Oskarżeni za Magdalenkę
Do 8 lat więzienia grozi trzem osobom oskarżonym w sprawie nieudanej policyjnej akcji w Magdalence w marcu 2003 roku. Prokuratura w Ostrołęce skierowała właśnie do sądu akt oskarżenia.
Podczas próby zatrzymania bandytów zginęło wtedy 2 policjantów, a 16 zostało rannych.
Oskarżeni to: były wiceszef stołecznej policji Jan P., była naczelnik wydziału do walki z terrorem kryminalnym Grażyna B., i były dowódca oddziału antyterrorystów Jakub J.
Oskarżeni nie przyznają się do zarzutów i liczą na uniewinnienie.
Jak poinformował rzecznik prokuratury Tomasz Mierzejewski, całej trójce postawiono zarzuty nieumyślnego spowodowania zagrożenia dla życia i zdrowia policjantów; nieumyślnego spowodowania uszczerbku na zdrowiu oraz niedopełnienia obowiązków w trakcie przygotowania i przeprowadzenia akcji. Zarzuty różnią się nieznacznie, w zależności od zakresu kompetencji oskarżonych.
Jan P., który o oskarżeniu dowiedział się od PAP, powiedział, że nie ma sobie nic do zarzucenia i liczy na uniewinnienie. Dodał, że proces powinien być jawny. P. został odwołany z funkcji wiceszefa stołecznej policji jesienią 2004 r.; wcześniej był zawieszony w pełnieniu obowiązków w związku ze sprawą. Obecnie jest w dyspozycji komendanta głównego policji.
- Wykonywałam swoje obowiązki, w żaden sposób nie czuję się ani winna, ani odpowiedzialna za tragedię, która dotknęła nas wszystkich - oświadczyła Grażyna B. - Mam nadzieję, że ktoś w końcu oczy otworzy, inaczej w polskiej policji wytworzy się "syndrom Magdalenki" - ludzie będą bali się wydawać rozkazy - dodała. Grażyna B. obecnie pracuje w Centralnym Biurze Śledczym. Jakub J., który też nie przyznawał się do zarzutów, jest na emeryturze.
W nocy z 5 na 6 marca 2003 r. policjanci mieli zatrzymać w podwarszawskiej Magdalence Roberta Cieślaka i Igora Pikusa (byłego żołnierza specnazu), zamieszanych w zabójstwo policjanta w podwarszawskich Parolach w 2002 r. Na terenie posesji, gdzie ukrywali się bandyci, były rozmieszczone miny, które wybuchły w pobliżu policjantów. W rezultacie wymiany ognia budynek częściowo spłonął; przestępcy zaczadzieli. Jeden z funkcjonariuszy zginął w wyniku wybuchu miny, inny zmarł w szpitalu, od ran. Akcja policji wywołała krytykę; opozycja żądała dymisji ówczesnego szefa MSWiA Krzysztofa Janika.
Specjalna komisja powołana przez MSWiA uznała, że podczas akcji doszło do uchybień, np. brak było informacji o ukrytych ładunkach, nie było wariantów akcji oraz właściwego zabezpieczenia medycznego. W raporcie napisano m.in., że "na etapie przygotowania akcji (...) nie wykonano wszystkich możliwych czynności i ustaleń, które mogły być istotne przy opracowywaniu strategii działania pododdziałów terrorystycznych". Nie posiadano żadnych informacji operacyjnych nt. rozmieszczenia na terenie posesji zamaskowanych urządzeń wybuchowych. Samą realizację akcji oceniono pozytywnie, a nieprawidłowości, które wystąpiły, były skutkiem błędów popełnionych na etapie przygotowania (np. nie rozpoznano dokładnie terenu).
Według raportu, w Magdalence policja przyjęła "szablonowe rozwiązanie, pozbawione elementu zaskoczenia". Nie było też "wariantu zapasowego" na wypadek niepomyślnego rozwoju sytuacji. W szczególności nie było zapasowej amunicji i karabinów kałasznikowa, ani broni snajperskiej (tej ostatniej nie zabrano, bo - jak tłumaczył dowódca - była obawa jej utraty, gdy podczas szturmu zostanie w autach). Błędem było także "niezabezpieczenie pomocy medycznej przed rozpoczęciem działań". Inne uchybienie, to brak jednoznacznego określenia organizacji dowodzenia akcją.
Zespół opracowujący raport zwrócił się do komendanta głównego m.in. o wszczęcie postępowań dyscyplinarnych. Postępowania wobec Jana P. i Grażyny B. zostały zawieszone ze względu na toczące się śledztwo prokuratorskie.
Śledztwo wszczęto od razu po akcji, a w kwietniu 2003 r przekazano je do Ostrołęki. Tamtejsza prokuratura latem 2004 r. postawiła zarzuty całej trójce. Jako świadków przesłuchano ponad 100 osób - policjantów biorących udział w szturmie, ich wsparcie oraz tych, którzy wchodzili w skład komisji sporządzającej raport w sprawie, grupę ekspertów pod przewodnictwem byłego dowódcy GROM gen. Sławomira Petelickiego oraz załogi karetek pogotowia. Śledztwo przedłużano siedem razy.
RMF/PAP