Salto Tuska
Nie widzę innej szansy niż zawarcie rozejmu przez PiS oraz PO i podjęcie przez te partie współpracy - z Jadwigą Staniszkis, socjologiem i politologiem rozmawia Waldemar Żyszkiewicz.
Donald Tusk, znany z zamiłowania do piłki nożnej, nagle wykonał salto: ogłosił, że pozostanie premierem.
Sam manewr nie był aż tak zaskakujący, mówiło się o tym już od pewnego czasu. Natomiast zaskakiwać może miałkość uzasadnień dla tej decyzji. Misja rządu mającego wdrożyć plan finansowy, wcale tego nie tłumaczy, bo przedstawiony plan jest mizerny.
Surowa ocena.
Bo sytuacja wymaga innowacyjnych pomysłów, a zwłaszcza potrzebnego w kryzysie radykalizmu. Natomiast premier przedstawił tylko zarys minimalnych działań stabilizujących. Taki program potrafiłby przeprowadzić każdy, kto po ewentualnym wyborze Tuska na prezydenta, kierowałby rządem Platformy, więc dość trudno uwierzyć w podane przez premiera motywy. Co oczywiście rodzi pytanie o faktyczne przesłanki podjętej decyzji.
Pomówmy więc o jej skutkach.
Rezygnacja Tuska z kandydowania zasadniczo zwiększa szanse na reelekcję Lecha Kaczyńskiego.
Czy tylko premier mógłby wygrać z urzędującym prezydentem?
Poczet kandydatów nie jest imponujący. Marszałek Komorowski chaotycznie kierował pracami parlamentu, bez wyraźnego kalendarza i rozeznania hierarchii potrzeb. Sejm nie podjął niezbędnych działań dostosowawczych po ratyfikacji traktatu lizbońskiego, mimo że w kancelarii sejmu zostały przygotowane stosowne projekty.
Mamy za to ustawę o chemicznej kastracji pedofilów...
... i kilka innych, które powstały w podobnie akcyjnym trybie. Komorowskiemu brak też niezbędnego dla prezydenta doświadczenia zagranicznego, nie wspominając już o różnych możliwych liniach ataku na jego osobę podczas kampanii.
W grę wchodzi też Radosław Sikorski.
Ta kandydatura ma wiele słabych punktów. Zastanawiam się nawet, czy ten faktyczny, nieujawniony publicznie plan Tuska nie zakłada po prostu drugiej kadencji urzędującego prezydenta.
Co byłoby celem takiej kombinacji?
Np. chęć rozłożenia bieżącej odpowiedzialności za państwo i skupienie się na wyborach parlamentarnych. Także rozszerzenie politycznej oferty Platformy wobec lewicy, o czym mogłyby świadczyć próby kooptacji Cimoszewicza i Hausnera.
I w rezultacie wysokiego zwycięstwa samodzielne już rządy Platformy?
Można byłoby wtedy zmienić konstytucję i ograniczyć uprawnienia prezydenta. Choć zgadzam się z opinią Rafała Matyi, że w pracach nad nową ustawą zasadniczą znacznie ważniejsze od rozpamiętywania sporów na linii prezydent-premier byłoby zniesienie zakorzenionej w przeszłości zasady blokowania się władz oraz wprowadzenie zmian uwzględniających naszą przynależność do UE.
Pojawiła się też kandydatura Olechowskiego? Jak ją traktować?
To postać z alternatywnego scenariusza, inny wariant zakładający rozłożenie odpowiedzialności za państwo. Pozornie niezależny kandydat, bez możliwości stworzenia realnego ośrodka władzy, chyba że tym ośrodkiem okazałoby się jego dawne środowisko...
Pytanie, czy to kandydat w ogóle wybieralny.
No, z poparciem Platformy chyba tak...
Czy to nie nazbyt wymyślne koncepcje?
Być może, ale i tak bardziej wiarygodne niż tłumaczenie rezygnacji ze startu tą stabilizacyjną misją rządu. Plan przedstawiony przez premiera jest zdumiewająco słaby: żadnych nowych instytucji, żadnych prorozwojowych działań czy inwestycji w nowoczesność, bo sam szybki internet to chyba trochę za mało.
W jakim kierunku, abstrahując już od personaliów, powinny pójść pożądane dla kraju zmiany?
Obserwuję to, co dzieje się teraz w strefie euro, nawet nie w Unii, ale w strefie ścisłej integracji, w strefie państw prowadzących wspólną walkę o swoje szanse we współzawodnictwie globalnym. I to trochę przypomina powrót do koncepcji Jacquesa Delorsa: rozluźnienie dyrektywy o konkurencji, inwestowanie w nowe technologie, dbałość przede wszystkim o własny rozwój.
A co z wyrównywaniem szans, z europejskim modelem socjalnym?
Teraz nastał czas odwróconych priorytetów: mniej redystrybucji, mniej wyrównywania szans czy zasypywania luk... Liczy się wyścig globalny, lokowanie inwestycji tam, gdzie przynoszą najszybszą stopę zwrotu. Ze względu na nowe stadium integracji, ze względu na kryzys zmienił się charakter wyzwań. Poradzi sobie z nimi państwo zdolne formułować reguły, tworzyć instytucje i kumulować środki potrzebne do walki o nasze miejsce w przestrzeni globalnej. Ale w scenariuszu Tuska takiego państwa zupełnie brak.
To nie zabrzmi dobrze, ale nie widzę innej szansy niż zawarcie rozejmu przez PiS oraz PO i podjęcie przez te partie współpracy w dziedzinach ważnych dla rozwoju, dla państwa.
Czy Platforma, w Pani ocenie, dysponuje potencjałem niezbędnym do wprowadzenia takich zmian?
Niestety, nie. Rozwój sytuacji dowodzi, że nie wszyscy politycy PO są dostatecznie przygotowani do rządzenia.
A jaka jest alternatywa?
To nie zabrzmi dobrze, ale nie widzę innej szansy niż zawarcie rozejmu przez PiS oraz PO i podjęcie przez te partie współpracy w dziedzinach ważnych dla rozwoju, dla państwa. Nie mówię o koalicji, bo to już raczej nie wchodzi w grę, ale w obu ugrupowaniach na pewno można znaleźć ludzi, którzy zdołają się ze sobą dogadać i wypracować właściwe rozwiązania.
Pani wierzy, że to jeszcze możliwe?
Nie bardzo, ale zagrożenia są naprawdę poważne. Przez kryzys przeszliśmy szczęśliwie, dzięki wykorzystaniu swobodnego kursu złotówki i sięgnięciu do szarej strefy. Te amortyzatory zadziałały, nam jednak potrzeba trwałych czynników wzrostu, bez których zmarnujemy kolejne lata. Jeśli Tusk tego nie widzi, to nie jest dobrym premierem. Może byłoby lepiej, gdyby jednak przeniósł się do pałacu prezydenckiego?