O bójce w aleksandrowskim mieszkaniu zaalarmował policję sąsiad, który słyszał odgłosy sprzeczki i walki. Policja przyjechała po kilku godzinach od zgłoszenia. W tym czasie oprawcy zdążyli na śmierć pobić swoją ofiarę. Dyżurny tłumaczy, że nie miał kogo wysłać do zgłoszenia. Ponoć zabrakło radiowozów - wyjechały w związku z innymi zdarzeniami kryminalnymi. - Ustaliliśmy, że ok. godz. 20.55 do komisariatu w Aleksandrowie Łódzkim zatelefonował mężczyzna, który nie chciał podać swojej tożsamości i który poinformował, że na terenie jednej z posesji odbywa się libacja alkoholowa, jest głośno. Przyznał, że dzwonił w imieniu swojej matki, bądź babki mieszkającej w tym domu. Według niego, takie libacje odbywają się tam często" - powiedziała z-ca komendanta zgierskiej policji nadkom. Iwona Lewandowska. Dodała, iż dyżurny poinformował mężczyznę, że na radiowóz będzie trzeba poczekać około godziny, może nawet dłużej, bo w tym czasie wszyscy policjanci "obsługiwali" trzy wydarzenia kryminalne, m.in. pobicie dziecka. - Umówił się z dzwoniącym, że jeśli sytuacja w kamienicy nie ulegnie zmianie, to ten zatelefonuje ponownie. Takiego telefonu jednak nie było. Dyżurny dokonał oceny wydarzeń w tym dniu i uznał, że libacja alkoholowa nie była tak ważna, jak wydarzenia kryminalne poprzednio zgłoszone - powiedziała Lewandowska. Jej zdaniem, wina dyżurnego polega na tym, że nie zapisał w książce interwencji zgłoszenia o bójce, a powinien to zrobić. Bandytów udało się w końcu złapać, trafili nawet za kratki. Było to możliwe dzięki zeznaniom sąsiada. Na razie funkcjonariusz jest na urlopie.