Największe sensacje 2009 roku?
2009 rok trudno nazwać rokiem przełomowym, ale to i owo się wydarzyło. Parę sensacji szczególnie przykuło uwagę mediów.
Rokita, którego "bili Niemcy"
Jeśli Jan Rokita chciałby nacieszyć się Nowym Rokiem w Berlinie, to będzie miał problem - po przekroczeniu granicy z Niemcami zostanie aresztowany. Za co? Za płaszcz.
Pierwszy akt tej kuriozalnej historii rozegrał się w lutym na pokładzie samolotu Lufthansy, na lotnisku w Monachium. Awanturę wywołał były "premier z Krakowa" i jego małżonka - Nelly. Posiadając bilety klasy ekonomicznej z jakichś, wiadomych tylko sobie względów, para chciała umieścić swoje płaszcze i kapelusze w schowkach klasy biznesowej. Na przeszkodzie stanęła jednak stewardessa, a później wezwana przez nią policja - całość zakończyła się wyjątkowo dramatyczną sceną wyprowadzenia Jana Rokity z samolotu w kajdankach... Od ścian jeszcze długo odbijały się jego teatralne okrzyki: "Ratujcie mnie! Niemcy mnie biją! Ratujcie mnie!".
Na nic się one jednak zdały - w sierpniu niemiecka prokuratura orzekła, że Rokita jest winien zakłócania porządku i wyznaczyła grzywnę w wysokości trzech tysięcy euro. Jako że krakowianin stwierdził, że "za niewinność płacić nie będzie", pieniądze nigdy do naszego zachodniego sąsiada nie trafiły. Bawarskiemu wymiarowi sprawiedliwości nie pozostało więc nic innego, jak tylko wydać nakaz aresztowania Rokity w celu wykonania kary.
- Pan Rokita musi się liczyć z tym, że gdy pojawi się na terytorium Niemiec, zostanie aresztowany - powiedział tamtejszy prokurator. I albo ureguluje grzywnę, albo spędzi 29 dni w więzieniu (na poczet kary zaliczono mu już czas, który spędził w areszcie na lotnisku w Monachium).
Na byłym pośle takie zapowiedzi nie robią jednak wielkiego wrażenia. Jak twierdzi, do Niemiec się na razie nie wybiera, a poza tym tamtejsze więzienie nie napawa go "jakimś wielkim strachem". - Zastanawiam się nad tym, gdzie jestem bezpieczniejszy - we Francji, czy w Polsce? Czy raczej mogę liczyć na opiekę ministra Kouchnera, czy ministra Sikorskiego przed niemiecką prokuraturą? Patrząc na przykład Romana Polańskiego, wydaje mi się, że niewykluczone, iż Francuzi chroniliby mnie lepiej - wnioskuje Rokita.
Jakkolwiek jednak żenujący byłby cały ten incydent, a późniejsze wypowiedzi Jana Rokity zastanawiające, to jednak życzymy mu, by nie musiał sprawdzać swojej tezy w praktyce.
Agent Tomek - pogromca serc niewieścich
"Prowadzi Porsche Cayenne, jeździ Harleyem Davidsonem, nosi garnitury od Armaniego, wymachuje platynowymi kartami kredytowymi, oślepia idealnie białym uśmiechem i uwodzi kobiety - z obowiązku" - o kim mowa? "The name is K. - Tomek K." - jak przedstawił naszego rodzimego Bonda brytyjski "The Times". Lub jak kto woli - "goguś wyżelowany" - jak o agencie Tomku mówiono podczas procesu Beaty Sawickiej.
Agent Centralnego Biura Antykorupcyjnego, o którym po raz pierwszy usłyszeliśmy w 2007 roku przy okazji sprawy byłej już posłanki PO, w 2009 roku "zaatakował" kolejny raz. Tym razem jego ofiarą padła znana celebrytka Weronika Marczuk-Pazura. CBA zatrzymało jurorkę "You Can Dance" pod zarzutem korupcji.
Kobieta oczywiście zaprzecza, twierdząc, że łapówka to nie żadna łapówka, tylko zapłata za usługi, jakie agentowi Tomkowi świadczyła jej kancelaria, a w całą sprawę została przez niego najzwyczajniej w świecie "wrobiona". Ponoć agent próbował ją uwieść, robił nawet "maślane oczy". Ona jednak pozostała zimna i niewzruszona.
Tego samego nie może o sobie powiedzieć Beata Sawicka, która przyznała, że z agentem łączyło ją "coś więcej". Czym owo "coś więcej" było, nie wiemy, jednak wiemy, że na pewno parę łączyło 100 tysięcy zł., które Sawicka przyjęła za "ustawienie" przetargu na zakup 2-hektarowej działki na Helu. Dziś, za chwile słabości względem "wyżelowanego gogusia", była posłanka odpowiada przed sądem. Ciążą na niej zarzuty podżegania i nakłaniania do korupcji oraz płatnej protekcji, przyjęcia korzyści majątkowej i powoływania się na wpływy w organach władzy.
