Sadyści, ideologiczni fanatycy, oportuniści, ale także nieliczni współpracownicy "Solidarności". Wśród funkcjonariuszy SB można było znaleźć różnych ludzi. Służba oferowała dobre zarobki, przywileje, władzę. Niektórych uwodziła wizją atrakcyjnej pracy. - Wydawało mi się, że praca w takiej służbie jest ekscytująca. Byłem bardzo młodym człowiekiem, takie spojrzenie na świat miałem. Oczywiście pochodzę z rodziny o tradycjach mocno lewicowych. Dla mnie to było takie teoretyczne wyobrażenie wyniesione z filmów. Ideałem był James Bond - mówi reporterowi RMF Konradowi Piaseckiemu były porucznik SB, chcący zachować anonimowość. Jednocześnie przyznaje, że rzeczywistość od bondowskich wizji odbiegała na kilometry i dlatego esbecy bardzo często podchodzili do swojej pracy bez szczególnego zaangażowania. Dowód? - sierpień '80 i funkcjonariusze śledzący Lecha Wałęsę. - Czekali na rozkaz przełożonych, kiedy tego Wałęsę mają zdjąć, bo oni wiedzieli, że jest strajk i że on zmierza do stoczni, ale nie było rozkazu. Ten rozkaz pada w ostatnim momencie, on jest już pod stocznią. Owszem oni mogli go zdjąć, ale trzeba było się tam poszarpać, a im się nie chciało - opowiada historyk Grzegorz Majchrzak. - Oczywiście zdarzali się również fanatycy - mówi anonimowy porucznik. A że było ich całkiem sporo, świadczą coraz częstsze procesy esbeków, którzy grozili działaczom "Solidarności", bili ich i prześladowali.