"Stworzenie najlepszych warunków do udziału w wyborach oraz transparentność procedury wyborczej powinny być troską wszystkich partii politycznych" - tak rzecznik rządu Piotr Müller odniósł się do propozycji zmian w Kodeksie wyborczym autorstwa PiS. O kluczowej zmianie zaproponowanej w Kodeksie wyborczym pisze w Interii Łukasz Szpyrka. Na czym ona polega? Do tej pory tzw. stały obwód głosowania powinien obejmować od 500 do 4000 wyborców. Projekt obniża ten próg bardzo wyraźnie - według propozycji PiS definicja stałego obwodu będzie się rozpoczynać od 200 wyborców. A to zmiana rewolucyjna, bo dzięki niej na polskiej mapie wyborczej powstaną tysiące nowych komisji wyborczych. Zmiany odczuje w zasadzie każdy, bo może się zdarzyć, że w danej gminie nie będzie już przykładowo 15 lokali wyborczych, ale 22. Założenie jest takie, że komisji będzie więcej, a dzięki temu wyborca będzie miał bliżej do lokalu. A to, jak zakładają wnioskodawcy, ma go zachęcić do oddania głosu. Projekt zakłada też inne zmiany. Jedną z nich jest nowy obowiązek dla wójtów gmin dotyczący organizacji bezpłatnego transportu do lokalu wyborczego dla osób z niepełnosprawnościami i starszych, powyżej 60. roku życia. "W dniu wyborów muszą odbyć się co najmniej dwa pełne kursy zapewnianego przez wójta bezpłatnego transportu w godzinach głosowania w odstępie co najmniej czterech godzin liczonych od momentu zakończenia kursu" - czytamy w projekcie. Spytaliśmy wójtów gmin w różnych częściach Polski, co myślą o tej zmianie. I czy w ich ocenie jest ona potrzebna. Korzystają z pełnomocnictw. "Nie trzeba ich zaciągać do urn" Grzegorz Drewnik, wójt gminy Dołhobyczów (woj. lubelskie), komentuje: - Chyba rząd czuje, że ma problem z sondażami. I szuka sposobów, aby jak najwięcej osób, które mogą na nich zagłosować, dotarło do lokali wyborczych. - Trzeba mieć świadomość, że przecież do tej pory funkcjonował system pełnomocnictw i on działał dobrze, również ludzie starsi z niego korzystali. Przy ostatnich wyborach samorządowych na pewno kilkadziesiąt takich pełnomocnictw w naszej gminie udzielono - zaznacza wójt. Zapewnia, że każdemu, kto chciał zagłosować, a miał problem z dojazdem, gmina sugerowała właśnie skorzystanie z udzielenia pełnomocnictwa. - I to się zawsze sprawdzało. Nigdy nie było konieczności, aby zapewniać tej osobie możliwość wrzucenia głosu osobiście, fizycznie. Nie miałem też żadnych skarg od mieszkańców, którzy chcieliby zagłosować, a nie mieli możliwości. Ten, kto chce, znajdzie sposób - dodaje. W ocenie wójta pomysł dodatkowego transportu jest niepotrzebny. - Nie trzeba niczego zmieniać i tych biednych, starszych czy schorowanych ludzi zaciągać do urn wyborczych - ocenia. Wójt Grzegorz Drewnik zwraca jeszcze uwagę na jedną kwestię: - Jest też pytanie, czy przy takim transporcie później nie będzie zarzutów, że kierowca, zatrudniony przez gminę, mógł nakłaniać pasażerów, aby w jakiś sposób zagłosowali. To naprawdę nie jest dobre wyjście. Wójt dowiezie na wybory? "Autobusy mogą być puste" Leszek Kuliński, wójt gminy Kobylnica (woj. pomorskie) mówi Interii, że do tej pory taki transport był w gminie organizowany, ale tylko dla osób z niepełnosprawnościami. - Mieliśmy specjalne busy dowożące do lokalu wyborczego. Jeśli