Ostrzeżenie czy klęska?
Ostrzeżenie po pierwszym roku rządzenia, jak chce SLD, czy klęska, jak mówi prawica? Skrajne oceny towarzyszą drugiej turze wyborów samorządowych.
Premier Leszek Miller przyznał dzisiaj, że porażka kandydatów SLD-UP na prezydentów w miastach uważanych dotychczas za "bastiony" lewicy, to przykre zaskoczenie. Zapowiedział też zmiany w lokalnych strukturach SLD.
- Jeśli popatrzymy na takie miasta jak Łódź, Bydgoszcz, Kielce czy Szczecin to przyzwyczailiśmy się już, że w tych miastach wygrywali kandydaci lewicy. Tak na marginesie, to się potwierdziło w wyborach do rad, natomiast nie potwierdziło się w wyborach na prezydentów tych miast - powiedział Miller w rozmowie radiowej.
Dodał, że paradoksalnie może to wzmagać zainteresowanie wyborami, bo - jak powiedział - "okazuje się, że nie ma podziałów politycznych określonych raz na zawsze i w bastionach prawicy np. Krakowie, Rzeszowie czy Toruniu wygrali kandydaci lewicy, a w bastionach lewicy wygrali kandydaci prawicy".
- Byłem przekonany, no może nie w stu procentach, bo zawsze gdzieś na dnie duszy jest pewien niepokój, ale byłem przekonany, że w tych bastionach lewicy nasi kandydaci wygrają. Więc z tego punktu widzenia jest to przykre zaskoczenie - powiedział Miller.
Jego zdaniem jednak, "trudno bez ironii" podchodzić do jednego z tytułów prasowych "Klęska lewicy", kiedy najwięcej nowych burmistrzów i prezydentów ma SLD-UP.
Premier przyznał też, że "prestiżową porażką" jest dla niego przegrana kandydata SLD-UP na prezydenta Łodzi. - Solidaryzowałem się z kandydatem na prezydenta tego miasta, kibicowałem mu i w związku z tym przegrana pana Krzysztofa Jagiełło jest dla mnie przykrą niespodzianką, co tu dużo mówić - powiedział Miller.
Według niego, trudnym problemem będzie "dogadanie" się prezydentów i rad pochodzących z różnych opcji politycznych. - W krańcowych wypadkach, kiedy prezydent nie będzie w stanie porozumieć się z radą, dojdzie albo do pata, albo do wzajemnej blokady, albo do potwornego chaosu - uważa premier.
Przypominał, że podczas prac parlamentarnych zwracano uwagę na takie niebezpieczeństwo, ale "wówczas parlament przeszedł nad tym do porządku dziennego bez większego niepokoju". - Teraz zaczyna się ten problem i sam jestem ciekaw jak to będzie. Lepiej byłoby oczywiście, gdyby praca w radach przebiegła bez zakłóceń i żeby koncentrować się wokół istotnych dla miast problemów, no ale podziały polityczne mogą o sobie dać znać - powiedział premier.
Według niego, "prezydenci, którzy mają przed sobą większość z innej opcji politycznej, powinni szybko starać się ułożyć z radnymi, tak aby unikać możliwości blokad czy pata politycznego".
Miller ocenił, że "lewica jest doskonałą drużyną cieszącą się największym zaufaniem Polaków", co udowodniły - według niego - wybory do rad, natomiast brakuje jej na szczeblu lokalnym "indywidualności, takich solistów w dobrym tego słowa znaczeniu".
Miller podkreślił, że struktury lokalne SLD mające dużą swobodę "co do decyzji wyborczych" np. w sprawie tego kto i gdzie startuje, ponoszą też odpowiedzialność za te decyzje.
- Teraz przyjdzie czas na spokojne rozliczenie wszędzie tam gdzie nasi kandydaci nie odnieśli powodzenia. Muszą bardzo głęboko zastanowić się nad przyczyną tych porażek i wyciągnąć także wnioski personalne. Nie może być tak, że wszystko jest w porządku. Owszem, jest sukces, ale nie wszędzie. W związku z tym oczekuję, że tam gdzie nasi kandydaci przegrali, dadzą miejsce nowym. Jest dobry czas, aby ukształtować nowe kierownictwa, żeby wypromować nowych ludzi tak, żeby przy kolejnych wyborach parlamentarnych czy samorządowych tych gwiazd lokalnych było zdecydowanie więcej - powiedział Miller. Dodał, że takich zmian będą wymagać władze SLD.
