Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Wadowickie pnioki

Zostało ich pięciu: Stanisław Jura, Witold Karpiński, Jerzy Kluger, Eugeniusz Mróz i Jan Wolczko. 70 lat temu zdawali razem z Karolem Wojtyłą maturę w Gimnazjum im. Marcina Wadowity. Ten rocznik zapisał się złotymi zgłoskami w historii szkoły nie tylko ze względu na przyszłego papieża. Spotkania w kolejne rocznice zdanej matury urządzali właśnie w okresie Bożego Narodzenia.

/Agencja SE/East News

Z 40 abiturientów, którzy w maju 1938 roku przystąpili w tym męskim gimnazjum do matury, połowa ponad rok później musiała zdawać dużo poważniejszy egzamin dojrzałości - w żołnierskim mundurze. Pięciu walczyło w bitwie pod Monte Cassino, dziesięciu zginęło w walkach na różnych frontach II wojny światowej.

- To była najwyższa danina krwi za wolność Polski spośród wszystkich roczników wadowickiego gimnazjum - pamięta Eugeniusz Mróz.

Greka dawała się we znaki

Lata poprzedzające wojnę były jednak dla chłopaków z Wadowic czasem beztroskim, wykorzystywanym głównie na grę w piłkę nożną i górskie wycieczki. Jedną z takich wypraw wspominał po latach Stanisław Jura.

"Pamiętam wejście na Babią Górę. Naszym przewodnikiem i opiekunem był profesor od greki Tadeusz Szeliski. Podejście na Babią od strony Diablaka prowadzi przez tzw. Akademicką Perć. Gdyśmy doszli do przepaści nad Percią, profesor trochę się bał. Koledzy zastanawiali się co by tu zrobić, aby przeforsować dalszą wędrówkę i wprowadzić pedagoga na górę. Powiązaliśmy rękawy od koszul, w ten sposób powstała prowizoryczna poręcz, dzięki której mogliśmy przeprowadzić naszego profesora na górę. Jak wszedł, zdyszany i zmachany, to ciężko sobie odetchnął" - opowiadał niedawno "Głosowi Podbeskidzia".

Eugeniusz Mróz daleki jest od idealizowania siebie i kolegów.

- Do tekstów z łaciny i greki korzystaliśmy z bryków. Tylko Karol ich nie potrzebował. My, to nie ukrywam, byle jakoś lekcje zbyć, za dziewczętami się oglądaliśmy. A jego pasją była nauka, kółko religijne, teatr, sport i turystyka. I to mu wystarczało. Zawsze był dobrze zorganizowany i wiedział, na co może sobie pozwolić. Kiedy graliśmy w piłkę, po jakimś czasie wołał: "Cześć chłopaki, idę do domu".

Greka musiała ostro dawać się we znaki gimnazjalnym kolegom Karola Wojtyły o czym świadczy misternie uknuty plan ominięcia jednej z klasówek. Na ćwiczenia gimnastyczne chłopcy chodzili do sali Sokoła, gdzie obecnie znajduje się dom kultury, ok. kilometra od budynku gimnazjum.

- Po gimnastyce miała być klasówka z greki, a nie mieliśmy wcale na nią ochoty, więc klasowe repy: Sawicki, Wąchal, Luty - koledzy, którzy szczegółowo chcieli zgłębiać wiedzę, dlatego jedną klasę zaliczali po dwa, trzy lata, mówią: chłopcy, potrzebny koc. A oni nami dyrygowali - opowiada z uśmiechem Eugeniusz Mróz. - Któryś z kolegów pobiegł do domu po koc, zapakowaliśmy do niego Włodka Wąchala i przykazaliśmy mu: ty masz cały czas jęczeć. Weszliśmy do gimnazjum, po chwili profesor Szeliski pyta nas: co się stało? Mówimy: "Włodek miał wypadek, spadł z drabinki panie profesorze". A Włodek cały czas jęczał. "Musimy go zanieść do szpitala". "A wszyscy musicie?" - pyta profesor. "Tak, bo on jest bardzo ciężki i musimy się zmieniać". "No, trudno, to idźcie". No i nieśliśmy Włodka wszyscy w tym pochodzie. Ale jak tylko zniknął nam z horyzontu budynek gimnazjum, wypuściliśmy go. A klasówka przepadła - śmieje się pan Eugeniusz.