mamy do tego dodać seniorów 60+, to jest bardzo duża grupa osób, to będzie kłopot - zaznacza. - Uważam, że jest to niepotrzebne. To są przecież setki osób, które trzeba byłoby przewieźć. A wiele z tych osób, w tym wieku, jest sprawnych, posiada transport własny, nie ma potrzeby organizować im przejazdu. Logistycznie mogłoby to być trudne, to będą też bardzo duże koszty. To pieniądze wyrzucone w błoto - ocenia wójt. Zdaniem włodarza może być też tak, że pieniądze zostaną wydane, transport zorganizowany, a nikt z niego nie skorzysta. - Zdarzało się już, że organizowaliśmy komunikację zbiorową, aby dowieźć seniorów na przykład do obiektu kulturalnego. Później ktoś zachoruje, ktoś niedomaga, nie ma czasu albo po prostu mu się nie chce. I tak samo będzie z wyborami - autobusy zorganizowane na setki osób mogą być puste. A odpowiedzialność za taką sytuację spadnie na samorządy, jak zawsze - podkreśla Leszek Kuliński. - Na siłę nikogo nie zmusimy, aby poszedł do wyborów. Jeśli ma potrzebę dojechania do lokalu, tak jak pójścia do kościoła, to to uczyni. A ci, którzy faktycznie nie mogą, są osobami z niepełnosprawnościami, albo są starsze i schorowane, powyżej 75. roku życia, to my pomożemy. Ale nie wyobrażam sobie organizowania tego na masową skalę, dla wszystkich, którzy po prostu ukończyli 60 lat - wskazuje wójt. Pracuje w samorządzie 25 lat. - Raz tylko mieliśmy sytuację, że osoba, która chciała zagłosować, tego nie zrobiła. Nie dotrzymała terminów i nie upoważniła innej osoby, aby mogła za nią zagłosować. Z tych pełnomocnictw sporo osób, szczególnie starszych, schorowanych, korzysta. Myślę, że to jakieś 50-60 osób w skali gminy - informuje. "To niepotrzebne zamieszanie, nowe absurdy" Mariusz Kozaczek, wójt gminy Lubrza (woj. opolskie), wskazuje: - Jestem trzy kadencje wójtem w gminie wiejskiej i doskonale wiem, jak wybory wyglądają. Jak ktoś chce, to pojedzie i odda głos. Każdy ma jakąś rodzinę, ludzie się spotykają, dogadują, podwożą, jeśli swojego transportu nie mają. A jeśli ktoś jest schorowany, to można też udzielić pełnomocnictwa. Ludzie dzwonią, pytają o to. Nie było nigdy tak, że ktoś chciał, a nie miał możliwości zagłosować. - To niepotrzebne zamieszanie, nowe absurdy. Osoby starsze czy schorowane i tak z tego transportu nie skorzystają, bo pojadą z rodzinami, albo właśnie upoważnią kogoś do oddania głosu - ocenia. Zdaniem wójta jeśli ta zmiana wejdzie, "to będzie problem". - Autobusy będą musiały być dostosowane do osób starszych czy z niepełnosprawnościami. Proszę to sobie wyobrazić, wybory odbywają się przecież w jednym czasie w całej Polsce. Każdy będzie tego busa poszukiwać. Ja sobie tego nie wyobrażam. No i oczywiście znowu - rządzący zakładają, że w miastach jest dobrze, ale na wsiach na pewno źle i niewystarczająco. Przecież zazwyczaj w każdym sołectwie lokal wyborczy jest. Ten transport nie jest naprawdę potrzebny - twierdzi wójt. - To ustawowe robienie z ludzi idiotów. Wskazywanie, że rzekomo ludzie sobie nie radzą do tego stopnia, że nie dotrą do urn. To jak oni żyją na co dzień? - pyta. - Trzeba się zastanowić, jak realnie zachęcić ludzi do udziału w wyborach, a nie wymyślać na siłę działania, które wcale profrekwencyjne nie są - podsumowuje Mariusz Kozaczek.