Czy Brexit uderzy w polskich emigrantów?
Co może grozić emigrantom z Polski po ewentualnym Brexicie? Czy Polacy będą zmuszeni wrócić do kraju? Jakie skutki niesie za sobą wyjście Brytyjczyków z Unii, jak miałaby ta procedura wyglądać - tłumaczy w rozmowie z Interią dr Karolina Borońska-Hryniewiecka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, adiunkt w Instytucie Politologii Uniwersytetu Wrocławskiego.
Bartosz Bednarz, Interia: Referendum w Wielkiej Brytanii już lada dzień. Jeden z głównych czynników ryzyka dla całej UE w ostatnich miesiącach coraz bliżej...
Dr Karolina Borońska-Hryniewiecka: - Trzeba patrzeć na potencjalny Brexit jak na bardzo poważną zmianę instytucjonalną, która uderzy we wszystkich uczestników wspólnego rynku. Reakcja państw na urzeczywistnienie się negatywnego scenariusza, jakim będzie wyjście Brytyjczyków z UE, będzie znacząca. Pozostaje dylemat, jaki kształt relacji miedzy Unią i Wielką Brytanią powstanie po Brexicie. Pamiętajmy, że najpierw trzeba wynegocjować wyjście, zgodnie z art. 50. Traktatu Lizbońskiego, co może trwać nawet do dwóch lat. Będzie to pierwszy krok, który poczyni Londyn.
Między kim a kim będą te negocjacje prowadzone?
- Między Unią Europejską a państwem wychodzącym.
Z każdym krajem oddzielnie?
- Najpierw Wielka Brytania powiadomi UE o woli jej opuszczenia. Następnie Rada UE - na wniosek Rady Europejskiej, czyli głów państw i rządów wszystkich członków UE - udzieli mandatu negocjacyjnego Komisji Europejskiej. Komisja zaś będzie w imieniu państw narodowych negocjować z Wielką Brytanią warunki wyjścia. Na końcu Rada UE zatwierdza porozumienie kwalifikowaną większością głosów, ale wyłączając Wielką Brytanię.
Procedurę wyjścia, czyli zasadniczo odpowiedź na pytanie: "Co dalej?".
- Co dalej i to zarówno ze stroną brytyjską, jak i unijną. To przecież naczynia połączone, a przez lata koegzystencji więzi w niektórych sferach są naprawdę silne. Kwestią otwartą jest, co stanie się z obywatelami UE, którzy mieszkają w Wielkiej Brytanii, w tym np. Polakami? Nie można zapominać, o prawach Brytyjczyków w krajach unijnych, w tym np. Hiszpanii, gdzie rezyduje kilkaset tysięcy brytyjskich emerytów. Innymi problemem jest los brytyjskich urzędników w Brukseli i brytyjskie wpłaty do budżetu unijnego. Wielka Brytania jest przecież drugim płatnikiem netto.
Co może grozić emigrantom z Polski?
- W optymistycznym scenariuszu, niewiele się zmieni. Prawdopodobne jest, że na drodze negocjacji i ustaleń zostanie określony okres, przez który status quo zostanie zachowany, a po którym imigranci stracą prawa do zasiłków. Ale możliwe jest również, że od razu po podpisaniu porozumienia o wyjściu wejdą w życie zapisy, które pozbawią niektórych Polaków prawa do pobytu. To jest czarny scenariusz i dotyczy tylko określonej grupy emigrantów.
- Osoby, które przebywają powyżej pięciu lat w Wielkiej Brytanii, mogą ubiegać się o kartę pobytu stałego i - w kolejnym kroku - o obywatelstwo. Dla pozostałych Brexit może oznaczać konieczność opuszczenia Wielkiej Brytanii.
Zapisy o wpłatach do unijnego budżetu znowu mają znaczenie dla państw, które liczą na miliardy w kolejnej perspektywie finansowej zgodnie z ustaleniami, w tym ponownie np. Polska.
- Oczywiście z jednej strony Brexit może wpłynąć na wysokość przekazywanych funduszy do krajów rozwijających się, z drugiej - możliwe, że płatnicy netto - w tym Niemcy - będą musieli przekazać więcej pieniędzy w ramach rocznej wpłaty.
Skupiliśmy się na procedurze wyjścia, czyli powolnym odcinaniu połączeń nerwowych między Wielką Brytanią a UE, ale to przecież nie wszystko. Cameron mówi jasno, że Brytyjczycy chcą sobie zapewnić jak najszerszy dostęp do wspólnego rynku, pomimo opuszczenia Unii. Podstawowe założenie Wspólnoty, czyli swobodny przepływ kapitału i towarów, chcą utrzymać.
- I usług, które dla Wielkiej Brytanii są ogromnie ważne. Wyobraźmy sobie, że największe centrum finansowe - londyńskie City - nagle osłabia swoją przewagę konkurencyjną.
Jest to, zaraz po NYC, najbardziej konkurencyjny hub finansowy na świecie. Nie przestanie z dnia na dzień istnieć...
- Oczywiście, pozycja City jest niewątpliwie bardzo silna, ale o wiele ważniejsze jest to, że ma dzisiaj dostęp do największego rynku na świecie, a wszystkie instytucje finansowe w Citi mogą mieć swoje filie, czy spółki-córki w krajach UE na drodze tzw. paszportowania. W momencie, gdy Wielka Brytania wychodzi z Unii, te prawa przestają obowiązywać, a Citi zostanie odcięte. Różne firmy, w tym największe instytucje finansowe na świecie, będą musiały o pozwolenia starać się ponownie. Jest to bardzo kosztowne i nie zawsze musi się zakończyć powodzeniem. Pamiętajmy, że kraje konkurencyjne, które mają swoje giełdy i huby finansowe, chociaż mniejsze, mogą być niechętne, żeby ponownie wpuścić Wielką Brytanię do siebie.
