Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Porwana w Iraku, porzucona w Polsce

Rok temu zamarliśmy, gdy w Iraku porwano Polkę, Teresę Borcz. Uwolniona, została w Polsce, ale władze zapomniały, że trzeba jej pomóc. Dziś kobieta ledwo wiąże koniec z końcem, a jej losem nikt się nie przejmuje.

/AFP

Gdy panią Teresę uprowadzono z jej domu w Bagdadzie, porywacze żądali wycofania polskich wojsk z Iraku. Jej losem przejmował się wówczas cały kraj, a nasze władze czyniły wszystko, by kobietę uwolnić.

Udało się to niemal miesiąc później, czym chwalił się przed kamerami sam premier. Marek Belka twierdził wówczas, że w operacji uczestniczyli funkcjonariusze wielu służb i agend rządowych. - Współpracowaliśmy z instytucjami z innych krajów - powtarzał. Dziś pani Teresa, zameldowana na 22 metrach kwadratowych w Krakowie razem ze swą mamą i chorą siostrą, nie bardzo ma z czego żyć. Politycy szybko zapomnieli, że nie wystarczy kogoś, kto razem z mężem - Irakijczykiem niemal 30 ostatnich lat spędził w Iraku i musiał go opuścić nagle w dramatycznych okolicznościach, zostawić samemu sobie. Zwłaszcza, gdy z Bliskiego Wschodu wrócił w jednym swetrze i klapkach. Zresztą "odziedziczonych" po terroryście, który ją uprowadził.

Pół roku bez dokumentów

- Nie skarżę się. Nie chodzę już do urzędów. Był jednak taki moment, że zastanawiałam się nawet, czy nie wyjechać z Polski i nie poprosić gdzieś o azyl - przyznaje w rozmowie z INTERIA.PL Teresa Borcz. Szczególnie boli ją fakt, że ona - osoba samodzielna, zaradna "bagdadzka" bizneswoman, we własnym kraju szybko poczuła się ubezwłasnowolniona.

/AFP

Urzędnicy zapomnieli bowiem np. o tym, że potrzebny jest jej dowód osobisty. Nie mogła go dostać przez 6 miesięcy! - Powtarzano mi, że nie jestem przecież nigdzie zameldowana. Ale nie mogłam zostać zameldowana bez dowodu. Nie mogłam też dostać książeczki ubezpieczeniowej. I tak w kółko - tłumaczy.

W dodatku okazało się, że choć jest wykształcona, zna języki i ma doświadczenie zawodowe, skoro skończyła 50 lat, nad Wisłą praktycznie nie ma szans na znalezienie zatrudnienia. - W Bagdadzie żyłam na poziomie. Miałam wszelkie wygody, a konkretnie 400-metrowy dom z ogrodem, pracowałam na rzecz ONZ, potem - dużej firmy transportowej, wreszcie - na własny rachunek - mówi. - W Krakowie, gdy chciałam się wykąpać, musiałam jechać do pensjonatu.

Jedynymi osobami, które przejęły się jej losem okazali się... dziennikarze. - Kiedy jeden z nich próbował interweniować u prezydenta i wojewody Krakowa, usłyszał od nich, że nic nie wiedzą o moich problemach - twierdzi pani Teresa.

Tęsknota za Irakiem

Pani Teresa do Bagdadu na razie wrócić nie może. - Nadal jest tam zbyt niebezpiecznie - nie ma wątpliwości. Co gorsza, nie może też stamtąd ściągnąć do Polski swego majątku, ulubionych piesków ani przedmiotów.

- Tu nadal nie mam własnego kąta - mówi. Dlatego perspektywa powrotu na Bliski Wschód wydaje się jej nadal atrakcyjna. Marzyła bowiem o otworzeniu w Bagdadzie polskiego salonu kosmetycznego, a nawet Domu Polskiego.

Do otwarcia owego salonu przygotowywała się już tuż przed porwaniem. Wybrała nawet budynek. - Gdyby moje plany się powiodły, być może zginęłabym, bo ten gmach został zniszczony - twierdzi.

Czeka, aż Irak opuszczą Amerykanie, do których nie czuje cienia sympatii. - Jestem ofiarą naszej polityki - mówi z przekonaniem.

Polską jest zresztą mocno zawiedziona. Nie można tu niczego załatwić. Wykształceni ludzie tu żebrzą - twierdzi. - I pomyśleć, że jesteśmy w Unii Europejskiej - dodaje. - Nie musieli mnie ratować - mówi wreszcie smutno. - Bo tu, prócz rodziny, nie mam się do kogo zwrócić.

Na początku premier i pracownicy MSZ reagowali na każdy jej telefon. Dziś marzenie o małym lokalu zastępczym wydaje się ocalonej z rąk porywaczy kobiecie nie do zrealizowania.

INTERIA.PL

Zobacz także