Przywykłem, jako się rzekło, do takich opowieści - profesorów, nauczycieli czy innych ludzi z racji swego zawodu obcujących z najnowszą produkcją naszego systemu edukacyjnego i rwących sobie nad nią resztki włosów z głów. Ale od pewnego czasu coraz częściej słyszę analogiczne opowieści od praktyków biznesu i menadżmentu. Oni opowiadają już nie o tym, że absolwenci szkół wyższych, nierzadko uważanych za prestiżowe, nie wiedzą nic o kulturze, historii, współczesności nawet - ale że nie mają pojęcia o swoich wąskich, wyuczonych jakoby i potwierdzonych dyplomem specjalnościach. Nie potrafią napisać oferty handlowej, nie potrafią zrobić prostej analizy, nie potrafią odpowiedzieć na najprostsze nawet pytanie, jeśli nie mają a, b i c do zakreślenia i dostępu do gugla. - Kompletni analfabeci - podsumował pewien egzekutiw, po odbyciu szeregu rozmów kwalifikacyjnych z posiadaczami stosownych dyplomów i zaświadczeń o odbytych stażach. Rozmowa była jedną z kilku podobnych zainspirowanych wizerunkową akcją pani minister Kudryckiej , która, zapędzona przez premiera wraz innymi członkami rządu do akcji ratowania sondażowych słupków, pochwaliła się, że w stosownej grupie wiekowej mamy najwyższy w Europie odsetek posiadaczy wyższego wykształcenia. Formalnie - tak. Dzięki staraniom władzy ogromna rzesza młodych ludzi zdobyła w ostatnich latach bądź właśnie zdobywa dyplomy. Gdzie je sobie może włożyć - to osobna sprawa. W komunikacie o kolejnej edycji corocznego plebiscytu, przeprowadzanego wśród studentów dziennikarstwa, podano, że uprawnionych do głosowania jest dziesięć tysięcy młodych ludzi. Dziesięć tysięcy ludzi studiuje dziennikarstwo! Co ci ludzie zamierzają potem zrobić ze zdobytym wykształceniem, niech mnie Bóg skarze, jeśli mam najbledsze pojęcie. Nie ma w tej chwili redakcji, która by zatrudniała - wszystkie tną koszty i wyrzucają na potęgę. Ale nawet w czasie największej prosperity redakcje nie byłyby w stanie wchłonąć ani drobnej części takiej masy kandydatów do zawodu. Nawet, gdyby wszyscy oni wynieśli ze studiów rzetelną fachową wiedzę - a o głupotach, jakie absolwenci tych studiów potrafią wygadywać, opowiadają wykładowcy dziesiątki smakowitych anegdot. A przecież dziennikarstwo nie jest najbardziej obleganym kierunkiem. Najbardziej oblegane są rozmaite marketingi i zarządzania, politologie - sprawy, delikatnie mówiąc, mało konkretne. Część z oblegających wierzy, że dostawszy się na prestiżową uczelnię zapracowało sobie na lepszą przyszłość. Część wierzy, że ją sobie kupiło, płacąc mniejsze czy większe czesne. Wszyscy razem wzięci są od pięciu lat codziennie intensywnie utwierdzani przez wpływowe media i autorytety w przekonaniu, że złapali europejskiego bożka za nogi, że stali się wielkomiejscy, nowocześni, przekroczyli definitywnie barierę dzielącą prowincję od metropolii i wiochę od wielkiego monde'u: że świat i kredyt mają przed sobą otwarty. Tymczasem zdobyli/kupili dyplomy śmieciowe. Bo nasze dwie najbardziej prestiżowe uczelnie znajdują się ledwo w trzeciej setce światowego rankingu - a aż jedna czwarta z funkcjonujących w III RP wyższych uczelni znajduje się na liście najgorszych uczelni na świecie. O czym się dowiedziałem bynajmniej nie z żadnego z mediów, które usiłuje się deprecjonować przymiotnikiem "pisowskie", tylko z tygodnika "Wprost". W tym stanie, do którego doprowadziły Polskę pięcioletnie rządy trampkarzy Tuska, nawet ludzie z prawdziwymi kwalifikacjami mają poważny problem ze znalezieniem godnego swych możliwości miejsca pracy. Ale oni w końcu jakoś sobie poradzą, choć będą musieli tyrać na śmieciowych umowach. A ci ze śmieciowymi dyplomami? Jakby to ująć, żeby ich nie ranić - będą się musieli obudzić. A jak się już obudzą, to może zadadzą sobie pytanie, dlaczego się dali na te śmiecie nabrać. Odpowiedź jest oczywista - dlatego, że uwierzyli, iż wystarczy bezgranicznie gardzić "wiochą", żeby samemu przestać nią być. Uwierzyli, że byle "zabrać babci dowód" i "nie dopuścić, żeby pierwsza dama sikała do kuwety", byle głośno rechotać z "kaczorów", "moherów" i Smoleńska, byle nie odstawać od narzuconego przez media wzorca pogardy dla "starszych, gorzej wykształconych i z mniejszych miejscowości", to zawsze się dla nich znajdzie jakiś ochłap spływającego na naszą prowincję europejskiego dostatku. Bez wielkiego wysiłku będzie kredycik, posadka, spa, siłownia i kawa w kartonowym kubku. Może dla wszystkich nie starczy, ale tamci, dla których zabraknie, to frajerzy, nie radzący sobie w transformacji, a nie, jak my - młodzi, wykształceni z wielkich miast. A teraz ukochany, a przynajmniej "nieobciachowy" przywódca tej rzeszy lemingów ma im do powiedzenia tylko tyle, że trzeba było robić kurs spawaczy. Nic straconego - prasa podała, że niemiecki biznes zamierza zasponsorować w Polsce na szeroką skalę szkolnictwo zawodowe, które III RP praktycznie zlikwidowano. Niemcy wciąż rosnąc w siłę (ciekawe, czy śmieciowe umysły w ogóle dostrzegają tę zagadkę, jak to jest, że im bardziej biedni Niemcy dokładają do leniwego południa i rozwijającej się mitteleuropy, tym są bogatsi, a leniwe południe i mitteleuropa tym biedniejsze?) i jako takie potrzebują wykwalifikowanej siły roboczej - dekarzy, fryzjerów, operatorów różnych maszyn. Bardzo jestem ciekaw, jaki będzie język wykładowy w tych nowych zawodówkach, ale narzuca się ten, który pozwoli dobrze rozumieć polecenia przyszłych pracodawców. Śmieciowe są dyplomy, śmieciowe są umowy - śmieciowe są autorytety ze śmieciowych mediów, które zagnały śmieciową generację w kolejki do punktów wyborczych i przerobiły na wyborcze mięso śmieciowej władzy. Może się Państwu wydać, że pobrzmiewa w tym felietonie brzydka radość z cudzego nieszczęścia, takie zgredowskie "o dobrze wam, a nie mówiłem, że tak będzie?". Nie, nie cieszy mnie ta sytuacja. Lekcja udzielona milionowi gówniarzy, którzy okazali się tak podatni na prymitywną socjotechnikę władzy, nie była warta szkód, jakie wyrządzili Polsce Tusk i jego ferajna. Rafał Ziemkiewicz