Ewelina Karpińska-Morek, INTERIA.PL: Podobno "grzejecie na ideałach". Co to znaczy? Ks. Jacek 'Wiosna' Stryczek: "Grzejemy na ideałach", bo normalnie by się ludziom nie chciało zmieniać świata i pomagać innym... Dla mnie dobrym przykładem jest bohater filmu "Braveheart" czyli William Wallace. To był człowiek, który chciał żyć normalnym życiem, założyć rodzinę i funkcjonować w tym małym świecie. Nagle okazało się, że okupant zaczął prześladować jego lud. Wallace został wybudzony ze swojego małego, domowego świata i zaczął walczyć o wolność . Ta postać to przykład odwróconej piramidy Maslowa. Nie jest ważne, by najpierw zaspokoić swoje potrzeby życiowe - jedzenie, picie czy bezpieczeństwo. To wszystko jest postawione na głowie. Dla wolności jest się w stanie oddać życie, a nawet odrzucić samorealizację. - Coś takiego dzieje się w "Paczce". Jesteśmy w stanie odłożyć wszystkie nasze pragnienia i potrzeby. W gruncie rzeczy każdy z nas ma jakieś ideały i chce dążyć do tego, żeby świat był lepszy. Na pierwszym plakacie "Wiosny" było hasło "Miałeś kiedyś ideały". To była zachęta do powrotu do młodzieńczego idealizmu. Wiemy, jak zmienić świat, ale potem rutyna, szarzyzna jakoś nas pochłaniają... My się z tego wybudziliśmy. Czy to jest tak, że wszystkim należy się pomoc? - Mój ideał świata jest taki, żeby ludzie sobie radzili w życiu. Uważam, że bardzo dużo w ostatnim czasie jest przypadków, w których pozbawia się ludzi inicjatywy. Przykładem są protesty np. w Grecji czy Hiszpanii. Uczestniczą w nich ludzie, którzy chcą, żeby im było dobrze, ale nie widzą w sobie chęci, by na to zapracować. Bardzo dużo jest tego typu demoralizacji. Również w naszym kraju. Spora część pomocy państwowej czy unijnej "po prostu się należy". - Kiedy odwiedzamy rodziny w potrzebie, widzimy, że wiele z nich się dobrze ustawiło w życiu. Lepiej szukać pomocy i być biednym niż walczyć o przetrwanie. Nigdy nie sprzyjamy takim postawom. To jest po prostu złe, demotywujące. Pomagamy tylko wtedy, jeśli jesteśmy w stanie zainspirować do rozwoju. Zajmujemy się najwyższą formą pomagania. To oznacza, że pomagamy tak, żeby się człowiekowi chciało. W przypadku rodzin roszczeniowych, które jedynie wyglądają na biedne i pozyskują paczki z różnych stron, nasza pomoc byłaby kolejną zdobyczą. Staramy się dotrzeć do tych którzy walczą o przetrwanie i chcą wydobyć z siebie coś więcej. To jest sens "Szlachetnej Paczki". A nie jest przypadkiem tak, że dajecie jednak rybę, a nie wędkę? - Nie. Największa różnica jest taka, że gdy dostajemy beznadziejny prezent, często sobie myślimy, że wolelibyśmy go w ogóle nie dostać. Czujemy się zdołowani. Bardzo często pomoc ogranicza się do podarowania kaszy, mąki, ryżu i używanych ubrań z przesłaniem: "Bierz, boś biedny i nic niewarty". Dajemy najgorsze rzeczy, ochłapy. - Czytałem historię człowieka, dla którego najlepszy obiad to rosół. Czyli woda, kostka rosołowa i ewentualnie trochę makaronu. Marzy o tym, żeby kupić sobie świeże pieczywo, bo stać go jedynie na wczorajsze, przecenione. Jeśli takiemu człowiekowi udowodnimy, że jest beznadziejny, to straci ochotę, żeby walczyć o siebie. U nas jest jak z trafionym prezentem. Mamy przecież w swojej pamięci podarunki, które zmieniły nasze życie. "Paczka" jest bardziej prezentem niż rzeczami. Dlatego nie można zadzwonić do nas i powiedzieć: "Daję wam pieniądze, kupcie coś". To nie może być taka zwykła, kolejna paczka. W tym wszystkim musi być człowiek. Człowiek pomaga człowiekowi. To jest klucz. Czy zdarza się tak, że odmawiacie pomocy rodzinie? Z różnych względów. Właśnie po to, żeby jej nie przyzwyczajać, że ta pomoc zawsze jest i żeby pokazać, że nie można iść na