Centrum przygotowuje prognozy epidemiczne dla resortu zdrowia. Ekspertka przypomniała, że epidemia, taka jak COVID-19, potrzebuje czasu na reakcję. - Co to oznacza? Oznacza to, że w przypadku wprowadzania pewnych ograniczeń, "ślad" po nich pojawia się tydzień, 10 dni po ich wprowadzeniu - wyjaśniła w rozmowie z Polską Agencją Prasową. Dodała, że z takim efektem mamy do czynienia teraz, gdy pod koniec października do stacjonarnego nauczania nie wróciły starsze roczniki szkół podstawowych, a dwa tygodnie później do nauczania zdalnego dołączyli uczniowie klas I-III. Równocześnie ograniczono handel i możliwość spotkań, zamknięto instytucje kulturalne. - Jeśli utrzymamy ten reżim sanitarny jeszcze przez dwa, trzy tygodnie, to przerwiemy bieżący łańcuch zakażeń. To nie oznacza, że od razu wszyscy będą zdrowi. To nie może się zdarzyć w tego typu epidemii. Zmniejszając jednak liczbę kontaktów, zmniejszymy w najbliższym czasie liczbę osób zakażonych - wytłumaczyła. "Moglibyśmy wtedy znowu mieć kontrolę nad epidemią" Dr Afelt zwróciła też uwagę na to, że w takim przypadku liczba nowo wykrywanych przypadków choroby powinna się zmniejszać niezależnie od wykonywanych testów. Równocześnie wyraziła nadzieję, że obecnie osiągnęliśmy "swoistą stabilizację". Polega ona na zauważalnym wyhamowaniu dobowych przyrostów zakażeń, pomimo tego, że cały czas odnotowujemy ich powyżej 20 tys. na dobę. Różnice te mogą wynosić, w zależności od dnia, nawet kilka tysięcy. Jak zauważyła dalej, jednak, gdyby udało się zmniejszyć do 5-10 tys. dobowe przyrosty nowych zakażeń, to sytuacja epidemiczna uspokoiłaby się. - Na pewien czas, 2-3 miesiące, moglibyśmy wtedy znowu mieć kontrolę nad epidemią i powrócić do zasady śledzenia kontaktów epidemicznych, zacząć kontrolować też epidemię na jej pełzającym etapie - wyjaśniła. Dr Afelt dodała, że wyhamowanie tego przyrostu przełożyłoby się na ograniczenie liczby zgonów, efektywniejsze wyłapywanie zagrożenia w społeczeństwie. Dodatkowo podkreśliła, że jeśli nie pojawi się szczepionka lub terapia powstrzymująca namnażanie wirusa, za kilka miesięcy "znowu znajdziemy się na wznoszącej krzywej zakażeń". W jej opinii za wcześnie jest jednak mówić o tym, że populacja nabierze tzw. odporności stadnej. - Jesteśmy teraz w Polsce na etapie faktycznie 5-6 mln zachorowań. Nasza społeczność, by nabrać taką odporność, musiałaby w 50-60 proc. mieć kontakt z patogenem i przejść infekcję. Jeszcze daleko do tego. Prawdopodobnie większość z nas, w ciągu 3-5 lat, będzie miała kontakt z chorobą, ale najważniejsze jest to, by odbywało się to w warunkach, które zapewnią nam wyspecjalizowaną opiekę, bez konieczności selekcjonowania pacjentów - stwierdziła. Liczba zgonów nie spadnie tak szybko Równocześnie ekspertka zwróciła uwagę na to, że czas w tej epidemii jest kluczowy. - Od zakażenia do ujawnienia się choroby upływa zazwyczaj kilka dni - tydzień, dwa tygodnie. W zależności od tego, w jakim jesteśmy stanie zdrowia, jakie mamy predyspozycje genetyczne, nasz organizm na patogen odpowiada drastycznie lub łagodnie - powiedziała. Wyjaśniła, że osiągnięcie kolejnego maksimum zakażeń, do czego doszło 7 listopada (27 875 nowych przypadków) wskazuje, że za tydzień lub dwa tygodnie od tego momentu zwiększy się odpowiednio liczba osób potrzebujących wyspecjalizowanej opieki i sprzętu. Ponadto zaznaczyła, że obecnie czekamy na to, by liczba zgonów zaczęła spadać, ale nie nastąpi to jeszcze przez kilka najbliższych tygodni. - Okres przedświąteczny może być jeszcze pod tym względem trudny. Zgony są ostatnim "śladem" przebiegu epidemii. Między stwierdzeniem zakażenia a zgonem może upłynąć nawet sześć tygodni, w zależności od tego, jaki jest ogólny stan pacjenta - wyjaśniła. Chcesz wiedzieć więcej na temat pandemii koronawirusa? Sprawdź statystyki: Polska na tle świata Sytuacja w poszczególnych krajach Wskaźniki w przeliczeniu na milion mieszkańców