Grał z gołą piętą

Dyrektorem gimnazjum był w tym czasie Jan Królikiewicz, ojciec Haliny (później Kwiatkowskiej), z którą Karol Wojtyła wielokrotnie występował na teatralnej scenie. W klasie uczyło się trzech Żydów. Jeden - Jerzy Kluger mieszka do dziś w Rzymie. Dwóch zginęło w czasie wojny. Uciekli przed holocaustem na Syberię, skąd barką chcieli dostać się do armii Andersa, która tworzyła się w ówczesnej Persji. Nie udało im się, bo żołnierze sowieccy przecięli linę i barka zatonęła. Jerzemu Klugerowi, w czasie wojny internowanemu w ZSRR, udało się - wstąpił do II Korpusu. Był jednym z pięciu wadowickich maturzystów '38, którzy uczestniczyli w bitwie pod Monte Cassino. W słynnej potyczce brał także udział gimnazjalny kolega Karola Wojtyły Tomasz Romański (zm. 1994). Wielokrotnie wspomina o nim w swej książce "Bitwa pod Monte Cassino" Melchior Wańkowicz. Na terenie Italii spoczywa inny z wadowickich pnioków Tadeusz Czupryński, który zginął w bitwie pod Ankoną i został pochowany na cmentarzu w Loretto.

Po wojnie Jerzy Kluger osiadł w Rzymie i został przedsiębiorcą. Wracając myślą do czasów gimnazjalnych i ówczesnej znajomości z Karolem Wojtyłą, podkreśla: - Był niezwykłym typem człowieka. Pierwszy w szkole, pierwszy w teatrze, we wszystkim. Gdyby poszedł do General Motors, zostałby prezesem tej firmy.

Karol w szkolnym teatrze brylował razem z koleżankami: Danką Pułkówną (jej matka prowadziła go do I komunii; Emilia Wojtyła nie doczekała tego dnia, zmarła kilka tygodni wcześniej) i Kazią Żakówną.

- Chciał zostać aktorem i byłby aktorem znakomitym - uważa Eugeniusz Mróz. - Lolek kreował główne role, niesamowicie się w nie wczuwał. Teatr to była jego pasja. Wystawiali Słowackiego, Fredrę. Karol uwielbiał też poezję Norwida. Dla nas była trudna, nie rozumieliśmy jej. Wpływ poezji Norwida, którą się zachwycał, znalazł później odbicie w jego własnej twórczości.

Z występami teatralnymi Karola Wojtyły związana jest też anegdota.

- Była grana "Balladyna". W pewnej chwili, siedząc na widowni, widzimy, że Lolek ma gołą piętę - opowiada pan Eugeniusz. - Konsternacja, bo widzowie zamiast na grę Lolka wpatrzeni są w jego nogę. Kurtyna, akt się kończy. W następnym akcie martwimy się, co będzie dalej. Patrzymy i okazuje się, że on wcale nie ma już gołej pięty. Co się stało? - pytam po przedstawieniu Lolka. Mówi: "A w czasie przerwy atramentem zamalowałem piętę i po problemie".

Pojedynki na kremówki

W holu wadowickiego gimnazjum widniał wyryty wielkimi literami cytat z rzymskiego poety Albiusa Tibullusa: "To, co czyste, podoba się Najwyższemu, przybywajcie z szatą czystą i rękoma czystymi czerpcie wodę ze źródła".

- Codziennie nas, wchodzących do szkoły, te słowa witały. To miało być nasze motto na lata nauki i na całe życie - podkreśla Eugeniusz Mróz.

Po maturze rzeczywiście, tak jak z uśmiechem opowiadał w 1999 roku na wadowickim rynku papież, chodzili na kremówki. Piekł je Karol Hagenhuber, syn słynnego cukiernika austriackiego, który praktykował z kolei u wiedeńskiego mistrza Zachera i przywiózł stamtąd recepturę.

- Robiliśmy wtedy konkursy, kto zje więcej kremówek bez popijania. Lolek też startował. Rekordzista zjadał 16 pod rząd! - pamięta pan Eugeniusz. - Wbrew pojawiającym się dziś informacjom kremówki nie zawierały alkoholu.

Wojna rozdzieliła kolegów z gimnazjum. Stanisław Jura, Eugeniusz Mróz, Jan Wolczko i Witold Karpiński brali udział w kampanii wrześniowej. Pierwszy został internowany na Węgrzech i przez Jugosławię dostał się do Libii i Syrii, gdzie wstąpił do Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Walczył pod Gazalą i Tobrukiem, później służył w lotnictwie w Wielkiej Brytanii w polskim Dywizjonie 304 i brytyjskim - 1333. W 1948 wrócił do Polski i zamieszkał w rodzinnych Kętach, gdzie pracował jako księgowy. Kilkakrotnie uczestniczył w Rzymie w gimnazjalnych zjazdach w kolejne rocznice matury. Rozmowy w serdecznej atmosferze niejednokrotnie się przeciągały.

