabłka i natychmiast, przez to samo ramię, spojrzeć w lustro - albo szybę. Podobno można zobaczyć wtedy odpowiedź. I - podobno -wiele osób zwariowało, kiedy zobaczyło w lustrze to, co zobaczyło.
Jak wspomniano, w Samhain nie wolno wędrować samotnie. Ci nieszczęśnicy, którzy nie mieli wyjścia, próbowali upodobnić się do złych duchów szalejących w Samhain po świecie. Czernili twarze sadzą, przebierali się w łachmany. Stąd - prawdopodobnie - zwyczaj przebierania się w Halloween.
Kiedy w połowie XIX w., w czasach Wielkiego Głodu spowodowanego zarazą ziemniaków będących podstawą diety na wyspie, Irlandczycy masowo emigrowali do Stanów Zjednoczonych, zabrali celtycki obyczaj Samhain ze sobą. Ameryce, która lubi mocne wrażenia, zwyczaj się spodobał. I - jak wszystko, co się w Ameryce podoba - został zapakowany w atrakcyjnie wyglądające pudełko, okraszony utrzymanymi w odpowiednim nastroju filmami, muzyką i opowieściami - i rozprzedany, jak świeże bułeczki, po całym świecie.