Konferencja prasowa w siedzibie Narodowego Banku Polskiego była wynikiem medialnych doniesień dotyczących wysokości zarobków współpracownic Adama Glapińskiego - szefowej departamentu komunikacji i promocji Martyny Wojciechowskiej oraz dyrektor gabinetu prezesa NBP Kamili Sukiennik. Pod koniec grudnia ub.r. "Gazeta Wyborcza" podała, że zarobki Wojciechowskiej wynoszą ok. 65 tys. zł. Bez prezesa, za to ze wsparciem W środowym spotkaniu z dziennikarzami nie wziął udział prezes NBP, a oświadczenie w jego imieniu odczytała Ewa Raczko, zastępca dyrektora departamentu kadr. Towarzyszyła jej Dorota Szymanek, dyrektor departamentu prawnego, która jednak nie zabrała głosu. "Żaden z dyrektorów w NBP nie otrzymuje powszechnie i nieprawdziwie rozpowszechnianego w mediach miesięcznego wynagrodzenia w wysokości ok. 65 tys. zł bądź wyższej" - zaznaczyła Raczko, podając kwoty średniego wynagrodzenia prezesów NBP z lat 1999, 2015 i 2018, a także uśrednione płace dyrektorów departamentów z lat 2014, 2015 i 2018. Żadna z wymienionych przez nią kwot nie sięgała 65 tys. zł, o których donosiła "Gazeta Wyborcza". Skąd więc wzięła się ta bajońska suma? Przeczytaj tutaj. "Zasłanianie się urzędnikami to tchórzostwo" Obok Raczko nie pojawił się jednak prezes Glapiński. O jego nieobecność zapytaliśmy prof. Andrzeja Piaseckiego, kierownika Instytutu Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie oraz Bartosza Czupryka, politologa i specjalistę do spraw marketingu politycznego i strategii. - Górale mają takie powiedzenie: "W sprawach ważnych rozmawia się z woźnicą, a nie z koniem". Skoro tak szerokie media interesują się tą sprawą, skoro interesują się tym politycy z najwyższego szczebla, to uważam, że odpowiedź powinna paść z ust najważniejszych, czyli prezesa NBP. Zasłanianie się urzędnikami to jakieś tchórzostwo - ocenia prof. Piasecki. Z kolei według Bartosza Czupryka, nieobecność Adama Glapińskiego może świadczyć o tym, że prezes NBP ma coś do ukrycia. - Prezes NBP nie zmierzył się z prawdopodobnie trudnymi pytaniami ze strony dziennikarzy, dlatego że nie był gotowy na taką konfrontację. Może nawet miał coś do ukrycia. Z jednej strony to był unik przed konfrontacją, a z drugiej - niechęć do tłumaczenia się. Dlaczego podjął decyzję o braku udziału w konferencji? Ze strony wizerunkowej nie jest to jasne. Bardziej postrzegałbym to jako wycofanie się dla bezpieczeństwa, dla własnego komfortu - mówi w rozmowie z Interią. "Przypadek prezesa NBP nie jest jedyny" Głos w sprawie zamieszania wokół pensji w NBP zabrało wielu polityków. We wtorek medialne doniesienia skomentował także prezydent Andrzej Duda. Wciąż brak jednak wyraźnego głosu ze strony głównego zainteresowanego. Według prof. Piaseckiego, prezes NBP prędzej czy później jednak wystąpi. - Będą z pewnością jakieś oświadczenia, natomiast istotą władzy publicznej w państwie demokratycznym jest udział w debatach z dziennikarzami poprzez możliwość zadawania pytań na gorąco i odpowiedzi na nie - podkreśla ekspert. - Przypadek prezesa NBP nie jest jedyny, bowiem wielokrotnie zdarzało się, że albo na konferencji prasowej pytań dziennikarskich nie było, albo nie wpuszczono dziennikarzy, albo też - tak, jak prezes Glapiński - na taką konferencję się nie przychodziło. To nie tylko lekceważenie dziennikarzy, ale i opinii publicznej. Udzielanie informacji to nie jest łaska, to jest norma - dodaje. Jak uważa prof. Piasecki, dymisja Glapińskiego nie wchodzi jednak w grę. - Nie po to kręgi neoliberalne ustanowiły takiego mocnego szefa NBP, żeby w takim przypadku, jak ten, wymuszać dymisję. Tak samo Belka nie chciał się podać do dymisji - zaznacza. Dla Bartosza Czupryka najprawdopodobniejszym scenariuszem jest konferencja prasowa z udziałem prezesa, ale podczas której powoływałby się on jedynie na swoje oświadczenie i unikał odpowiedzi na zadawane pytania. Czy można spodziewać się, że będą towarzyszyły mu Martyna Wojciechowska i Kamila Sukiennik? - Nie spodziewam się, a nawet bym tego nie oczekiwał, żeby te panie były na tyle gotowe i śmiałe, żeby zmierzyć się z pytaniami dziennikarzy - twierdzi Czupryk. Według eksperta, środowa konferencja stawia NBP w złym świetle. - Przez niektórych funkcje w NBP mogą być postrzegane jako bardzo intratne posady dla osób zasłużonych sobie partii czy środowisk politycznych. Myślę, że instytucja trochę ucierpiała, ale nie przez sam fakt tych wysokich wynagrodzeń, tylko brak konkretnych przesłanek do zatrudniania pracowników - ocenia. Złoty środek? "Nadzwyczajny bezpiecznik" Jak zapewnić instytucjom takim, jak NBP większą transparentność? Prof. Piasecki ma na to receptę. - Wystarczy, aby w niektórych celach publicznych istniały rady, w których dominowaliby eksperci nominowani przez senaty uczelni. Na przykład mogłaby zostać stworzona rada ekspertów z zakresu ekonomii, która nadzorowałaby działalność NBP i raz w roku oceniała prezesa. Taka rada byłaby w mniejszym stopniu upolityczniona i miałaby uprawnienia "nadzwyczajnego bezpiecznika", który mógłby odwołać szefa NBP - mówi. Natomiast punktem odniesienia do zarobku pracowników takich, jak Martyna Wojciechowska i Kamila Sukiennik, według politologa, powinna być średnia krajowa. - Średnia krajowa powinna być punktem odniesienia do wielu zarobków, nie tylko w banku, ale także w budżetówce, choćby wśród nauczycieli, którzy dzisiaj protestują. Dorzucanie jakichś setek czy tysięcy to jest tylko chwilowe pozbywanie się problemu, bo nie ma głównego punktu odniesienia, jakim jest np. średnia krajowa czy najniższa krajowa. Myślę, że w przypadku doradców prezesa banku to powinna być wielokrotność średniej krajowej - mówi prof. Piasecki. Jak uważa ekspert z Uniwersytetu Pedagogicznego, taka pensja powinna zaczynać się od dwóch średnich krajowych i rosnąć w zależności od m.in. odpowiedzialności za przygotowywane ekspertyzy.