Natomiast jeśli chodzi o tzw. baronów Sojuszu, to Miller podkreślił, że ci, "którzy pracują w strukturach rządowych, a jednocześnie są szefami rad wojewódzkich mówili od dawna, że po wyborach samorządowych rezygnują albo z funkcji partyjnej albo z funkcji rządowej". Dodał, że przekonany, iż dotrzymają słowa.
Według premiera, wynik wyborów zależał przede wszystkim od samych kandydatów. Jego zdaniem, tezę, że kandydaci lewicowi przegrali bo społeczeństwo jest zmęczone polityką rządu, można by poważnie rozważać gdyby lewica przegrała wszędzie, ale - jak podkreślał - SLD-UP ma najwięcej burmistrzów i prezydentów miast.
Premier powiedział też, że w tym tygodniu będą trwały "próby porozumienia i tworzenia stabilnej większości w sejmikach wojewódzkich i pod koniec tygodnia będzie wiadomo gdzie takie koalicje powstaną".
Podkreślił, że w 13 województwach, gdzie wybory do sejmików wygrała koalicja SLD-UP, schemat rozmów o porozumieniu w sejmiku jest taki: "pierwszym ruchem jest rozmowa z PSL, bo to jest najbardziej naturalny sojusznik, potem rozmowy z ugrupowaniami proeuropejskimi, jeśli nie można wyłonić stabilnej większości wówczas rozmowa z Samoobroną". Dlatego, według niego, szef Sojuszu w województwie lubelskim i minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk, źle zrobił zawierając od razu porozumienie z Samoobroną, ponieważ nie zaczął rozmów od PSL.
Premier powiedział, że w większości sejmików jest możliwa albo "koalicja lewicy z Samoobroną albo koalicja prawicy z LPR". - Z mojego punktu widzenia wolę już oczywiście koalicje z Samoobroną dlatego, że Liga jest zdecydowanie bardziej antyeuropejska i nie ukrywa tego, także i elektorat LPR jest zdecydowanie antyeuropejski, czego nie można powiedzieć o elektoracie Samoobrony - ocenił Miller.
Nie pomogły gospodarskie wizyty Millera
W większości dużych miast kandydaci SLD-UP na prezydentów przegrali z rywalami z centroprawicy i nie pomogły nawet liczne podróże premiera Leszka Millera.
Premier wciąż hołduje zasadzie: "Pańskie oko konia tuczy" i wierzy w poufałe poklepywanie lewicowych kandydatów. Od początku września do ubiegłego piątku, 8 listopada Miller odbył aż 22 takich gospodarskich wizyt.
Odwiedziny szefa rządu na prowincji wyglądały bardzo tradycyjnie: były wstęgi, uśmiechy, przemówienia i apele. Takie obrazki widzieliśmy 30 lat temu, gdy ówczesny I sekretarz KC PZPR Edward Gierek otwierał szpitale i przecinał wstęgi, uruchamiając fabryki i szkoły. Podobieństw jest dużo, ale dziś na pewno mniej jest fabryk. W ciągu ponad dwóch miesięcy premier otworzył tylko jedną - fabrykę zmywarek w Łodzi. Wmurował za to dwa kamienie węgielne i jeden akt erekcyjny. Zawiesił też jedną wiechę nad Filharmonią Łódzką i uruchomił blok nr 5 w elektrowni Bełchatów. Leszek Miller dwa razy oglądał też plany budowy autostrad; plany, bo widocznie w Polsce nie ma rozpoczętej budowy, skoro szefowi rządu pokazywano tylko projekty.
W podróżach premierowi towarzyszyła zwykle wieloosobowa świta: jeden dyrektor, dwie osoby obsługujące prasę, co najmniej jeden sekretarz stanu, lekarz, fotograf, szef ochrony i minimum czterech ochroniarzy. Z Warszawy wyruszała kolumna co najmniej 5 luksusowych samochodów. Licząc tylko koszty benzyny, kosztowało to podatnika ponad 50 tys. złotych. Szef rządu przejechał przez te kilka tygodni prawie 9. tys. kilometrów.
