OFE zdemontowane
Posłowie i senatorowie koalicji PO-PSL błyskawicznie i bez dyskusji przegłosowali w grudniu zmiany w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Nic nie wskazuje na to, by był to wstęp do prawdziwej reformy emerytalnej całego systemu. Co więc czeka przyszłych emerytów?
6 grudnia historia zatoczyła koło. Politycy wywodzący się z tych samych środowisk, które uchwalały "reformę emerytalną" rządu Jerzego Buzka (dziś prominentnego członka PO), faktycznie ją zlikwidowali. Co prawda zmiany może jeszcze teoretycznie zablokować Trybunał Konstytucyjny, ale wydaje się to mało prawdopodobne. Prezydent Bronisław Komorowski zachował się bowiem w sprawie OFE niczym Poncjusz Piłat i umył ręce - z jednej strony hamletyzował, mówił, że ustawa jest zła i cofa nas z drogi reform, ale ostatecznie ją podpisał i skierował do TK.
Problem w tym, że zanim zdąży rozpatrzyć ją Trybunał, rządowe zmiany wejdą w życie. Trudno sobie później wyobrazić, by sędziowie TK je w 100 proc. zakwestionowali, narażając budżet państwa na katastrofę. Z wielkich planów systemu emerytalnego opartego na trzech uzupełniających się filarach nic więc nie wyszło. Znów wracamy do coraz bardziej niewydolnego ZUS-u.
Długa lista zarzutów
Trudno jest być obrońcą Otwartych Funduszy Emerytalnych. Lista "grzechów" popełnionych przez zarządzających nimi jest długa. Nic zatem dziwnego, że w parlamencie nie znalazła się praktycznie żadna siła polityczna (wyjątkiem jest Jarosław Gowin i jego partia), która by OFE broniła. Opozycja, choć nie głosowała za rządowym projektem, protestowała jedynie przeciwko sposobowi uchwalania zmian i pośpiechowi, w jakim było to dokonywane, a nie przeciwko samym zmianom.
Nic dziwnego. OFE bez żadnego biznesowego wysiłku automatycznie dostawały część naszej pensji. Większość tych środków (60 proc.) obowiązkowo musiały zainwestować w obligacje, co jest wyjątkowo proste. Tylko 40 proc. mogło być inwestowane w akcje. OFE miały więc zapewnionych klientów, stały dopływ gotówki i proste zadanie bezpiecznego inwestowania. Nic zatem dziwnego, że były już minister finansów zarządzanie OFE określił jako "najłatwiejszą robotę pod słońcem".
Nie to jest jednak najbardziej kontrowersyjne. Powszechne oburzenie budził i budzi nadal fakt, że za to wszystko fundusze pobierały horrendalne wynagrodzenie. Początkowo OFE była to opłata w wysokości 7 proc. od przekazywanych środków z ZUS. Od 2010 r. tę opłatę obniżono do 3,5 proc.
Według nowej propozycji ma to być 1,75 proc. Co gorsza, wysokość pobieranych przez instytucje finansowe opłat nie była uzależniona od osiąganych przez OFE wyników! Dzięki temu np. w kryzysowym 2008 r., gdy OFE straciły ponad 20 mld zł środków swoich członków, jednocześnie zarządzające funduszami instytucje finansowe pobrały prawie 2 mld zł opłat.
Balcerowicz kontra krytycy
Nic zatem dziwnego, że lista zarzutów pod adresem autorów reformy jest długa, a ich argumenty często bardzo ostre.
- Reforma emerytalna z 1999 r. to jeden z największych skandali współczesnej Europy i na pewno największy przekręt w III RP, skutecznie przeprowadzony przez dobrze zorganizowaną grupę, na czele z Leszkiem Balcerowiczem, Jerzym Buzkiem, Michałem Bonim, Jerzym Hausnerem, Ewą Lewicką, przedstawicielem Banku Światowego Michałem Rutkowskim. Polscy emeryci, wsparci przez polskie państwo, powinni zaś wystąpić z pozwem zbiorowym i w trybie cywilnym z roszczeniami odszkodowawczymi wobec twórców tej tzw. reformy - uważa główny ekonomista SKOK Janusz Szewczak.
- Na początku tego ryzykownego eksperymentu nie powiedziano Polakom prawdy, że kapitałowy system OFE oznacza obniżenie emerytur, mniej więcej o połowę w stosunku do starego systemu ZUS-owskiego. Oczywiście, nikt nie pytał Polaków, czy zgadzają się na obniżkę emerytur. Obrońcy reformy odpowiadają, że bez reformy system emerytalny prędzej czy później by się zawalił w obliczu zmian demograficznych, jakie zachodzą w naszym kraju, a "obecny skok na OFE" prędzej czy później odbije się nam czkawką.
- Zamiast skoku na OFE rząd powinien przeprowadzić konieczne reformy, takie jak między innymi ograniczenie administracji publicznej, opodatkowanie lepiej zarabiających rolników czy lepsze adresowanie wydatków socjalnych. Przejęcie oszczędności zgromadzonych w OFE pozwoliłoby w przyszłym roku finansom publicznym uzyskać nadwyżkę, jednak w 2015 r. powróci deficyt, który sięgnąłby ok. 3 proc. PKB. Polsce bez niezbędnych reform grozi spowolnienie wzrostu gospodarczego przez następne długie, długie lata - twierdzi Leszek Balcerowicz.
