"Przez wszystkie te lata, które przeżyliśmy w domu, ojciec był stałym elementem wyposażenia jadalni, siedzącym przy stole i gryzmolącym jakieś zwariowane zapiski na żółtych stronach biurowych bloczków, czytającym gazetę i pijącym dżin z tonikiem. Później przenosił się do salonu, oglądał wiadomości i zasypiał na kanapie, codziennie w tej samej pozycji" - pisze Mark Everett w książce "Things the Grandchildren Should Know" (O czym wnukowie wiedzieć powinni). Dopiero kilkanaście lat po jego śmierci Mark, lider alternatywnej grupy muzycznej Eels, dowiedział się, jakiego rodzaju fizykiem był jego ojciec - o tym, że w wieku 24 lat sformułował teorię podważającą ogólnie przyjmowane poglądy na prawdziwą naturę rzeczywistości i że został za to skazany na naukową banicję. Urodzony w 1930 r. ojciec Marka Hugh Everett III, który wypalał trzy paczki Kentów dziennie i żywił się głównie hamburgerami, umarł na zawał serca, mając 52 lata - tak jak żył, czyli w wygniecionym garniturze. Odszedł - jak przekonują przyjaciele i rodzina - bez obaw. Z jego teorii wynikało niezbicie, że wszystko, co może się zdarzyć, zdarza się na pewno w którejś z odnóg rzeczywistości, która przypomina wielkie, rozgałęziające się w każdej chwili drzewo życia. Niewykluczone, że w wielu światach Everetta śmierć, trochę jak w "Rzeźni numer 5" Kurta Vonneguta, po prostu się zdarza i nie należy się nią przesadnie przejmować. Potem żyje się dalej, tyle że gdzie indziej. Wbrew pozorom, jest w tym pomyśle kawał rzetelnej, intensywnie badanej obecnie fizyki. Po pół wieku zapomnienia jego autora zaczęto porównywać do gigantów nauki XX w. Buntownik W połowie lat 50. problem dręczący Everetta, genialnego młodzieńca, który w wieku 12 lat korespondował z Einsteinem, był następujący: dlaczego w ujęciu obowiązujących wówczas teorii fizycznych rzeczywistość rozpada się na dwie rozłączne części - mikroskopową i makroskopową. Everett rzucił rękawicę fizykom, którzy zaczęli bezrefleksyjnie przyjmować skrajnie nieintuicyjne prawa mechaniki kwantowej głoszące, że niewielkie obiekty (cząstki, atomy itd.) pozostają w tzw. superpozycji stanów kwantowych. Mówiąc prosto: ich parametry przyjmują jednocześnie wszystkie dopuszczalne przez prawa fizyki wartości aż do chwili, gdy dokonujemy pomiaru. Wtedy w zadziwiający sposób przybierają jedną konkretną i, jak się wydaje, przypadkową wartość. Co istotne, w takim ujęciu mechaniki kwantowej (zwanym czasem doktryną "zamknij się i rachuj"), narzuconym m.in. przez Nielsa Bohra, badacz zyskuje niemal boski status: to on aktem obserwacji redukuje całą złożoność świata kwantowego do mierzalnej wartości. Kłopot w tym, że nikt nie wie, kiedy i jak zachodzi taka redukcja. Dla praktycznych zastosowań ta niewiedza nie ma znaczenia. Wielki sektor nauki i gospodarki związany z półprzewodnikami, nadprzewodnikami czy procesami zachodzącymi w jądrze atomowym (łącznie 30 proc. PKB USA) funkcjonuje mimo filozoficznych wątpliwości fizyków. Jednakże dla niektórych, np. dla zmarłego przed rokiem legendarnego Johna Archibalda Wheelera (pod jego opieką Everett pisał pracę doktorską), dla Maxa Tegmarka z MIT czy pioniera informatyki kwantowej Davida Deutscha z Oxfordu, ten schizofreniczny obraz rzeczywistości był i jest powodem do wstydu. Ich zdaniem, klasyczna interpretacja jest beznadziejnie niezupełna i jest filozoficznym monstrum, ponieważ obdarza mianem rzeczywistości tylko wybraną arbitralnie część świata. Everett miał odwagę się temu sprzeciwić: cały Wszechświat potraktował jako jeden ewoluujący, opisywany jedną funkcją układ, co sformalizował w 1954 r. na serwetce podczas jednej z zakrapianych imprez w Princeton.U Everetta obserwator niczego nie zakłóca i nie redukuje. Każdy stan superpozycji jest jednakowo realny, lecz zdarza się w innym, równoległym wszechświecie. Kwantowy multiwszechświat (termin zaproponowany przez Deutscha) jest jak rozgałęziające się w nieskończoność drzewo. Oznacza to między innymi, że i my, siedząc na takim drzewie, chcąc nie chcąc także się rozgałęziamy. To dlatego Everett nieprzesadnie dbał o zdrowie, wierzył bowiem głęboko, że jego teoria gwarantuje mu nieśmiertelność. Na każdym rozgałęzieniu rzeczywistości ludzka świadomość wybiera (między innymi) te ścieżki, które nie prowadzą do śmierci. A że proces ten powtarza się w nieskończoność, to hulaj dusza! Jak każda frapująca teoria, tak i idea wielu światów generuje więcej pytań niż odpowiedzi. Amerykański kosmolog Bryce DeWitt podkpiwał z Everetta, mówiąc, że jakoś nie czuje się podzielony, ten zaś odpowiadał, że przeciwnicy teorii Kopernika też nie odczuwali ruchów sfer niebieskich. Everett wykazał, że nie dostrzeżemy nakładających się na siebie, niczym wielokrotnie naświetlone klatki kliszy fotograficznej, wariacji rzeczywistości. Nie zobaczymy też, jak się dzielimy. Każda nasza kopia trafi do innego wszechświata. Teoria ta wciąż stawia opór, głównie filozoficzny. Simon Saunders z Oxfordu mówił niedawno (dla magazynu "fq(x)"): "Mamy teraz interpretację, która jest sensowna, ale nie sposób w nią uwierzyć. Być może dlatego, że jest tylko niewielką częścią większej teorii. Być może opowie nam ona historię jeszcze dziwniejszą niż to, co zaproponował Everett" - mówi Saunders. Nie zmienia to jednak faktu, że dziś tylko nieliczni fizycy wierzą w tradycyjne ujęcie fizyki kwantowej. Wielu skłania się do teorii światów równoległych (chyba żadna inna tak zgrabnie nie tłumaczy na przykład istoty działania komputerów kwantowych). W 2007 r. tygodnik "Nature" uhonorował półwiecze teorii Everetta specjalnym wydaniem. W Oxfordzie zorganizowano poświęcone jej sympozjum. Temperatura dyskusji i liczba publikacji rośnie z roku na rok. Lada moment ukaże się biograficzna książka Petera Byrne "The Devil's Pitchfork: Multiple Universes, Mutually Assured Destruction, and the Meltdown of a Nuclear Family". Niestety to, co mogłoby być powodem do osobistego triumfu, dla Hugh Everetta było przyczyną życiowej klęski.