Kiedy o agencie Tomku zrobiło się głośno, na jaw wyszła jeszcze jedna sprawa. Tym razem funkcjonariusz uderzył "wyżej" - celem prowokacji mieli być państwo Kwaśniewscy, a dokładniej udowodnienie, że były prezydent i Pierwsza Dama mieli nielegalne dochody, które skrzętnie ukrywali. Sytuacja jednak przerosła agenta i stojące za nim CBA - nie dość, że niczego nie udało się ustalić, to jeszcze Biuro zostało z domem, za który zapłacono 3 mln zł - dwukrotnie więcej niż realna wartość nieruchomości.
Oficjalnie wszystkie działania agenta Tomka, jak i jego tożsamość pozostają tajne. Problem jednak w tym, że tuż po sprawie Marczuk-Pazury dowiedzieliśmy się o nim praktycznie wszystkiego. W sieci i sms-owym obiegu natychmiast pojawiły się zdjęcia funkcjonariusza. Wyszło też na jaw, że polski James Bond ma 33 lata i w latach 90. pracował we wrocławskim CBŚ, gdzie rozpracowywał środowisko mafii samochodowej. Już wtedy miał zdradzać talent aktorski. Potem okazało się także, że odpowiada za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym...
Ale oficjalnie - nikt nic nie wie.
Ślub roku
Najgłośniejszy romans polskiej polityki w 2009 roku wreszcie doczekał się finału - 21 sierpnia były premier Kazimierz Marcinkiewicz ożenił się z Isabel - dla jednych "konsultantką - analitykiem z londyńskiego City", dla innych "ekonomistką z Brwinowa". Ślub odbył się w konsulacie w Barcelonie, w ścisłej tajemnicy - tak ścisłej, że polskie media poinformowały o nim dopiero dwa tygodnie później.
Tym samym były polityk, cieszący się sporą popularnością wśród Polaków, przypieczętował rozwód z pierwszą żoną, z którą ma czworo dzieci. Po 28 latach małżeństwa ponoć doszli do wniosku, że "żyją w różnych światach, a ich drogi się rozeszły".
Tuż po przyznaniu się Marcinkiewicza do romansu z młodą Isabel , wielu komentatorów wieszczyło byłemu premierowi definitywny koniec kariery politycznej - w końcu jak Polacy-katolicy mogliby wybaczyć coś takiego? Jak mogliby zagłosować na kogoś, kto wystąpił przed brukowcami w kompletnym negliżu?
Cóż, okazało się, że mogliby. Ponad miesiąc po ogłoszeniu rozwodu państwa Marcinkiewiczów "Rzeczpospolita" zapytała Polaków, kogo najchętniej widzieliby na stanowisku premiera, gdyby Donald Tusk wystartował w wyborach prezydenckich. I kto wypłynął? Właśnie gorzowianin. Następny w kolejności Bronisław Komorowski miał aż 9 punktów straty.
Dziś ranking ten wyglądałby zupełnie inaczej - choćby z tego względu, że miejsce Marcinkiewicza - popularnego premiera zastąpił Marcinkiewicz - bohater tabloidów.
Palikot - "chodząca sensacja"
Wizję tego, co potrafi, Janusz Palikot nakreślił już w 2007 roku - a to kontrowersyjną koszulką, a to wibratorem. W 2008 też nie dawał nam spokoju - rok upłynął pod znakiem "chama". Podobnie 2009, który Palikot rozpoczął z mocnym "przytupem". Na początku stycznia oberwało się posłance PiS Grażynie Gęsickiej. Komentując wcześniejszą wypowiedź byłej minister, w której stwierdziła ona, że rząd PO jest nieudolny w pozyskiwaniu unijnych funduszy, Palikot oskarżył ją o manipulowanie danymi i polityczną prostytucję.
- Przykro mi, że prostytucja w polskiej polityce sięgnęła nawet poseł Grażyny Gęsickiej. Nie myślałem nigdy, że ona się tak sprostytuuje - mówił.
Zaraz potem uderzył kolejny raz. Tym razem w swój "ukochany cel" - Jarosława Kaczyńskiego. Żeby było barwniej, zarzucił mu homoseksualizm.
- Jeśli Kaczyński ukrywa, że jest gejem, a jest szefem największej partii narodowo-katolickiej, to okłamuje swoich wyborców. Służby obcych państw wiedzą, że Jarosław Kaczyński jest homoseksualistą - powiedział.