Niedokończona reforma
Niezależnie od niektórych skandalicznych rozwiązań dotyczących OFE, przyjętych przez autorów reformy, sam pomysł oparcia przyszłych emerytur na trzech filarach: pierwszym - opartym na państwowym Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, drugim - opartym na OFE i trzecim - opartym na środkach gromadzonych m.in. na Indywidualnych Kontach Emerytalnych (państwo miało aktywnie zachęcać ludzi do odkładania na emeryturę), jest ryzykowny. Problem w tym, że pełna reforma emerytalna nie została tak naprawdę nigdy zrealizowana, a to, co udało się wprowadzić, systematycznie psuto. Winę za to ponoszą politycy wszystkich opcji, które w międzyczasie rządziły.
W 1999 r. wielkość składki na ubezpieczenie społeczne pozostawiono na tym samym poziomie co przed reformą i część z niej zaczęto odprowadzać do OFE. Przy niezmienionej wielkości świadczeń spowodowało to powstanie rosnącej luki między wielkością wpływów i wydatków Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Założenia reformy emerytalnej z 1999 r. przewidywały uzupełnienie tej luki m.in. wpływami z prywatyzacji oraz oszczędnościami z likwidacji przywilejów emerytalnych różnych grup zawodowych.
W praktyce tempo prywatyzacji po 1999 r. było powolne, a przywileje emerytalne były przez kolejne rządy podtrzymywane, a nawet powiększane - w 2003 r. wyłączono z systemu służby mundurowe (rządy SLD), w 2005 r. uchwalono przywileje emerytalne dla górników (również SLD). Tylko te dwie decyzje kosztowały budżet państwa kilkaset miliardów złotych.
Do tego do dziś nie rozwiązano kwestii włączenia rolników do powszechnego systemu emerytalnego. Razem z reformą emerytalną powołano Fundusz Rezerwy Demograficznej, który ma gwarantować wypłatę emerytur za kilkadziesiąt lat. To zaskórniaki na trudne czasy, kiedy emerytów będzie tyle, ile pracujących. Do 2020 r. w funduszu miało znaleźć się 100 mld zł. W tej chwili jest 17. Do tego rząd co jakiś czas podbiera z niego pieniądze, łatając dziurę budżetową. Jeśli jeszcze wspomnieć o rekordowej liczbie Polaków pracujących na tzw. umowach śmieciowych, którzy nie płacą składek do ZUS, to trudno się dziwić, że system emerytalny jest na skraju wydolności.
Co nas czeka?
Zmiany uchwalone przez polityków PO-PSL powodują, że w nadchodzącym roku wszyscy ubezpieczeni będą musieli dokonać wyboru, czy chcą pozostawić część składki w OFE, czy przenieść wszystko do ZUS. Kto zechce pozostać w OFE, musi złożyć w ZUS stosowne oświadczenie. Kto zechce oszczędzać na przyszłą emeryturę tylko w ZUS, a z OFE rezygnować, nic nie musi robić. Na dokonanie wyboru będą cztery miesiące, tj. od 1 kwietnia do 31 lipca 2014 r. Każdy będzie mógł zmienić swoją decyzję w tej kwestii co cztery lata, ale począwszy dopiero od 2016 r.
Zgodnie z uchwalonymi przepisami, wykupione dotychczas przez OFE obligacje i bony skarbowe mają zostać przeniesione z OFE do ZUS już w lutym przyszłego roku. Obligacje zostaną umorzone, a pozostałe aktywa przekazane do Funduszu Rezerwy Demograficznej. Ubezpieczeni nie stracą na tym, gdyż środki te zostaną zapisane na ich indywidualnych subkontach w ZUS. Wprowadzona zostanie instytucja nazywana popularnie "suwakiem". Polega ona na tym, że przez 10 lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego, wszystkie środki z OFE będą stopniowo przenoszone do ZUS na indywidualne subkonta. Chodzi o to, żeby nie powstawały różnice między świadczeniami osób, które przez lata odkładały tyle samo, pracowały w tych samych firmach, na podobnych stanowiskach.
Już teraz w mediach proponuje się nam dyskusję, co wybrać: ZUS czy OFE. Fundusze emerytalne rozpoczęły już nawet wspólną kampanię reklamową pod hasłem "zostaję z OFE", w ramach której przekonują, by zostać w II filarze. Wybór ten jest jednak pozorny. Zgodnie z rozwiązaniami rządu, które zaakceptował Sejm, pieniądze z Otwartych Funduszy Emerytalnych i tak w końcu trafią do ZUS i to on będzie nam ostatecznie wypłacał emeryturę. Pytanie tylko, czy w ogóle będzie miał z czego. Jeśli ktoś umie liczyć, to wie, że biorąc pod uwagę wydolność naszego państwowego systemu emerytalnego powinien czym prędzej zacząć odkładać na emeryturę już dziś.