Premier najczęściej bywał w rodzimej Łodzi - 7 razy, a i tak jego kandydat, Krzysztof Jagiełło przegrał z prawicowym Jerzym Kropiwnickim. Leszek Miller przyniósł też pecha kandydatowi SLD na prezydenta Bydgoszczy, Romanowi Jasiakiewiczowi. Urzędujący włodzarz miasta przegrał z Konstantym Dombrowiczem z Platformy Obywatelskiej. Widocznie piątkowa wizyta szefa rządu w Bydgoszczy skutecznie odstraszyła mieszkańców od poparcia Jasiakiewicza.
Żukowski: niepowodzenie wyborcze to ważny sygnał dla lewicy
- To poważne niepowodzenie i lewicy i jej liderów i bardzo ważny sygnał dla lewicy. Po pierwszym roku rządzenia ma ona rzeczywiście poważne problemy - uważa socjolog i politolog, Tomasz Żukowski.
Jego zdaniem, można się zastanawiać, czy obecny rząd - biorąc pod uwagę czekające go trudne wyzwania - zdoła w takim kształcie przetrwać dalsze trzy lata. - Będzie mu trudno - zaznaczył Żukowski.
W jego opinii, szokiem dla SLD jest wyborcza porażka w Łodzi, czyli bastionie lewicy i bastionie premiera Leszka Millera. Jerzy Kropiwnicki (Łódzkie Porozumienie Obywatelskie) pokonał tam Krzysztofa Jagiełłę (SLD-UP), choć w I turze kandydat lewicy miał bardzo wyraźną przewagę nad Kropiwnickim.
- Po raz ostatni prawica łódzka wypadła tak dobrze w wyborach samorządowych w roku 1990 - zauważył socjolog.
- Przypuszczam, że duża część elektoratu lewicowego nie poszła do wyborów, a być może nawet przeniosła głos na Kropiwnickiego - powiedział Żukowski. - To mogło być konsekwencją wyraźnego osłabienia lewicy już w I turze, kiedy dostała ona około 20 pkt procentowych głosów mniej niż w wyborach parlamentarnych 2001 roku. W II turze nastąpiła dalsza najprawdopodobniej dalsza demobilizacja.
O sukcesie łódzkiej prawicy zdecydowało też to - jak dodał socjolog - że na Kropiwnickiego głosował - niekoniecznie na co dzień mu bliski - elektorat centrowy - który przyłączył się do opozycji przeciw urzędującemu prezydentowi.
- Nie ulega wątpliwości, że w swoich bastionach SLD miało bardzo poważne problemy zwłaszcza w tzw. Kongresówce i w kujawsko-pomorskim - tradycyjnie czy prawie zawsze lewicowych - powiedział Żukowski.
Zaskakująco słabo lewica wypadła - jak zauważył - np. we Włocławku i Koszalinie i Inowrocławiu. W niektórych miejscowościach przegrywała nieznacznie (np. Płocku), w innych - bardzo nieznacznie wygrywała np. w Sosnowcu czy Ostrowcu Świętokrzyskim. Udało jej się wygrać w dwóch miastach tradycyjnie prawicowych - Rzeszowie i Krakowie - mówił socjolog.
- Na słabe wyniki SLD mogły złożyć się na dwie przyczyny: po pierwsze niezadowolenie z rządzących i krajem i miastem; po drugie - prosocjalnie nastawiona część elektoratu lewicowego musiała po prostu nie pójść do wyborów. A ci którzy w I turze poparli Samoobronę, prawdopodobnie nie zdecydowali się poprzeć kandydata lewicowego w II turze, jak było zapewne w Łodzi - powiedział Żukowski.
Jego zdaniem, można to wiązać z generalną tendencją "wahadła politycznego", które w dużych miastach przesunęło się tym razem na prawo. - Przed SLD są bardzo poważne problemy. Zobaczymy jakie wyciągnie z tego wnioski - powiedział socjolog.
