Renata Oszywa ma dwoje dzieci. Jej pierwszy syn miał alergię na białko mleka krowiego i przyjmował mleka zastępcze. Kobieta wiedziała, że podobnie może być u kolejnego dziecka. - Niestety, historia powtórzyła się ze zdwojoną siłą - mówi Interii. Chłopiec był pod opieką Jolanty Tyczyńskiej. - Pani doktor przepisywała nam różne mleka zastępcze, bez efektu. Syn tych produktów nie tolerował, reagował wymiotami, wysypką, robiły mu się nawet sączące rany - opowiada. Szukała pomocy również u innych specjalistów. - Pani alergolog zasugerowała, że dla takich dzieci jest produkt składający się z aminokwasów - dodaje. Chłopiec zaczął go przyjmować. Chodzi o mleko pierwsze, które może być refundowane do 18. miesiąca życia. Starszym dzieciom podaje się zazwyczaj mleko następne, które też podlega refundacji. Tylko tego produktu syn pani Renaty już nie tolerował. - Staraliśmy się zmienić mleko pierwsze na następne, ale niestety nie było to możliwe. To konkretne pierwsze mleko zastępcze aminokwasowe ratowało mu życie. Przyjmował je do około drugiego roku życia - mówi nam kobieta. 14 dzieci. "Nie tolerowały niczego poza tym mlekiem" Doktor Jolanta Tyczyńska wypisywała mleko pierwsze, a dokładnie preparat zastępczy na bazie aminokwasów dzieciom, które mają bardzo ciężką alergię na białko mleka krowiego oraz na białka pokarmowe ogółem. - Ci mali pacjenci tolerowali tylko ten preparat. Nie było alternatywy - mówi Interii. - Te dzieci, a jest ich dokładnie 14, od urodzenia miały zmiany skórne, przyjmując mleko mamy. Mamy eliminowały mleko i produkty mleczne ze swojej diety - bez rezultatu. Dzieciom włączano tańsze mieszanki, tak zwane hydrolizaty kazeiny z tym samym efektem. Pacjenci mieli objawy ze strony przewodu pokarmowego jak i skóry. Sączące rany, śluz i krew w stolcu, wymioty. W czterech przypadkach u dzieci po podaniu tych mieszanek następowała natychmiast duszność i kaszel. Wielu z nich miało zalecenia do podawania mleka aminokwasowego z klinik gastroenterologicznych czy alergologicznych, gdzie były hospitalizowane - opowiada Jolanta Tyczyńska. Lekarka wskazuje, że jedynym wyjściem było podawanie mleka pierwszego. - Następowała poprawa, dzieci przybierały na wadze, rozwijały się normalnie. I później, w szóstym miesiącu, wprowadzano u nich rozszerzenie diety. Nie udawało się, nie tolerowały niczego, oprócz tego mleka. Do 12. miesiąca były cały czas tylko na tym mleku z próbami wprowadzania innych produktów dodatkowych - wyjaśnia. Jolanta Tyczyńska usiłowała przestawiać swoich pacjentów na mleko następne, czyli drugie, które również jest na ryczałt. Tak jak zrobiła to w przypadku syna pani Renaty. - Niestety moi mali pacjenci i tej mieszanki nie mogli przyjmować, bo objawy wracały, musieliśmy się cofać do mleka pierwszego, jednocześnie wprowadzając dodatkowe produkty do diety. Dzieci te tolerowały na przykład jedynie ziemniaki i topinambur, albo topinambur i dziczyznę. Na dwóch składnikach pokarmowych dziecko nie jest w stanie przeżyć. Zatrzymywałby się wtedy rozwój umysłowy i fizyczny, traciłyby wagę, rozwijały niedokrwistość - tłumaczy. Jedna puszka mleka bez refundacji kosztuje od 170 do 200 zł i wystarcza na dwa, maksymalnie trzy dni. - Rodziców nie byłoby stać na comiesięczne wydawanie blisko trzech tysięcy złotych na te preparaty - ocenia Tyczyńska. NFZ domaga się zwrotu ponad 160 tys. zł W grudniu ubiegłego roku Jolanta