Znany politolog: Obama rujnuje stosunki z sojusznikami
Chociaż prezydent Obama krytykował politykę prezydenta Busha, za nieliczenie się z sojusznikami USA, stosunki z nimi za jego własnej prezydentury są gorsze niż za rządów Busha w jego drugiej kadencji - uważa publicysta "Washington Post" Robert Kagan.
Ostatni kryzys w stosunkach USA z Izraelem - pisze Kagan, czołowy ideolog neokonserwatyzmu - jest tylko kolejnym przykładem napięć w relacjach Baracka Obamy z sojusznikami, demokratycznymi krajami Europy i Azji.
Przypomina, że w Wielkiej Brytanii mówi się o "końcu specjalnych związków" między tym krajem a USA, i to mimo znacznych ofiar ponoszonych przez wojska brytyjskie w Afganistanie. Prezydent Francji Nicolas Sarkozy publicznie krytykował Obamę. Kagan podkreśla też nieufność wobec amerykańskiego prezydenta w Europie Środkowo-Wschodniej.
"W regionie tym od czasu odwołania przez administrację planów budowy tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach istnieje obawa, że USA nie są już niezawodnym gwarantem bezpieczeństwa" - pisze.
Chociaż w Europie Obama postrzegany jest - kontynuuje publicysta - jako prezydent nie interesujący się tym kontynentem i skupiony na Azji, i tam stosunki jego administracji z najważniejszymi dla USA krajami, jak Japonia i Indie, są nie najlepsze.
Najwięcej uwagi ekipa Obamy poświęca stosunkom z rywalami lub nawet przeciwnikami USA, jak Rosja, Chiny, Syria i Birma. Kagan wytyka prezydentowi, że "okazuje bezgraniczną cierpliwość wobec Rosji, która doprowadziła do impasu w rozmowach na temat porozumienia o kontroli zbrojeń (układu START), które mogło być zawarte już w grudniu".
"Problem dodatkowo narasta z powodu oczywistego zniecierpliwienia administracji zachowaniem sojuszników, którzy nie robią tego, co im się każe" - pisze na wpół ironicznie komentator "Washington Post".
Przypomina tu, że kraje europejskie są krytykowane za słaby przyczynek do budżetu obronnego NATO, "chociaż dostarczyły w sumie 30 000 wojsk na odległą wojnę w Afganistanie, w którą opinia publiczna w Europie nie wierzy".
Podsumowując, Kagan nazywa to "wielką innowacją polityki zagranicznej Obamy".
"Prezydent wydaje się odchodzić od liczącej sobie 60 lat strategii Ameryki wobec sojuszników. Opierała się ona na globalnej sieci formalnych militarnych i politycznych przymierzy, głównie z krajami demokratycznymi. Wynikało to z koncepcji tworzenia równowagi sił na korzyść wolnych krajów, jak to ujmował w 1947 r. Averell Harriman. Za rządów prezydentów: Clintona i obu Bushów stosunki z Europą i Japonią, a potem Indiami, zostały umocnione i pogłębione" - pisze autor.
"Administracja Obamy nieszczerze chwali multilateralizm, ale jest to multilateralizm wyświadczania usług autokratycznym rywalom, a nie zacieśniania stosunków ze sprawdzonymi demokratycznymi sojusznikami. Zamiast umacniać demokratyczne podstawy nowej międzynarodowej architektury - świata krajów z grupy G20 - administracja przyjmuje w najlepszym razie postawę neutralności między sojusznikami a przeciwnikami, między demokratami a autokratami" - konkluduje Kagan.
Tomasz Zalewski
INTERIA.PL/PAP