Jolanta Kamińska, Interia: Wariant Delta nazywa pan najgroźniejszym od początku pandemii i wieści poważne problemy. Dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej: - Ten wariant jest najbardziej zakaźny, w związku z tym szybciej penetruje nowe środowiska. Wystarczy jedna chora osoba, żeby zakazić aż od pięciu do ośmiu innych osób, co powoduje, że jeśli mamy słabo zaszczepione regiony w Polsce - jak ściana wschodnia, czy południowy wschód, to wirus bardzo szybko wywoła w nich kolejną falę. Co gorsza, jeżeli mamy niewielu zaszczepionych seniorów, to niestety, ale znów wirus w tej grupie zbierze krwawe żniwo. Będą obłożone szpitale, a zgonów zanotujemy tak dużo jak jesienią 2020, a może i więcej, bo według naukowców z Indii wariant Delta jest bardziej zjadliwy. Czy wariant Delta jest rzeczywiście bardziej śmiertelny? - W tej chwili analizowane są dane z Azji i Ameryki Południowej, gdzie śmiertelność wśród osób, które zachorowały, sięga nawet 10 proc. To jest absolutnie rekordowa śmiertelność w stosunku nawet do danych z Europy czy USA. To nie jedyne cechy Delty, które wzbudzają niepokój. - Przede wszystkim potwierdza się obawa, że wirus utrzymuje się w powietrzu w zamkniętych pomieszczeniach przez kilkadziesiąt minut, nawet jeśli nie ma tam już osoby chorej. Dlatego może dochodzić do zakażeń np. w toaletach publicznych, gdzie był pacjent z covidem, weszła następna osoba i się zaraziła. To jest zupełnie nowa jakość. Poprzednie warianty wywoływały zakażenie przez bezpośredni kontakt z osobą chorą. Teraz niestety zaczynamy mówić już o pomieszczeniu, w którym chwilę wcześniej był chory. Dlatego Delta wymaga czujności i noszenia maseczek w zamkniętych przestrzeniach publicznego użytku. Maski nie wystarczą? - Maski - co najmniej chirurgiczne - są koniecznością. W kontaktach z chorymi najlepsze będą maski FP2, FP3. No i kolejna sprawa to inwestowanie w technologie, które zapobiegają przenoszeniu wirusa drogą powietrzną, czyli urządzenia sterylizujące powietrze, czyszczące, filtry, skuteczna wentylacja itd. Tym razem sam dystans może już nie wystarczyć. Premier i minister zdrowia przekonują, że przed uderzeniem kolejnej fali ochronią nas szczepienia. - Tak, ale tylko gdy zaszczepimy co najmniej trzy czwarte społeczeństwa - to jest absolutne minimum. Kraje, które mają wysoką wyszczepialność, jak Wielka Brytania, czy Izrael, notują małą śmiertelność. Wirus jest jak odbezpieczony karabin strzelający na oślep. Jeżeli my założymy kamizelkę kuloodporną, jaką jest szczepienie, to nie giniemy. To jest pierwszy krok, ale nie oznacza on, że całkowicie wyeliminujemy transmisję, bo po pierwsze nie wszyscy na szczepienia odpowiadają pełną odpornością. Po drugie nie wszystkich możemy szczepić. Po trzecie są grupy dzieci, które nie są szczepione i nie będą jeszcze szczepione przez parę ładnych miesięcy. W związku z tym absolutnie nie można myśleć, że wyłącznie szczepienie to jest lekarstwo na całe zło. Czytaj także: Odporność po szczepieniu. Ile trwa, jak ją sprawdzić? Jakie dodatkowe działania należy podjąć? - Potrzebujemy kompleksowego działania od momentu wykrycia zakażenia. Przede wszystkim musimy wrócić do testowania. W Polsce w tej chwili wykonuje się niezmiernie mało testów. Ludzie się teraz nie badają. Wielka Brytania ma dużo więcej zaszczepionych niż Polska, a wciąż testuje więcej niż my. W tym ponad 68 mln kraju od początku pandemii wykonano w sumie ponad 219 mln testów, dla porównania w Polsce testowaliśmy ponad 17 mln razy. - Dlatego oni wykrywają szybciej nowe przypadki, mają szansę je izolować i tym samym ograniczać zachorowania. Natomiast my, testując bardzo mało, nie wiemy, ilu jest chorych i za chwilę będziemy zaskoczeni, bo tu czy tam wybuchnie ognisko epidemiczne. Co jeszcze trzeba poprawić? - Bieżące monitorowanie i nadzór sanitarny, czyli śledzenie kontaktów, dochodzenia epidemiologiczne, szybkie badania genetyczne, bardzo restrykcyjne pilnowanie kwarantanny i izolacji. Bardzo ważna jest też ochrona granic. Nieszczelne granice będą kolejną przyczyną złej sytuacji za dwie miesiące. Dlatego musimy