Trynkiewicz, choć minęło tak wiele lat, nadal budzi grozę, a najczęściej używanym wobec niego określeniem jest bestia. Historia nieśmiałego nauczyciela z Piotrkowa pokazuje, jak rodzi się zło i co się dzieje w umyśle psychopatycznego zabójcy. Dla Ewy Żarskiej Trynkiewicz jest paskudnym wspomnieniem z dzieciństwa. Kiedy w Piotrkowie polował na swoje ofiary, ona bawiła się na sąsiednich podwórkach. Żarska próbuje w gąszczu zeznań, tropów, sprzecznych opinii i manipulacji znaleźć odpowiedź na ważne pytania. Jak się rodzi morderca? Jak wybiera ofiary? Jak poluje? Dlaczego tak długo pozostaje niezauważony? Wraz z Wydawnictwem Znak przygotowaliśmy trzy egzemplarze książki. Aby zdobyć jeden z nich wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe. Wcześniej polecamy lekturę fragmentu książki. FRAGMENT: WSTĘP "Wakacje nad morzem w Dziwnowie to była nasza rodzinna tradycja. Ciocia Grażyna załatwiała, bo wtedy wszystko się załatwiało, dwutygodniowe turnusy dla całej rodziny. W Ośrodku Huty Szkła Gospodarczego "Hortensja" wypoczywał cały Piotrków Trybunalski. Na plaży masłem kakaowym smarowali się pracownicy huty, ich rodziny i wszyscy, którzy mieli znajomości. W sierpniu 1988 roku byliśmy tam po raz dziesiąty. Akurat tego dnia piaskowym wartburgiem pojechaliśmy z Dziwnowa do Międzyzdrojów na lody czekoladowe. Mama miała wtedy 49 lat. Opalona na heban, w białych okularach przeciwsłonecznych. Tata łapał już brzuszek, ale jeszcze uniknął siwizny. Ja, późne dziecko państwa Żarskich, miałam 13 lat. Było chwilę przed południem. W radiu leciał hit lata i odkrycie roku Krzyś Antkowiak. Kilka miesięcy wcześniej wyśpiewał swój największy chyba przebój Zakazany owoc. Dobrze się bawiliśmy - do czasu, gdy spiker w wiadomościach zaczął czytać: "W lesie pod Piotrkowem Trybunalskim znaleziono spalone ciała trzech chłopców. Milicja szuka mordercy...". Piotrków to nasze miasto. Tata stał w dwugodzinnej kolejce po lody amerykańskie, a my z mamą buszowałyśmy po sklepikach i kioskach z wakacyjnymi gadżetami. Wokół wisiały japonki w siatkowych torbach i samolociki na rozwijanym sznurku z kręcącymi się skrzydłami. Ale już nie bawiliśmy się dobrze, bo tego dnia ktoś zasiał w nas strach. W naszym sennym Piotrkowie ktoś mordował dzieci. Było ciepłe lato ’88.."