Dyduch: należy wyciągnąć wnioski z funkcjonowania SLD
Według sekretarza generalnego SLD Marka Dyducha, po wyborach samorządowych należy wyciągnąć wnioski z funkcjonowania Sojuszu "i to zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz". - Tutaj zostały popełnione błędy. Szczególnie tam, gdzie było więcej emocji niż rozsądku politycznego i kłótnie. W tych miejscowościach wyraźnie przegraliśmy - powiedział Dyduch w wywiadzie radiowym. Zapowiedział, że sytuacja wewnątrz SLD będzie analizowana. - W strukturach gminnych, powiatowych i wojewódzkich. Bo te wybory tam się odbywały i tam były podejmowane zasadnicze decyzje - podkreślił. Dyduch stwierdził, że trzeba przeprowadzić dogłębną analizę, co takiego się stało, iż kandydaci SLD, którzy mieli przewagę w I turze, jednak przegrali. - Bo - jak mówił - na gorąco nigdy nie wiadomo, jaka jest główna przyczyna".
Przyznał, że Sojusz wiedział przed drugą turą wyborów, że lewica prowadzi w miastach lewicowych "na styku". Jak powiedział, jedna z pracowni sondażowych robiła na ten temat badania. Nie chciał jednak powiedzieć, o którą pracownię chodzi. - Nie mogę powiedzieć, bo nikt nas do tego nie upoważnił oficjalnie. Wiedzieliśmy, że jest sytuacja na styku w wielkich miastach, tam gdzie rządziła lewica, i bardzo duża przewaga tam, gdzie rządziła prawica - podkreślił. Pytany, czy chodzi o wyniki, które miały się ukazać w "Wiadomościach" i się nie ukazały, Dyduch stwierdził: - Nie, mamy też inne źródła. Zastrzegł, że nie chodzi o OBOP.
W ocenie Dyducha, przegrana SLD świadczy o tym, że lewica musi postarać się o dobrych liderów w miastach, gminach, powiatach. - Takich, którzy będą czytelni - zaznaczył. - Teraz przychodzi czas, żeby wykreować lokalnych liderów, którzy bez względu na to, jaki będzie układ centralny, będą potrafili zwyciężać w wyborach. I to jest zadanie, które stoi przed nami na najbliższy czas - powiedział. Na pytanie, czy "baronowie" - szefowie rad wojewódzkich SLD - w miastach, gdzie przegrała lewica, powinni zrezygnować ze swoich funkcji, Dyduch odparł, że na pewno trzeba dokonać analizy, dlaczego tak się stało. - Takiej oceny w najbliższym czasie dokonamy - zapowiedział.
Kwaśniewski: gratulacje dla prawicy, dla lewicy czas na refleksję
Prezydent Aleksander Kwaśniewski uważa, że w wyborach samorządowych lewica "otrzymała wiele sygnałów ostrzegawczych" i teraz przyszedł "czas na refleksję". Powiedział, że cieszy się, iż część odpowiedzialności za rządzenie przejmie prawica. - Ja uważam, że jest to czas na refleksję. (...) Na pewno lewica otrzymała wiele sygnałów ostrzegawczych, dotyczących zarówno jakości niektórych osób, jak i kłótliwości w niektórych środowiskach, a także braku komunikacji z własną częścią wyborców. Pamiętajmy o tym, że lewica nie przegrała dlatego, że wyborcy lewicy poszli głosować na prawicę, a dlatego, że w ogóle nie poszli głosować - powiedział prezydent dzisiaj w Radiu RMF-FM. Kwaśniewski zaznaczył, że "cieszy się", iż w wyniku rozstrzygnięć wyborczych "niewątpliwie prawica przejmuje cześć istotnej odpowiedzialności za miasta, za państwo", ponieważ - jego zdaniem - "dla dobra demokracji powinno być tak, że każde z dużych ugrupowań politycznych ma część odpowiedzialności, bo to uczy zarówno sprawowania władzy, jak i nakłada liczne obowiązki".
Jednocześnie, zdaniem Kwaśniewskiego, po tych wyborach, "nic się w Polsce nie przesunęło tak, by mówić o chybotliwej polskiej demokracji albo kulawym państwie polskim. Owszem, ono jest kulawe, ale w innym miejscu i z innych powodów" - ocenił prezydent. Kwaśniewski przestrzegł prawicę przed wykorzystywaniem zwycięstwa w dużych miastach do "budowania struktur politycznych, przygotowywania się do wyborów parlamentarnych", ponieważ - jak wyjaśnił - "samorządy są wybierane po to, żeby rządzić w miastach. A jeśli to się staną przyczółki partyjne, to po pierwsze, będzie zgubienie idei samorządności, a po drugie wahadło się znowu odwróci".
RMF/PAP