wiedzieć, że osoba wjeżdżająca do Polski nie stanowi zagrożenia. Tymczasem to, co się dzieje na naszych lotniskach, powinno niepokoić. W kolejkach do kontroli tłoczą się setki, a nawet tysiące osób, sprawdzenie dokumentów potwierdzających np. szczepienie to w praktyce często fikcja. A my fikcją nie wygramy z wirusem. Pozorowanie działań tylko usypia czujność i denerwuje ludzi. Aktualnie osoby, które przyjeżdżają do Polski spoza strefy Schengen i nie są zaszczepione, kierowane są na kwarantannę. Chciałby pan całkiem zamknąć granice? - Nie chodzi o zamknięcie tylko uszczelnienie - rozwiązaniem nie jest tylko obowiązkowa kwarantanna przy wjeździe do kraju, ale testowanie. I tu można się zastanowić, czy testować bezobjawowych zaszczepionych, bo to są ludzie, którzy teoretycznie też mniej zarażają, bo jeśli ktoś nie ma objawów, a jest zaszczepiony dwoma dawkami, to uznajemy go za osobę bezpieczną. - Jest jedyny wyjątek, kiedy osoba zaszczepiona opiekuje się kimś z bliskich, kto jest aktywnie chory, bo wtedy osoba zaszczepiona może przenosić wirusa przez krótki czas. To byłaby jedyna sytuacja, kiedy na kwarantannę należałoby wysłać osobę w pełni zaszczepioną. Ale tutaj taka osoba musiałaby uczciwie przekazać taką informację. Zwalnianie z kwarantanny w sytuacji, gdzie mamy osoby w pełni zaszczepione i zwolnienie ich z testów jest w wielu krajach standardem. Musimy w tym przypadku iść za głosem rozsądku, bo testowanie każdego, kto wjeżdża do Polski, mogłoby poprawić sytuację, ale myślę, że technicznie jest to bardzo trudne, chyba że będą szybkie testy ślinowe czy biochipy. Są kraje, które taką restrykcyjną politykę ochrony granic prowadzą. - Poza tym powinniśmy także monitorować skuteczność szczepień, informując na bieżąco o liczbie zmarłych i zakażonych w grupie zaszczepionych i niezaszczepionych. Rząd gromadzi te dane. Jak dowiedzieliśmy się w Minerstwie Zdrowia, dotychczas na COVID-19 zmarło 730 osób w pełni zaszczepionych, to około 1,2 proc. wszystkich zgonów w covidowej statystyce. - No właśnie, takie surowe dane wprowadzają w błąd, bo nie wiemy, jakie osoby chorują mimo szczepienia. Ale nawet z tych ogólnych danych widać, że jesteśmy na poziomie światowym i nie odbiegamy od wyników amerykańskich czy brytyjskich, które pokazują, że szczepienie w ponad 90 proc. chroni przed zgonem. Tymczasem wielu ludzi wciąż twierdzi, że szczepienia nie są skuteczne. Nie brakuje fałszywych opinii, że więcej osób umiera po szczepieniu. Dlatego rząd powinien dokładne dane pokazywać już wcześniej. Przecież akcja szczepień trwa od sześciu miesięcy. To jest bardzo ważny argument przekonujący do szczepień. Zwłaszcza że przed nami czwarta fala pandemii. Rządzący mówią, że najczarniejszy scenariusz zakłada nawet kilkanaście tysięcy zakażeń dziennie i apelują, by się szczepić. A jak pan widzi jesień? - Założenia teoretyczne są jasne. Im więcej zaszczepionych w grupie 50 plus, tym mniejsza śmiertelność i mniej hospitalizacji. Co oznacza wolniejsze tempo narastania sytuacji, w której konieczny będzie lockdown, który ogłasza się, kiedy dochodzi do przeciążenia szpitali. Mamy w Polsce regiony, gdzie w pełni zaszczepionych jest już ponad 50 proc. wszystkich mieszkańców jak np. w Podkowie Leśnej. Jeśli taki trend się utrzyma, to pewnie tam w ogóle nie będzie kolejnej fali. Ale mamy i takie gminy jak Biały Dunajec, gdzie w pełni zaszczepionych jest aktualnie zaledwie ponad 12 proc. - W takich gminach będzie rzeź. Nie łudźmy się. Nic innego się nie może się wydarzyć, przecież mamy doświadczenie z poprzednich dwóch fal. Podkreślam, wirus to odbezpieczony karabin. Jeśli człowiek nie ma kamizelki kuloodpornej w postaci szczepienia, to obrywa, a nawet umiera. I ludzie muszą to zrozumieć. Obszary, gdzie obecnie jest niska wyszczepialność, to pierwsi kandydaci do lockdownu i dramatycznego wzrostu zachorowań, bo tam jest najwięcej osób podatnych. I żeby to ustalić, niepotrzebna jest medycyna. Wystarczy zwykła matematyka. Rozmawiała Jolanta Kamińska Czytaj też: Czwarta fala pandemii. Kiedy? Co z wakacjami? Ekstremalne temperatury zabijają 5 mln ludzi rocznie