Tyczyńska dostała zawiadomienie o postępowaniu dotyczącym przepisywania przez nią mleka pierwszego. - 9 stycznia, po tym jak NFZ przeanalizował przesłaną przeze mnie dokumentację, otrzymałam protokół pokontrolny z wezwaniem do zapłaty kary w wysokości 161 555 zł. Kiedy odebrałam tę decyzję z poczty i przeczytałam ją w samochodzie, myślałam, że nie ruszę już z tego parkingu. Tak mnie to przytłoczyło - opowiada lekarka. - NFZ zarzuca mi, że naraziłam skarb państwa na straty, ponieważ powinnam to mleko wypisywać na 100 procent, a nie na zniżkę. Nie rozumiem argumentacji NFZ, bo zalecane dla dzieci z alergiami pokarmowymi mleko następne kosztuje tyle samo. Zatem przepisując ten środek, wcale nie naraziłam systemu na straty - ocenia lekarka. Andrzej Troszyński, rzecznik NFZ, odpowiada: - Nie znosi to obowiązku przestrzegania przepisów refundacyjnych. - Narodowy Fundusz Zdrowia ma obowiązek kontrolować m.in. prawidłowość ordynacji lekarskiej i, w przypadku niezgodności z przepisami, domagać się zwrotu nienależnie pobranej refundacji. Tak było w przypadku lekarki, o którą pyta pani redaktor - komentuje Troszyński. - Co więcej, wskazania do refundacji leków i żywności specjalnego przeznaczenia, do której zaliczamy mleko dla niemowląt, są ściśle określone w Obwieszczeniach Ministra Zdrowia i Narodowy Fundusz Zdrowia jest zobowiązany do weryfikowania m.in. prawidłowości przepisywania środków specjalnego przeznaczenia żywieniowego z właściwym poziomem refundacji - dodaje. - Warto i należy podkreślić, że to producent określa zakres stosowania produktu. Dlatego też środek spożywczy specjalnego przeznaczenia żywieniowego, o którym mowa, podlega refundacji tylko w przypadku niemowląt - podkreśla rzecznik NFZ. Lekarka rozważa odejście z zawodu W podobnej sytuacji na początku 2022 roku znaleźli się lekarze z woj. lubuskiego. - Nie mieliśmy wyjścia, jak tylko ratować życie dzieci preparatem, który dobrze na nie działał - mówił wówczas Interii Wojciech Perekitko, który z tego tytułu otrzymał 20 tys. zł kary. Krzysztof Bembnowicz, pediatra i alergolog z tego samego regionu, musiał zwrócić NFZ 43 tys. zł. - Wydaje mi się, że ja dostałam najwyższy wymiar kary - komentuje jeszcze Jolanta Tyczyńska. - Moim zadaniem jako lekarza, a przynajmniej tak rozumiem wykonywanie swojego zawodu, jest przede wszystkim dzielenie się moją wiedzą medyczną i służenie pacjentowi tak, aby był zdrowy i żywy. Staram się o tej karze w ogóle nie myśleć, bo by mnie to zabiło. Zaczęłam zastanawiać się nad odejściem z zawodu z tego powodu - wyznaje lekarka. Tyczyńska uważa, że nie zrobiła niczego złego. - Usiłowałam tylko ratować zdrowie i życie tych dzieci. Spotkałam się z ogromną życzliwością ze strony pacjentów, którzy chcą zbierać pieniądze na tę karę i pikietować, chodzić do sądu, pisać petycje. Jedynie to mnie trzyma przy życiu - dodaje. Renata Oszywa na koniec mówi: - Mój syn ma już skończone 10 lat. Nadal ma problemy, jest pod opieką gastroenterologa, ale żyje, nie jest dzieckiem niedożywionym. Udało się u niego również zatrzymać marsz alergiczny. Wszystko dzięki temu, że przyjmował ten konkretny produkt. Nie rozumiem, dlaczego nagle lekarz musi zapłacić za to, że moje dziecko przeżyło. To jest wręcz nieludzkie. Jolanta Tyczyńska odwołała się od decyzji dotyczącej zwrotu środków za nienależną refundację. Jak przekazał nam rzecznik NFZ, odwołanie jest rozpatrywane.