łatwiznę? - Cały czas staramy się wpaść na to, gdzie są rodziny, dla których nasza pomoc byłaby wartościowa. Szkolimy naszych wolontariuszy, żeby byli jak detektywi. Jeśli w rodzinie były osoby pełnoletnie, które mogłyby podjąć pracę, ale tego nie robią i ta sytuacja utrzymuje się długo, to nie pomagamy. - Słyszałem o rodzinie, która jeszcze 3 lata temu żyła normalnie, ale z powodu choroby dziecka, które wymaga teraz całodobowej opieki, mama odeszła z pracy, tata się załamał i również stracił stałą pracę. Wystarczą 3 lata na degradację rodziny... W jaki sposób docieracie do potrzebujących rodzin? - Najlepsze informacje mają pedagodzy szkolni, MOPS-y (Miejskie Ośrodki Pomocy Społecznej - przyp. red.), kościoły. I jest jeszcze jedno ważne źródło - biedni znają innych biednych. Przed sobą nie są w stanie grać. Jak się już przeniknie do tych ludzi i obdarzą nas zaufaniem, to wtedy można się dużo więcej o nich dowiedzieć. Odkrycie wszystkich rodzin, które naprawdę potrzebują pomocy, to wysiłek. Wykonujemy pracę św. Mikołaja. Zaglądamy przez okienko. Tak to wygląda... - W praktyce "Paczka" działa na zasadzie franczyzy, czyli my przygotowujemy te wszystkie systemy, ale organizatorem jest lokalny lider. My go szkolimy, ale to on jest inicjatorem i musi znaleźć sposób na odnajdywanie najbardziej potrzebujących. To jedno z jego najważniejszych zadań. Często jest tak, że ludzie, którzy są w potrzebie, wstydzą się prosić o pomoc. Czy to jest jakaś ujma dla człowieka powiedzieć: "Jestem w trudnej sytuacji, pomóż mi"? - Do tej pory odwiedziliśmy 15 tys. rodzin, z których około 600 odmówiło udziału w akcji. Udział w "Szlachetnej Paczce" to ważna decyzja. Oznacza wpuszczenie kogoś do środka, udzielenie informacji na temat finansów, potrzeb. To wymaga otwartości. Zdarzają się takie sytuacje, że ktoś mówi: "Są przecież biedniejsi...". Często uważa się, że bieda polega na tym, że ktoś ma mało. Ja sądzę, że można mieć mało i być całkiem szczęśliwym. Bieda bardziej polega na tym, że człowiek jest dołowany i nie ma nadziei. Nasze społeczeństwo jest w wielu momentach po prostu nielitościwe. Nie mamy szacunku do siebie i to, że ktoś akurat dzisiaj jest gorszy, nie oznacza, że to jest gorszy człowiek. Jak ludzie reagują, gdy odmawia się im - z różnych powodów - materialnej pomocy? Pokorą, złością, smutkiem? - Są różni ludzie. Zdarzyło mi się, że gdy szedłem podczas Mszy św. w procesji, pani zaczęła iść za mną i krzyczeć: "Czemu mi ksiądz nie dał paczki?" Domyślam się, że rok wcześniej ta osoba otrzymała wsparcie, a wolontariusze w kolejnym roku stwierdzili, że pomoc nic nie wniosła do jej życia. - Wiele osób szybko odkryło, że u nas nie wymusi się niczego krzykiem i że jest odwrotnie niż w instytucjach. Krzyk się nie opłaca, lepiej być miłym. To pokazuje, jak łatwo zmienić nawyki... Podczas rekolekcji wielkopostnych dla ludzi biznesu mówił ksiądz, że zamieniono koncepcję ludzi ubogich w duchu w koncepcję hołubienia tym, którzy ponoszą życiowe porażki. Przyjęło się, że uznajemy nieudaczników za tych, którzy są szczególnie blisko Boga. Jak to się ma do koncepcji "Szlachetnej Paczki"? - Podczas tych rekolekcji chciałem pokazać , że od wielu wieków w Kościele jest takie stereotypowe przekonanie, że ubodzy są w centrum Kościoła. Tylko, że jak weźmiemy np. szpital, to czy w jego centrum są ludzie chorzy? Czy to oni zajmują dyżurki lekarskie? Czy też szpital działa po to, żeby pomagać chorym i dlatego ma świetny personel medyczny? Ci, którzy zarządzają Kościołem, powinni być ludźmi tego najwyższego formatu. I tego samego oczekujemy od ludzi w "Wiośnie". Żeby pomagać, trzeba mieć umiejętności, chęci, wyczucie... Trzeba być superbohaterem - u nas tzw. SuperW. Jeśli osoby słabe pomagają słabym, to i efekty są słabe. Czy zdarzyło się tak, że ktoś, kto najpierw przyjmował pomoc, znalazł się później w roli tego, który daje? - Tak, oczywiście. Zdarza się tak, że ten, kto potrzebował pomocy, stał się darczyńcą. I również w drugą stronę - ten, który pomagał, sam teraz potrzebuje pomocy. - Człowiek, który dostał taką paczkę na święta, nigdy tego nie zapomni. To jest silny impuls - ważna informacja, że komuś na mnie zależy, że trafił z prezentami... Przyczynek do zmiany mentalności. Czy "eliminujecie" tych kandydatów na wolontariuszy, którym zależy jedynie na tym, by dzięki pomaganiu drugiemu człowiekowi poczuć się lepiej? Mam tu na myśli tych, którym brakuje szlachetności, bezinteresowności... - Wiele osób angażuje się tak, jak czuje. Czyli chcą zrobić coś dobrego bez zastanowienia się, czy to ma w ogóle jakiś sens, znaczenie... Dlatego z roku na rok podnosimy wymagania. Teraz jest czterostopniowa rekrutacja. Najpierw formularz, później rozmowa rekrutacyjna, testy i szkolenie. To jest ogromna odpowiedzialność. Wysyłamy przecież człowieka do rodziny, która jest w potrzebie. Powinien sobie poradzić i podjąć dobrą decyzję - oddziałuje przecież na niego masa impulsów. Ma też kontakt z darczyńcą. My nie wiemy, kim jest darczyńca - czy prezesem wielkiej firmy czy Prezydentem Polski. Jakie są największe bolączki polskiego systemu pomocy społecznej? Nie jest przypadkiem tak, że utrwalamy biedę, dając ludziom zasiłki, zamiast motywować ich do pracy i rozwoju? - Na pewno jest lepiej niż było. Jeszcze parę lat temu w Polsce nie było żadnej refleksji nad tym, czy jeżeli pomagam, to faktycznie jest to pomoc. Dla mnie tragicznym stereotypem było wręczanie dzieciom z domów dziecka świątecznych prezentów. Te kolejne rzeczy, które niczego w ich życiu nie zmienią. Największym dramatem tych dzieci jest brak drugiego człowieka na dłużej - nie mają szans na więź emocjonalną. - W różnych miejscach widać wyraźnie, że i organizacje pozarządowe, i instytucje, zmieniają podejście - coraz częściej zwraca się uwagę na efektywność . Natomiast brakuje stanowczego pomysłu ze strony państwa, jak wyprowadzać ludzi z biedy. - Mam taki obraz. Nasi wolontariusze chodzili po bardzo biednych wioskach na Podkarpaciu. Wszystkie pola leżały odłogiem, bo ludzie dostawali pomoc socjalną i unijną na ziemię i nie mieli nawet najmniejszej potrzeby prowadzenia swojego ogródka. Z drugiej strony widziałem niedaleko Tyńca starsze osoby, które pracowały w polu. Sama praca kształtuje człowieka. Coś jest chyba nie w porządku, jeśli pozbawiamy ludzi możliwości pracy. Nie ma w społeczeństwie takiej determinacji, że lepiej pracować niż nie pracować. Lepiej przecież być w stanie gotowości - to motywuje. Teraz wielu młodych ludzi mówi: "Za takie pieniądze nie będę pracował". Nie rozumiem tego. To jest marnowanie czasu. Nagle znajdzie się miejsce pracy, a ten młody człowiek nie będzie gotowy. To autodestrukcja. Tylko jak pomagać mądrze, żeby tą nieudolną pomocą drugiego człowieka nie skrzywdzić? - Trzeba mieć pomysł na pomaganie... Nam się udaje zmieniać mentalność. Ludzie, którzy kiedyś żądali pomocy, teraz wiedzą, że postawą roszczeniową nic nie wskórają. Czy ksiądz również przygotowuje paczkę? - W moim życiu funkcjonuje to trochę inaczej. Pamiętam swoje nawrócenie. Miałem wtedy 20 lat. Odwiedzałem panią Anię z ulicy Grodzkiej. Pomagałem jej przez lata. Sama "Paczka" wyrosła na tamtym doświadczeniu - wyjścia do osoby potrzebującej i zaangażowania bezpośredniego. Ja jej przywoziłem węgiel i paliłem w piecu, a ona mnie uczyła francuskiego. To jest zawsze wyjście ze swojego świata do drugiego człowieka.