Rudy Reyes handluje narkotykami w najgorszych dzielnicach Los Angeles. Kiedy Mednoza obrabia sejf należący do jego szefa, głównym celem gangstera jest dopaść winowajcę. I postarać się, aby przy okazji nie ujawnić swojej prawdziwej tożsamości... Rozpoczyna się niebezpieczna gra, w której stawką jest coś znacznie cenniejszego niż pieniądze - życie najbliższych. Ale czy w brutalnym świecie mafijnych porachunków jest jeszcze miejsce na moralność i miłość? Ryan Gattis - autor uznanego "Miasta gniewu". W swoich książkach opisuje ciemne zaułki Los Angeles, świat gangsterów, dociera tam, gdzie inni nie mogą albo nie chcą. Wierny swoim przekonaniom, za każdym razem bardzo solidnie wykonuje research, nigdy nie zdradzając swoich źródeł i informatorów. Wraz z Wydawnictwem Czarna Owca przygotowaliśmy trzy egzemplarze książki. Aby zdobyć jeden z nich wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe. Wcześniej polecamy lekturę fragmentu książki. RYAN GATTIS SEJF (fragment) Przełożyli" Jakub Sudół Robert Sudół "Te pieniądze nie są dla mnie, jeśli tak wam się wydaje. Nie potrzebuję dwustu osiemdziesięciu czterech tysięcy trzystu pięćdziesięciu trzech dolarów na spłatę hazardowych długów ani nic takiego. W listopadzie mija mi szesnaście lat bez brania. Jestem do przodu i mam dobrą robotę. Bardzo dobrą. Mam dach nad głową. Czynsz płacę niski. Nie ma szczurów ani karaluchów, ani pluskiew, ani termitów. Czasem się trafi parę komarów, ale z nimi sobie radzę. Pieniądze są dla kogoś innego. Dla kogoś, kto ich naprawdę potrzebuje. Wkraczam do akcji i, mogę przysiąc, potrzeba mi niecałe pięć minut, żeby zjechać ze wzgórza, zaparkować, rozwalić gówniane zamki w drzwiach, wrócić do jeepa, zgarnąć ciężkie narzędzia (dwie wiertary, wiertła i torbę z pozostałym sprzętem), zamknąć furę i wrócić do środka, chociaż tam już rozpętało się jazgotliwe piekło, bo DEA się nie pierdoli. Wszystkie kratki pozdejmowali ze ścian, a na środku pokoju leży stos sklepowych reklamówek wyciągniętych z przewodów wentylacyjnych. W środku są paczki owinięte folią, co wyglądają jak małe burritos. Wprowadzili psa, który szczeka na plakat Człowieka z blizną wiszący na ścianie, a ścianę, którą pewnie oszczekał wcześniej, już rozpruwają. Stoi tam facet z wykrywaczem metalowych profili, drugi tnie piłą tarczową. Wykrawają duże bryły karton-gipsu, wyrywają, rzucają na podłogę. Za ścianą nic nie ma, ale rżną dalej. Wnętrze dokładnie takie, jak się spodziewałem. Salon przechodzi w aneks kuchenny. Zdążyli już rozpruć kanapę i wywrócić ją do góry nogami. Lodówka jest starsza niż czarno-białe telewizory, za nią stoi pordzewiała kuchenka bez piekarnika. Właściwie jak na kempingu. Sufit i ściany z karton-gipsu to tylko namiot, który się rozstawia, żeby przykryć interes, aż trzeba się będzie przenieść w inne miejsce. Wiem, że tak jest, bo teraz widzę sypialnię, w której na podłodze leżą dwa materace i dwa śpiwory. I wtedy zaczynam myśleć, że mogli dostać cynk. Nasi pruje znajdują poluzowany kafelek w łazience. Pod nim jest główny skład, tyle tego, że wyprowadzają psa i karmią go przysmakami, że się tak świetnie sprawił, bo jakby mu to wyciągnęli pod nos, toby mu kompletnie odjebało. To taki widok, że można zwariować, chociaż dziura jest w połowie pusta. I tak sobie myślę, że może była wypełniona po brzegi, zanim bandyci zabrali ile się dało i się ulotnili. Ale tylko sobie myślę. Bo jeśli tak było, to sprawa z sejfem nie wygląda za dobrze. Będzie pusty jak wydmuszka. Twarz mnie piecze na tę myśl. − Sama smoła w tych torbach, nie? − mówi ktoś, choć jeszcze nie skończyli wynosić zafoliowanych słodyczy. Czarna smoła, heroina. Jeśli tak, to przyjechała z Meksyku. A jak z Meksyku, to na pewno z Nayarit. Myślałem, że w tych czasach cały ten syf przepływa przez Norwalk albo Santa Fe Springs, albo Panorama City, prosto do centrum. Całe kilogramy, a to mi się nie zgadza, od dawna już nie handlują dużą wagą, ale dobra, myślę sobie, nie jestem też taki, żeby się znać na wszystkim"