- Cerberem, strażnikiem był ksiądz Dziwisz, który co prawda nie brał w spotkaniach udziału, ale gdy dobiegała godzina 22, przychodził i kiwał głową, jakby chciał powiedzieć: "No, chłopaki, zmiatajcie już, Ojciec Święty musi odpocząć" - wspomina Stanisław Jura.

Bez polityki

Polityka nigdy nie była przedmiotem rozmów podczas rzymskich zjazdów.

Eugeniusz Mróz: - Raz tylko wspomniałem po wizycie Jana Pawła II w Pradze o słowach Vaclava Havla, agnostyka przecież, który pielgrzymkę papieża określił mianem cudu. Na pewno dało się odczuć, że Ojciec Święty tęsknił za Wadowicami, Krakowem, Polską, bliskimi mu ludźmi. Zdawał sobie sprawę, że rok '89 nie został w pełni wykorzystany, że mogło się to inaczej potoczyć. Ale więcej na tych spotkaniach słuchał niż mówił.

Eugeniusz Mróz wylądował po wojnie w Opolu. Pracował jako radca prawny: najpierw na politechnice, później w Opolskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego, w końcu w lokalnym PKS-ie. Miał szczęście spotykać się z Janem Pawłem II częściej, bo bywał w Wiecznym Mieście jako pilot wycieczek zagranicznych. - Za każdym razem starałem się do Ojca Świętego dotrzeć i zawsze serdecznie mnie ugościł. W Rzymie spotykaliśmy się też w kolejne rocznice matury, zwykle w okresie Bożego Narodzenia. Kolędowaliśmy, ja przygrywałem na harmonijce.

W stanie wojennym pan Eugeniusz wspierał Solidarność, prowadząc punkt bezpłatnej pomocy prawnej przy kościele jezuitów.

- Niewiele brakowało, by mnie trzasnęli. Na pewno były wtyczki, osoby, które przychodziły pod pretekstem uzyskania porady. A ja nikomu nie odmawiałem - mówi.

Witold Karpiński, internowany przez Armię Czerwoną, zbiegł na Wileńszczyznę, gdzie walczył w szeregach AK. W 1944 został wywieziony w rejon Kaługi, skąd uciekł. Ponownie aresztowany, po zwolnieniu w 1950 roku, wrócił do kraju. W trakcie studiów prawniczych w Łodzi po raz kolejny uwięziony i skazany na karę śmierci.

- Wiele lat byłem prześladowany za walkę z komunizmem. Kawał życia spędziłem w sowieckich łagrach. Później, jako żołnierz Wileńskiego Okręgu AK, w "nagrodę" za niepopełnione czyny 10 lat przesiedziałem w więzieniach UB, z ciążącym jak piętno wyrokiem śmierci. Mimo długiej rozłąki czułem przy sobie obecność Karola. Zresztą chyba jako jedyny napisał do mnie list do więzienia we Wronkach - pamięta pan Witold.

Karpińskiego ułaskawiono i zwolniono dopiero w 1959 roku. Zamieszkał we Włocławku, gdzie pracował w budownictwie. Piąty z żyjących maturzystów wadowickiego gimnazjum z roku 1938 Jan Wolczko po wojnie studiował leśnictwo w Krakowie, a później pracował jako leśniczy w Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie mieszka do dziś.

Tęskno im

Gimnazjalni koledzy Karola Wojtyły regularnie z papieżem korespondowali. Ojciec Święty przesyłał im życzenia świąteczne, łączył w bólu po odejściu najbliższych, zapewniał o modlitwie. Listy dyktował, ale pod każdym własnoręcznie się podpisywał. Jego przyjaciele przechowują dziś tę korespondencję jak relikwie.

Eugeniusz Mróz: - To był zwykły, a zarazem niezwykły człowiek. Już w gimnazjum promieniowała z niego wielka dobroć. Dziękujemy Bogu, że w okresie chmurnej młodości postawił na naszej drodze Karola Wojtyłę. Dzięki niemu staliśmy się lepsi, pogodniejsi, łatwiej było nam znieść lata wojny, okupacji, a potem rządów reżimu komunistycznego. Dziś, jak mi jest źle, to do niego się zwracam. I odczuwam, że nadal istnieje między nami więź. Łączyło nas ponad 70 lat przyjaźni i to nie mogło ot tak skończyć się bez echa.

Krzysztof Świątek

Tygodnik Solidarność

Zobacz także