Czy państwa członkowskie nie będą chciały też po części ukarać Wielkiej Brytanii za wyjście?
- Przeprowadziliśmy w raporcie "Relacje Unia Europejska - Wielka Brytania po ewentualnym Brexicie" analizę czynnikową, dotycząca interesów największych pięciu państw: Niemiec, Francji, Hiszpanii, Włoch i Polski wobec utrzymania Wielkiej Brytanii we wspólnym rynku. Okazuje się, że powiązania gospodarcze właśnie na poziomie usług, przepływu dóbr, osób i kapitału, ale też wizja polityki gospodarczej są na tyle silne, że wszystkim pięciu państwom będzie zależało na utrzymaniu Brytyjczyków we wspólnym rynku. Gdyby odłożyć całe zamieszanie związane z Brexitem, wszyscy by chcieli, aby Wielka Brytania była tak samo powiązana ekonomicznie ze wspólnym rynkiem, jak obecnie. Polsce najbardziej zależy na swobodnym przepływie osób. To jedyna "swoboda" unijna, z którą Brytyjczycy mają problem...
Straty po wyjściu będą po obu stronach...
- Polska notuje nadwyżkę handlową z Wielką Brytanią, tak samo Niemcy. Chcąc ukarać swojego partnera handlowego, kraje UE tak naprawdę wymierzą cios w samych siebie. Referendum to poważne zagrożenie dla stabilności Unii. Nikomu nie zależy, żeby negatywne emocje wzięły górę.
Od kilku miesięcy Barack Obama dosyć mocno forsuje ideę TTIP. Czy Brexit nie jest dodatkowo zaprzepaszczeniem tej umowy?
- Chronologicznie za ponad tydzień będzie referendum, a dopiero później UE ma w planie podpisanie umowy transatlantyckiej. Umowa nie jest w żaden sposób zależna od decyzji Brytyjczyków.
Czy WB mogłaby być stroną TTIP pomimo wyjścia z Unii, jeśli już dojdzie do podpisania umowy?
- Na pewno nie na tych samych zasadach jak UE. Po Brexicie przestaną obowiązywać wszystkie umowy handlowe, Wielka Brytania stanie się państwem trzecim. Nawet pomimo tego, że sam proces exitu będzie trwać nawet do 2 lat, to jeśli w tym czasie zostanie podpisany TTIP to już bez brytyjskiego udziału.
Mamy zatem kolejny silny argument, żeby z Unii jednak nie wychodzić.
- Oczywiście, że tak. Powiedział to także Barack Obama, który mimo że szanuje swojego partnera brytyjskiego, to jednak podkreślił, że - jeśli do Brexitu dojdzie - to wyląduje on na końcu kolejki. Stany Zjednoczone podpiszą umowę z dużym rynkiem unijnym, który przedstawia sobą większą wartość ekonomiczną niż sama Wielka Brytania, a później jak będzie czas i odpowiedni kontekst negocjacyjny - zaczną się rozmowy z Brytyjczykami. Trzeba jednak pamiętać, że na tego typu umowy potrzeba nie tylko wiele czasu, ale także ogromnych nakładów administracyjnych.
W czarnym scenariuszu możemy zaryzykować stwierdzenie, że prowadzi to do marginalizacji Wielkiej Brytanii.
- Eurosceptycy powiedzą, że Wielka Brytania przekieruje swoje przepływy towarowe i relacje handlowe do państw trzecich, otworzy się szerzej na Commonwealth (Wspólnota Narodów, zrzeszająca 53 członków - red.), wzmocni relacje handlowe z Chinami, itd. Prawda jest taka, że najszybciej, najlepiej i najtaniej podpisuje się umowy handlowe z partnerem, który jest blisko. Najbliżej Wielkiej Brytanii jest, zaraz za kanałem La Manche, Francja i cała Unia.
Naturalnym partnerem handlowym dla Wielkiej Brytanii jest Unia Europejska, czyli z czasem wrócimy do tego, co jest dzisiaj, chociaż zapewne już na innych warunkach.
- Mamy w Europie przykład Norwegii, czyli członka Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Biorąc pod uwagę potrzeby i preferencje Wielkiej Brytanii bazowym modelem przyszłego porozumienia jest współpraca w ramach EOG. Jest to model w którym Wielka Brytania będzie (jak Norwegia) pełnoprawnym członkiem wspólnego rynku, wpłacając do budżetu unijnego określone kwoty. Nie będzie miała jednak żadnego wpływu na stanowione regulacje (Norwegia nie ma swoich przedstawicieli w instytucjach unijnych).
Cameron powiedział, że taki układ mu nie pasuje, że chciałby mieć wpływ na regulacje, a jako argument wskazuje fakt, że przez ostatnie kilkadziesiąt lat Wielka Brytania wspólny rynek tworzyła.
Brytyjczycy chcą zjeść ciastko i mieć ciastko. Pamiętajmy o tym, że nawet jeśli Wielka Brytania nie będzie miała wpływu na regulacje, to będzie musiała się im podporządkować. Brytyjskie banki, fabryki, producenci samochodów dalej będą chcieli sprzedawać do Europy, i - co jest także ważne - kupować. Cały dotychczasowy łańcuch dostaw zostanie po Brexicie zaburzony. Pojawią się bariery handlowe, taryfowe, regulacyjne. Mało tego przyszłe prawo w Unii wcale nie musi brać pod uwagę interesów Brytyjczyków.
Rozmawiał Bartosz Bednarz