To oczywiście nie wszystkie zeszłoroczne wyskoki posła PO - ale czy jest sens wymieniać dalej? Wystarczy wspomnieć, że pseudoaktywność Palikota znalazła już nawet odzwierciedlenie w nowym terminie, który zrobił furorę na politycznych salonach. Mowa o "palikotyzacji", czyli wulgaryzacji życia publicznego i upotocznienia wypowiedzi.
Jakkolwiek by nie oceniać - czy ten proces faktycznie ma miejsce, czy nie - w oczy kłuje jedna sprawa: wśród kolejnych szoków i sensacyjek umyka gdzieś historia studentów i emerytów, którzy nad wyraz ochoczo wpłacali znaczne sumy na kampanię wyborczą Palikota przed wyborami parlamentarnymi w 2005 roku.
W lutym śledztwo ws. podejrzeń nielegalnego finansowania kampanii umorzono, jednak już w kwietniu prokurator krajowy uznał, że decyzję podjęto przedwcześnie i postępowanie wznowił. Od tego czasu śledczy sprawdzili m.in., nagrane wypowiedzi b. działacza PO Dariusza Piątka, który twierdził, że nakłaniano postronne osoby do wpłacania wielotysięcznych kwot na fundusz wyborczy.
Z ostatnich informacji reporterów RMF FM wynika, że prokuratura przygotowuje się do postawienia zarzutów szefowi kampanii, który miał rzekomo przekazywać pieniądze studentom i emerytom, by ci następnie wpłacali je na konto funduszu wyborczego. Kilku z "darczyńców" miało później znaleźć zatrudnienie w Urzędzie Miasta Lublina. Dowodów przeciwko samemu Palikotowi nie ma.
Wyniki śledztwa mamy poznać w kwietniu 2010 roku.
Spokojna Szwajcaria w oku skandalu
Wiadomość o zatrzymaniu międzynarodowej sławy reżysera Romana Polańskiego zelektryzowała opinię publiczną 26 września. Po 32 latach amerykański wymiar sprawiedliwości znów stanął przed możliwością osądzenia artysty za przestępstwo, którego dopuścił się w 1977 roku w willi Jacka Nicholsona - stosunek seksualny z 13-letnią wówczas dziewczyną. Wtedy - ponad 30 lat temu - przed zakończeniem wytoczonego mu postępowania Polański zbiegł do Francji. Obawiał się kary wieloletniego więzienia. Od tego czasu wyjątkowo skrupulatnie sprawdzał, czy cele jego podróży nie mają czasem podpisanych umów ekstradycyjnych z USA.
Dziwi zatem, jak to możliwe, że udało mu się nie tylko kupić willę w Szwajcarii, ale nawet regularnie ją odwiedzać. Dziwi też, dlaczego Szwajcaria nie zdecydowała się na aresztowanie Polańskiego wcześniej? Oficjalny powód jest taki, że rząd wreszcie z odpowiednim wyprzedzeniem wiedział, że Polański będzie w Zurychu (miał tam odebrać nagrodę filmową).
Zatrzymanie reżysera szybko okrzyknięto "skandalem" - celowało w tym zwłaszcza środowisko artystyczne. Oburzeni aktorzy na przemian wykrzykiwali powody, dla których Polański powinien się znaleźć ponad prawem. Podawali najróżniejsze - a to, że wybitny reżyser z wielkim dorobkiem, a to że postać tragiczna (bo przeżycia podczas II wojny światowej i morderstwo żony), a to, że artystom wolno więcej, a to, że taka była wówczas atmosfera w Hollywood, wreszcie, że ta mała to przecież "rozkładała nogi przed każdym". Takie tłumaczenia nie tylko się Polańskeimu nie przysłużyły, ale wręcz zaszkodziły...
Dziś, gdy emocje w dużej mierze opadły, a część "krzykaczy" otrzeźwiała, sytuacja reżysera nadal jest nie do pozazdroszczenia. Szwajcarski wymiar sprawiedliwości nie zakończył jeszcze rozpatrywania legalności amerykańskiego wniosku o jego wydanie. W międzyczasie piękna willa w malowniczym Gstaadt zaczyna powoli zamieniać się w więzienie - Polański przebywa w niej w areszcie domowym z elektroniczną bransoletką, która ma monitorować jego ruchy. Nie może nawet podejść do okna, ponieważ zaczajeni za co drugim krzaczkiem paparazzi tylko na taką okazję czekają. Wszak za zdjęcia Polańskiego tabloidy wyznaczyły milion dolarów nagrody. Musi też ograniczyć zakupy - zapłacenie 4,5 milionów franków szwajcarskich kaucji mocno nadwątliło jego majątek.